Wielka afera korupcyjna dotycząca informatyzacji zatacza coraz szersze kręgi. 21. osoba usłyszała w tej sprawie zarzuty: Witold D., wiceminister MSWiA z czasów Grzegorza Schetyny. Chociaż sprawa wypłynęła niedawno, to w środowisku IT wiadomo było o tym już wcześniej. – Skala korupcji w tej branży nie jest wcale większa niż gdzie indziej. Po prostu oni dali się złapać – mówi nam wysoko postawiony manager z branży IT.
Oficjalnie się o tym nie mówi, ale tak samo jak np. w budowlance, tak i w IT firmy i politycy się znają. Jak widać – na tyle, by dokonywać zmów przetargowych. Reprezentanci tej branży nie chcą pod nazwiskiem komentować tych wydarzeń, tym bardziej, że sprawa dotyczy znanych firm. Anonimowo wysoko postawiony manager ze środowiska IT Maciej Z.* zdradza nam jednak nieco kulisów tego, jak wygląda to "od środka".
Branża była zaskoczona, że taka sprawa wyszła na jaw?
MZ: Nie. W IT wiadomo było o tym od dawna. Przecież pierwsze informacje o zatrzymaniach pojawiły się już jakieś dwa lata temu (dokładnie w 2011 r., dotyczyły informatyzacji policji – przyp. red.). Dla ludzi, którzy się na tym znają i w tym siedzą, oczywiste było, że to nie koniec. Ja jakoś bardzo się tym nie oburzam.
21 osób zatrzymanych, w tym urzędnicy ministerstw i ma nie być oburzenia?
Korupcja w IT jest taka sama, jak w każdej innej branży, ani mniejsza, ani większa. Szczególnie przy przetargach publicznych. Ci po prostu dali się złapać i tyle. Zauważ tylko, że to nie jest w zasadzie z żadną szkodą dla społeczeństwa.
Doszło do zmowy przetargowej, to chyba jednak nie jest zbyt uczciwe...
Ale nie szkodzi bezpośrednio obywatelom. Tutaj nikt nie trwoni państwowych pieniędzy. Ceny, które w ten sposób płaci państwo nie są ani specjalnie wyższe, ani niższe niż normalnie byłyby w przetargu. A pieniądze na łapówki płaci prywatna firma gdzieś ze swoich środków. Tak naprawdę przy dużym przetargu, nawet jeśli ktoś weźmie milion złotych łapówki, to to jest mały procent wartości całego przedsięwzięcia.
Mimo wszystko, to chyba nie powinno się dziać? Przecież przy takiej łapówce nigdy nie ma pewności, że skorumpowany urzędnik nie wybrał np. o wiele droższej, ale tej samej jakościowo oferty.
W teorii oczywiście tak. W praktyce jednak wygląda to tak, że te przetargi są tak specyficzne, że realnie mogą wziąć w nich udział i wygrać 2-3 firmy, zazwyczaj te same. Dla obywatela to obojętne, która wygra, czy komputery lub systemu gdzieś w urzędach będą takiej albo takiej marki. Obywatela obchodzi przecież, żeby komputery były, a urząd działał sprawnie.
I co, żeby ułatwić i przyspieszyć cały proces daje się łapówkę i ustawia przetarg?
Mniej więcej. To nie jest tak, że tutaj odchodziły nie wiadomo jakie przekręty, że jakaś firma na tym zarabiała niemożliwe sumy, a państwo traciło. Ktoś przychodzi do kogoś, daje, powiedzmy, 50 tysięcy i prosi, żeby w przetargu, w specyfikacji, znalazł się np. chipset tej marki, a nie tamtej, bo tylko jego firma ma sprzęty z tym chipsetem. Dzisiaj "wygra" ten, a jutro następny z tych trzech czy kilku firm, więc dla konkurencji też wielkich szkód nie ma. Łapówki są z prywatnych pieniędzy, państwo w zasadzie na tym nie traci. Jaką krzywdę to robi obywatelowi?
Bezpośrednio żadnej. Ale pośrednio – kompletnie burzy zaufanie do urzędników i polityków, bo skąd mamy mieć pewność, że inne rzeczy, bardziej bezpośrednie, nie są ustawiane?
Oczywiście, jest to nieuczciwe i nie powinno tak być. No ale tak jest i już, pewnie nie tylko w Polsce. Dlatego mnie to specjalnie nie oburza i jakoś się tym nie emocjonuję.
Politycy na najwyższym szczeblu, na przykład ministra, wiedzieli o takich rzeczach?
Tego nie wiem i nie chcę oceniać. Jeśli wiedzieli i przymykali na to oko, to nie powinni. A nawet jeśli wiedzieli, to wątpię, żeby dało się im to udowodnić. Tutaj nikt naprawdę ważny niczego nie robi swoimi rękami.