W USA przeprowadza się castingi na dawczynie komórek jajowych potrzebnych do zapłodnienia metodą [url=http://shutr.bz/192NxxE]in vitro[/url].
W USA przeprowadza się castingi na dawczynie komórek jajowych potrzebnych do zapłodnienia metodą [url=http://shutr.bz/192NxxE]in vitro[/url]. Fot. Shutterstock.com

W Nowym Jorku kliniki leczenia niepłodności w poszukiwaniu dawczyń komórek jajowych organizują castingi wśród modelek i aktorek. Wszystko po to, by rodzice mogli “zaprojektować” swoje idealne dziecko. W Polsce sytuacja w tej branży jest diametralnie inna: – Nawet jeśli jest duży wybór, lekarze nie pozwalają rodzicom decydować, kto ma być dawcą nasienia. To podwójne upokorzenie dla wielu mężczyzn – mówi Anna Krawczak ze stowarzyszenia “Nasz Bocian”.

REKLAMA
Robyn Young, bohaterka artykułu w “New York Post”, to 28-letnia aktorka. Jak sama o sobie mówi, “jest gorącym towarem, bo ma sylwetkę sportowca i zielone oczy”. W ostatnim czasie Young zarobiła sporo pieniędzy, ale nie miało to nic wspólnego z jej zawodem. Aktorka zainkasowała już w sumie kilkadziesiąt tysięcy dolarów za to, że trzykrotnie była dawczynią komórki jajowej potrzebnej do przeprowadzenia zapłodnienia in vitro.
In vitro i superdziecko made in USA
“New York Post” pisze jednak, że Young jest tylko jedną z wielu aktorek i modelek, na które polują amerykańscy agenci klinik in vitro: w USA wiele niepłodnych par realizując swój “projekt dziecko” oczekuje usługi na najwyższym poziomie, dlatego wymagania wobec dawców i dawczyń stale rosną. Dziś nie tylko muszą być oni zdrowi, ale i piękni, a nawet wykształceni (kolejne poziomy wykształcenia bezpośrednio przekładają się na kwotę, jaką otrzymuje dawczyni). W Nowym Jorku za jednorazowe dawstwo komórki jajowej można ponoć zarobić nawet 20 tys. dolarów.
Anna Krawczak ze Stowarzyszenia na Rzecz Leczenia Niepłodności i Wspierania Adopcji “Nasz Bocian” mówi otwarcie o tym, że w USA działalność klinik in vitro ociera się momentami o eugenikę. – O ile w Europie metoda in vitro służy przede wszystkim leczeniu niepłodności klinicznej, o tyle w USA często bywa ona środkiem radzenia sobie z niepłodnością społeczną – tłumaczy.
Czym jest niepłodność społeczna? Chodzi o sytuacje, w których klienci kliniki są płodni w sensie fizjologicznym, jednak korzystają z jej usług np. dlatego, że kobieta nie chce przeżywać trudów okresu ciąży albo partnerzy są tej samej płci, a mimo wszystko chcą mieć dziecko. I, jak pokazuje przykład Robyn Young, niezależnie od motywacji amerykańscy rodzice często bardzo precyzyjnie dobierają dawców – także jeśli chodzi o urodę. Czy w Polsce jest podobnie?
Polacy też mają wymagania
Podstawową różnicą między realiami polskimi a sytuacją opisaną w “New York Post” jest to, że w naszym kraju dawstwo komórek jajowych może być tylko honorowe – przynajmniej w teorii. Dlatego dawczynie nie otrzymują wynagrodzenia, a jedynie “rekompensatę”, która bywa jednak całkiem pokaźna. Jednak podobnie jak w USA, w Polsce dawcy nasienia czy dawczynie jajeczek muszą przejść proces odpowiedniej selekcji. I choć nie jest on tak ostry, żeby przypominał casting, ma wiele etapów.
Prof. dr hab. n. med. Krzysztof Łukaszuk
kierownik Klinik Leczenia Niepłodności INVICTA

Na początku kandydaci i kandydatki przechodzą szereg badań kwalifikacyjnych. Na podstawie wyników lekarze oceniają ich ogólny stan zdrowia oraz wykluczają obciążenia genetyczne, groźne infekcje wirusowe czy problemy hormonalne. W przypadku kobiet istotna jest ocena rezerwy jajnikowej, czyli jej potencjału rozrodczego. Przyszła dawczyni lub dawca odbywa także obowiązkowe spotkanie z wykwalifikowanym psychologiem.


A jakie są wymagania polskich par? Czy podobnie jak Amerykanie koniecznie chcą, by dawca lub dawczyni byli atrakcyjni fizycznie? Prof. Łukaszuk twierdzi, że oczekiwania korzystających z programu biorców bywają różne. – Dla większości pacjentów najważniejsza jest zgodność cech fenotypowych, takich jak kolor włosów, oczu, skóry, wzrost oraz zgodność grup krwi dawczyni komórki i przyszłej mamy – mówi Łukaszuk w rozmowie z naTemat.
Pragnąca zachować anonimowość pracowniczka innej polskiej kliniki dodaje, że biorcy często mają bardziej złożone wymagania: chcą np. zobaczyć zdjęcia z dzieciństwa dawczyń lub zależy im na informacji o tym, czy mają oni… zdrowe zęby. – Czasem zdarza się, że para ma konkretne wymagania dotyczące wyglądu, uzdolnień czy zainteresowań kobiety darującej jajeczka, np. oczekuje szczególnej urody, poszukuje dawczyń o wykształceniu inżynieryjnym czy takich, które grają na instrumentach – dodaje prof. Łukaszuk.
A gdzie w tym wszystkim człowiek?
Anna Krawczak ze Stowarzyszenia “Nasz Bocian” zwraca jednak uwagę, że w Polsce nie zawsze głos klientów klinik leczenia niepłodności bywa uważnie słuchany: dobrze ilustruje to zwłaszcza rynek banków nasienia, który teoretycznie daje pacjentom największy wybór (dawczyń komórek jajowych lub zarodków jest generalnie mniej niż chętnych biorczyń, więc w tych sytuacjach pary mają ograniczone pole manewru).
– Teoretycznie w przypadku nasienia wybór jest największy: dawców jest wielu, można też korzystać zarówno z banków polskich, jak i zagranicznych. Często jednak zdarza się, że lekarze nie pozwalają przyszłym rodzicom wybrać dawcy – twierdzi Krawczak.
Jej zdaniem dzieje się tak dlatego, że w Polsce in vitro (ale i np. inseminacja) wciąż traktowane są jako procedury stricte medyczne. – W Europie w większym stopniu bierze się pod uwagę kwestie socjologiczne czy psychologiczne, uwzględniając nie tylko perspektywę samego dziecka, ale i rodziców – ocenia nasza rozmówczyni.
Anna Krawczak zwraca uwagę, że odmowa przez lekarzy prawa do wyboru dawcy spermy może być szczególnie bolesna dla mężczyzn. – To dla nich podwójne upokorzenie: muszą nie tylko poradzić sobie z faktem, że nie są w stanie sami spłodzić dziecka, ale odmawia się im nawet poczucia sprawstwa ograniczonego tylko do wyboru dawcy – ocenia Krawczak.
Amerykańskie realia opisane w artykule w “New York Post” mogą bawić, ale mogą też nieco przerażać: bo duża dostępność procedury, która miała być w swoim założeniu pomocą dla niepłodnych par, prowadzi w niektórych przypadkach do wynaturzeń. Oto in vitro staje się swoistym castingiem na dawców, którzy mają pomóc w realizacji projektu “superdziecka”. Ta sytuacja sprawia, że całe przedsięwzięcie traci swój głęboko “ludzki” wymiar.
Z drugiej strony mamy kontekst polski, w którym in vitro jest wciąż przedmiotem ostrego sporu światopoglądowego i dlatego często sprowadza się je tylko do kwestii etycznych. Jak pokazują słowa Anny Krawczak, taka sytuacja paradoksalnie prowadzić może do podobnych jak w USA skutków: w całej sprawie gdzieś po drodze zapomina się o człowieku.