Po informacji "Newsweeka", że opublikuje wywiad Teresy Torańskiej z Adamem Bielanem o Lechu Kaczyńskim, europoseł zaprzeczył, by takowego wywiadu temu tygodnikowi udzielił. Zapowiedział, że jeśli rozmowa się ukaże, pójdzie do sądu.
O co właściwie chodzi Adamowi Bielanowi? Od wczoraj zastanawia się nad tym pewnie wiele osób. Czy polityk, który umówił się na rozmowę z dziennikarką, nie przypuszczał, że jej zapis może zostać opublikowany? Prawo stoi przecież po jego stronie i nakazuje autoryzować wywiady. W praktyce relacje między dziennikarzem i jego rozmówcą rządzą się jednak własnymi prawami. - Wszystko zależy od umowy - mówi naTemat Jacek Żakowski. - Ja nie miałam problemu z Teresą Torańską - broni dziennikarki Joanna Kluzik-Rostkowska.
Sporny wywiad
Jak wyglądały poufne wielogodzinne rozmowy Lecha Kaczyńskiego z Donaldem Tuskiem. Dlaczego zmarły prezydent wolał "gawędzić" o polityce, pozostawiając bratu zajmowanie się nią na poważnie i czy w ogóle nadawał się na ten urząd. W listopadzie ubiegłego roku Teresie Torańskiej udało się wyciągnąć całą prawdę o Jarosławie Kaczyńskim od Michała Kamińskiego.
Teraz wszystkiego o Lechu Kaczyńskim mamy się dowiedzieć z jej rozmowy z drugim autorem wyborczego sukcesu PiS, Adamem Bielanem. Problem w tym, że po zapowiedzi, iż planuje ją opublikować "Newsweek", europoseł zaprzeczył, by tygodnikowi takowego wywiadu udzielał. Co więcej, jeśli rozmowa się ukaże, Bielan zapowiada, że pójdzie do sądu.
Cały problem polega na tym, że to, co "Newsweek" publikuje jako wywiad, jest częścią wielogodzinnej rozmowy, którą Adam Bielan przed ponad rokiem odbył z Teresą Torańską. Polityk w opublikowanym wczoraj oświadczeniu podkreśla jednak, że był wówczas przekonany, iż rozmawia z dziennikarką na potrzeby przygotowywanej przez nią książki o katastrofie pod Smoleńskiem. "Ponieważ podczas tej rozmowy pani Torańska nie ukrywała negatywnego stosunku do Jarosława oraz ś.p. Lecha Kaczyńskich, wyraźnie zastrzegłem konieczność dokonania autoryzacji moich wypowiedzi przed publikacją książki" - twierdzi Bielan w opublikowanym wczoraj oświadczeniu.
To, co otrzymał, było według niego tylko fragmentami wymiany zdań z Torańską. W jego ocenie, najważniejsze jest jednak to, że wówczas nie dowiedział się, iż ten materiał może zostać opublikowany w formie wywiadu. Dziennikarka powiedziała mu podobno tylko tyle, że książka o Smoleńsku ukaże się dopiero w piątą rocznicę katastrofy. O tym, że ich rozmowa ukaże się już wkrótce w formie wywiadu, miał dowiedzieć się wiele miesięcy od spotkania. "Nigdy nie wyraziłem i nie wyrażam zgody, na tego rodzaju publikacje. [...] Złamano elementarne zasady etyki dziennikarskiej i prawo, dlatego nie pozostaje mi nic innego, jak, po zapoznaniu się z całym tekstem publikacji, wystąpić na drogę sądową" - napisał Bielan.
Królowa polskiego wywiadu
Zarzucając dziennikarce "złamanie elementarnych zasad etyki dziennikarskiej" zasugerował jej nierzetelność. Wywołał tym wielką dyskusję. Torańska jest przecież nie bez powodu nazywana "królową polskiego wywiadu". Nikt nie ma na koncie tylu tak otwartych rozmów z najciekawszymi Polakami, co Teresa Torańska. Galeria jej rozmówców zaczyna się od Jarosława Kaczyńskiego, a kończy na Jerzym Urbanie. Od lat ze wszystkimi rozmawia szczerze, mocno, bez zbędnego lukru. I od lat nikt nie skarżył się, że Teresa Torańska go w ten sposób skrzywdziła. Do wczoraj. Ekskluzywny wywiad jej autorstwa Adam Bielan potraktował nie jako powód do dumy, a skandal. Dlaczego? Mówi się, że wciąż młody i niezwykle ambitny polityk przygotowywał się do powrotu z banicji na łono Prawa i Sprawiedliwości. Publikacja może nieco zbyt szczerej rozmowy z Torańską mogłaby mu to mocno utrudnić.
Kontrowersje przy autoryzacjach zdarzają się przy okazji wielu wywiadów. Często dochodzi do różnicy zdań między uczestnikami rozmowy. - Doskonale rozumiem dziennikarza, który dostaje bardzo ciekawy materiał i nie może nagle się z tym wszystkim rozstać, tylko dlatego, że się zmieniły intencje, czy pozycja polityczna człowieka, który to mówi. Przy dużych tekstach autoryzacja jest przydatna, ponieważ służy obu stronom. Osobiście zawsze bardzo szanowałam jednak to, że jak coś powiedziałam, to powiedziałam. Adam nie miałby dzisiaj tego problemu, gdyby półtora roku temu nie powiedział Teresie Torańskiej tego, co powiedział - mówi naTemat Joanna Kluzik-Rostkowska, która przed rozpoczęciem kariery w polityce przez lata była dziennikarką.
Posłanka Platformy dodaje, że jest w podobnej sytuacji, co Adam Bielan, ponieważ też udzielała wywiadu do książki o katastrofie smoleńskiej, którego część wkrótce ma się ukazać na łamach "Newsweeka". Jednak mówi, że z Teresą Torańską nie miała żadnego problemu. - Rozmawiając z nią miałam pełne przeświadczenie, że udzielam wywiadu do publikacji, czyli brałam odpowiedzialność za swoje słowa. Następnie Teresa Torańska przysłała mi obszerne fragmenty, z których właśnie część chce puścić w "Newsweeku". I ja to autoryzowałam jedynie na zasadzie wygładzania kantów, podredagowania - opowiada.
Zdaniem byłej dziennikarki, temu właśnie powinna służyć autoryzacja. - Chodzi raczej o wyczyszczenie języka i w takich sytuacjach, gdy ten kto słucha, źle zrozumiał intencje. Bazą tego wszystkiego jest jednak to, co zostało powiedziane w czasie wywiadu. Autoryzacja to jest właśnie "wykańczaniem kantów" - ocenia Kluzik-Rostkowska. - Najbezpieczniej dla dziennikarza jest oczywiście, gdy taka rozmowa jest w pełni autoryzowana i nie ma żadnych wątpliwości, że rozmówca podwójnie podpisuje się pod tym, co powiedział. Natomiast w przypadku, gdy chce się wycofać ze słów, które mówił, to jest po prostu niepoważne - dodaje. I podkreśla, że szczególnie politycy muszą brać odpowiedzialność za swoje słowa. - Gdy to był tekst, który dotyczy wyłącznie poglądów, a nie faktów, to rzeczywiście, jeżeli mija rok i pojawiają się nowe dane, człowiek ma prawo zmienić pogląd. Natomiast jeżeli rozmawiamy o faktach sprzed lat, to one po prostu miały miejsce. Adam Bielan o nich opowiedział i dzisiaj ma z tym kłopot.
Nieco inaczej problem widzi doświadczony twórca wywiadów, Jacek Żakowski. Dziennikarz wspomina, że podobna sytuacja, jak między Torańską a Bielanem zdarzyła się przed laty i jemu. - To był Leszek Moczulski, który przeciągał autoryzację. W końcu napisałem prośbę o odesłanie jej w jakimś określonym terminie. Odpowiedź nie przyszła i opublikowaliśmy ten wywiad. I wówczas on pozwał mnie do sądu, ale później pozew wycofał. Żakowski twierdzi jednak, że ogólnie jest zwolennikiem autoryzacji. Nie chce jednak oceniać, jak przebiegała ona w tym przypadku. - Nie wiem, jak było w przypadku Teresy i Adama Bielana. Czy ona mu obiecała autoryzację, czy on żądał tej autoryzacji naprawdę. To jest kwestia szczegółów tej sprawy - mówi w rozmowie z naTemat.
- To jest kwestia takiej normalnej międzyludzkiej umowy. Między dziennikarzem a osobą, z którą rozmawia. Mnie się zdarza, że polityk proponuje rozmowę off the record, a ja mówię, że dziękuję, bo mam obowiązki wobec odbiorców. Natomiast, gdy umawiam się z kimś na autoryzację, to przestrzegam tego tak samo, jak każdej innej umowy - tłumaczy Jacek Żakowski.
I dodaje, że ważne jest, jaka umowa została zawarta między Torańską i Bielanem.
- Jeżeli zakładała, że rzeczywiście to się ukaże dopiero za trzy lata, to drukowanie tego jest nie fair. A jeżeli była taka, że mogą się wcześniej ukazywać fragmenty, to wszystko jest przecież w porządku - podsumowuje.
Złamano elementarne zasady etyki dziennikarskiej i prawo, dlatego nie pozostaje mi nic innego, jak, po zapoznaniu się z całym tekstem publikacji, wystąpić na drogę sądową. CZYTAJ WIĘCEJ
Joanna Kluzik-Rostkowska
posłanka, była dziennikarka
Gdy to był tekst, który dotyczy wyłącznie poglądów, a nie faktów, to rzeczywiście, jeżeli mija rok i pojawiają się nowe dane, człowiek ma prawo zmienić pogląd. Natomiast jeżeli rozmawiamy o faktach sprzed lat, to one po prostu miały miejsce. Adam Bielan o nich opowiedział i dzisiaj ma z tym kłopot.
Jacek Żakowski
dziennikarz
Gdy umawiam się z kimś na autoryzację, to przestrzegam tego tak samo, jak każdej innej umowy.