- Ludzie głęboko wierzący przychodzą do kościoła po odpowiedź, jak żyć i słyszą naukę, której muszą się trzymać pod groźbą straszliwej kary. Ja przychodzę po energię, inspirację i życiowe podpowiedzi. Głupotą byłoby odrzucać mądrość wielowiekowej instytucji - mówi w rozmowie z naTemat Daniel. Młody prawnik z Gdańska, który przekonuje, że... każdy ateista może znaleźć w Kościele swoje miejsce i wiele z tego wynieść.
Człowiek, który jednocześnie mówi, że jest ateistą i lubi chodzić do kościoła to nad Wisłą eksponat do muzeum osobliwości. Ty przekonujesz, że kwestionowanie istnienia Boga, nie musi od razu wiązać się z zajadłą krytyką instytucji, która ma go reprezentować.
Rzeczywiście, znajomi mają mnie pod tym względem za dziwaka. Szczególnie, że w moim najbliższym otoczeniu większość to ludzie otwarcie niewierzący, albo wierzący, ale nie praktykujący. I mam wrażenie, że szczególnie tym drugim Kościół najbardziej przeszkadza. Nie brakuje ateistów wojujących o nie wiadomo co, ale najgłośniej krytykują go dziś ci, którzy w nim przez lata byli i oczekują od niego czegoś nowego.
Ty również trochę w nim jesteś.
Bywam. Czasem chyba nawet kilka razy w miesiącu.
To większa częstotliwość niż u wielu wierzących, których znam...
Bo być może oni uznają, że nie ma tam dla nich nic ciekawego i wartościowego. Może mają zbyt duże wymagania. Sądzę, że w tym właśnie rzecz. Ja wchodzę do kościoła tylko i wyłącznie po energię i pobudzenie intelektu.
I znajdujesz to w kościołach w Polsce?
Bez większego trudu. Rozśmiesza mnie i irytuje straszenie z ambony genderyzmem, homoseksualizmem, internetem, Wschodem, Zachodem i nie wiadomo czym jeszcze. Jednak, gdy ktoś twierdzi, że tak wyglądają wszystkie homilie w Polsce, nie wie o czym mówi lub perfidnie kłamie.
Z kościołami jest dziś, jak z wszystkim innym. Trzeba po prostu wiedzieć, gdzie iść po dobry kontent. W Gdańsku to bez wątpienia bazylika św. Mikołaja, gdzie na bardzo wysokim poziomie parafię prowadzą ojcowie dominikanie. Bardzo inteligentni, świetnie wykształceni faceci. Słuchanie ich bywa czystą przyjemnością. Szczególnie, że wartościową homilię można tam usłyszeć nie tylko w niedzielne południe, ale i rano w dzień powszedni.
Ateista odczuwający przyjemność na Mszy Świętej. Wciąż nie wierzę w to, co słyszę...
Taka jest jednak prawda. Ja jestem prawnikiem i w zasadzie żyję z myślenia. Muszę więc stale pobudzać swój mózg. I naprawdę dobrze robi się to słuchając ciekawych kazań. O ile tylko ich autorzy są ludźmi na poziomie. Temat do szczególnie pasjonujących rozważań dają mi te, które traktują o sprawiedliwości. Gdy kapłan porównuje sprawiedliwość przedstawioną w Biblii z tym, co dzieje się dziś dokoła nas.
Mówiłeś też o energii, którą tam czerpiesz. Wielu wierzących i praktykujących wychodzi ze świątyni tylko z wyrzutami sumienia.
I to nas pewnie odróżnia. Ja z tego, co słyszę czerpię inspirację. Uwielbiam też energię, która tworzy się, gdy tłum wspólnie się modli, śpiewa. Trudno zaprzeczyć, że wówczas wytwarza się wspaniały, mistyczny klimat. I ja zawszę biorę w tym udział. Pewnie znam więcej pieśni niż wierzący.
Chodzisz do kościoła trochę na spektakl...
Czasem tak. Teatr i Kościół mają wiele ze sobą wspólnego. Mówił o tym setki razy sam Jan Paweł II, więc niech się nawet nikt ze mną nie kłóci, że jest inaczej. I tak, jak lubię teatr, tak lubię nabożeństwa. W kościele można jednak znaleźć zwykle treść pobudzającą na o wiele lepszym poziomie.
Ludzie głęboko wierzący mogą jednak zamiast przyjemnie czuć się niekomfortowo, bo w tym miejscu szukają nauk. Odpowiedzi, jak żyć, a nie podpowiedzi. Mnie te podpowiedzi bardzo interesują, bo głupotą jest odrzucać wiedzę liczącej tyle wieków instytucji, która za darmo i z każdym chce się nią dzielić.
Ja cieszę się nawet, gdy słyszę słowa, z którymi się nie zgadzam, bo to temat do przemyśleń. Ktoś głęboko wierzący w tym samym momencie słyszy tymczasem nakaz. Na przykład, by nie kochać się ze swoją partnerką, bo nie było ślubu...
Cóż miałoby Cię obchodzić, czego chce Bóg, w którego nie wierzysz...
Owszem. Choć wielu przyjaciół wmawia mi, że jestem agnostykiem. Nie zakładam jednak, że jest coś więcej, bo w absolutnie żaden racjonalny sposób nie udało się tego udowodnić. Czymś więcej może być jednak właśnie wielowiekowa tradycja Kościoła i wspólnota ludzi, których połączona energia potrafi zdziałać więcej niż niewytłumaczalne cuda.
To wszystko co mówisz, jest niezwykle ważne. Dlaczego nie nie chcesz więc, by nasza rozmowa ukazała się pod twoim prawdziwym nazwiskiem?
Przez mój styl życia nigdy nie miałem problemów i nie chcę ich mieć nadal. W Polsce mówienie publicznie o swojej wierze lub jej braku już nawet nie szufladkuje. To stawia automatycznie i prawie dożywotnio po jednej z barykad. Nie widzę powodu, dla którego po szczerej rozmowie na każdym kroku miałbym być przedstawiany z określoną z góry etykietką.
A co jeśli Bóg jednak istnieje, tylko naukowcy jeszcze nie potrafią udowodnić jego istnienia?
To się zdziwię, ale na pewno mniej niż wielu innych niewierzących, którzy zamiast od Kościoła się uczyć angażują tak wiele energii, by go niszczyć.