Żeby zwiedzić najnowszą wystawę Karola Radziszewskiego w Poznaniu, trzeba naprawdę bardzo tego chcieć. Widzów przed ekspozycją "chronią" kuriozalne zabezpieczenia, wśród których brakuje chyba jedynie skanera tęczówki. A wszystko dlatego, że na ścianach rozwieszono erotyczne i pornograficzne zdjęcia z prywatnych kolekcji. Radziszewski pokazując spektrum interesującego go od dawna zjawiska nie szukał skandalu. Przekaz jego twórczości to coś więcej niż homo-erotyka, jednak ogółowi trudno to zrozumieć. Dlaczego w Polsce powszechną reakcją na sztukę nienormatywną jest wciąż wstręt i oburzenie?
Aby obejrzeć wystawę „Na własny użytek”, której jesteś kuratorem, należy przeczytać regulamin, wyrazić pisemną chęć zwiedzenia ekspozycji na własną odpowiedzialność i być gotowym do okazania pracownikom galerii dokumentu tożsamości. Przerażające.
Karol Radziszewski: To był wymóg organizatorów, czyli Centrum Kultury Zamek w Poznaniu, na których zaproszenie stworzyłem tę wystawę. Takie obostrzenia okazały się być warunkiem, aby móc ją w ogóle otworzyć.
Dlaczego?
Przez obecność pornografii. Ekspozycja pokazuje szerokie spektrum fotografii erotycznej - od artystycznej, przez „miękką erotykę”, po pornografię. Instytucja przestraszyła się tego i chciała albo zamknąć wystawę, albo zacząć w nią ingerować. Przyjąłem opcję, w której nie zmienię absolutnie niczego, ale zgodzę się na obostrzenia prawne. Wydaje mi się jednak, że poszli za daleko. Informacja o tym, iż wystawa jest przeznaczona wyłącznie dla widzów dorosłych byłaby wystarczająca.
Irytuje cię taka sytuacja, czy raczej w jakiś sposób kręci kontrowersja, która narasta wokół wystawy?
Irytuje, bo nie jest mi potrzebny skandal dla samego skandalu, ale jestem już przyzwyczajony. Przy wszystkich wystawach, które robię od lat, pojawia się ten sam problem. Za każdym razem pytam organizatorów o to, w jaki sposób będziemy się tym razem cenzurowali. Zawsze reagują wielkim rozbawieniem, mówią: „Karol, przestań, przecież Cię zaprosiliśmy, przyda się mały skandalik...”. Później mija miesiąc, lub dwa, pracuję nad wystawą, zaczyna się montaż, zostaje kilka godzin do otwarcia i za każdym razem jest podobnie. Kiedy byłem kuratorem "Siusiu w torcik" w Zachęcie próbowałem obnażyć strategię działania mediów i zabiegi promocyjne różnych instytucji. Wprowadziłem element gry - żeby rozreklamować tę wystawę malarstwa w osobnej sali umieściłem gejowski film porno. Przed nią wisiały ostrzeżenia, stosowne kartki, a czasem pojawiał się strażnik.
Jednak to nic w porównaniu z tym, jak bardzo limitowany jest dostęp do projektu „Na własny użytek”. Kontrola jest ekstremalna, ale nie zgodziłem się na jakiekolwiek zmiany w samej wystawie. Zbyt długo nad nią pracowałem.
Ile trwała praca nad tym projektem? Na czym dokładnie polegał proces jego powstawania?
To był rok bardzo intensywnej pracy. W dodatku dwutorowej, ponieważ ekspozycja składa się z części historycznej i części współczesnej. Ta pierwsza zawęża się do Polski w latach 70' i 80'. Szukałem bardzo specyficznych, drobnych rzeczy, unikatowych odbitek fotograficznych, których nie ma wiele, ale są bardzo precyzyjnie dobrane. Pokazałem także swoją kolekcję amerykańskich magazynów pornograficznych z lat 60' i 70', żeby ukazać to, czego w Polsce wtedy nie było i nadal nie ma w takiej skali. Kolejną częścią jest dokumentacja miejsc, które ludzie oklejają erotycznymi zdjęciami. Są wśród nich salony, łazienki i kanciapy, które robotnicy zawsze stawiają przed rozpoczęciem budowy i wyklejają zdjęciami gołych bab, niejako zaznaczając swój teren. Za to główną osią wystawy, która w trakcie realizacji projektu zmieniła proporcje i ostatecznie stała się tą dominującą częścią, są współczesne zbiory prywatne.
Wśród listy osób, które je udostępniły znalazłam kilka nazwisk bliższych i dalszych znajomych...
Do wszystkich kierowałem personalne zaproszenia i później z nimi negocjowałem. Fotografowie dawali mi intymne zdjęcia, które nie były nigdzie wystawiane, a amatorzy pozwalali na wgląd do swoich kolekcji. Większość z tych, do których wysłałem prośbę szybko się zgodziła, a najbardziej zaskakujące było dla mnie to, że aż 90% osób chciało figurować na liście pod własnym imieniem i nazwiskiem, mimo iż od razu oferowałem opcję pełnej anonimowości. Obawy wykazywali jedynie niektórzy artyści, którzy myśleli, że ich twórczość zostanie zawłaszczona do moich prac, co nie miało szans się wydarzyć, bo chociażby plansze, czy kolaże ze zdjęć, które od nich otrzymałem, zostały wykonane na zamówienie przez grafika, abym mógł totalnie odciąć się od jakiegokolwiek autorstwa.
Jesteś artystą, którego twórczość najłatwiej byłoby określić jako sztukę Queer. Czy w Polsce oznacza to tworzenie w ciągłej obawie, że twoje dzieła staną się obiektem ataku?
Kiedy spłonęła moja pracownia na Pradze, z całym, wieloletnim dorobkiem, wielu ludzi było przekonanych, że to celowe podpalenie. Oczywiście to nieprawda, ale sam fakt, iż tak pomyśleli przestraszył mnie. To daje dużo do myślenia. Zagrożenia jako-takiego nie czuję, bo jestem już zobojętniony na falę krytyki i chociażby maile z modlitwami po łacinie i prośbami o nawrócenie, które często otrzymuję. Po wystawie „Siusiu w torcik” to był istny hardcore. Codziennie dostawałem wiadomości od obcych ludzi.
Z pogróżkami?
One zdarzają się raczej w komentarzach pod artykułami o moich wystawach, ale nie przejmuję się tym zbytnio. Dla mnie największym problemem jest wyjście z pewniej „szuflady”. Nazwałaś mnie artystą queerowym i to jest zdecydowanie bardziej ok, niż tytułowanie mnie przez wiele lat artystą gejowskim, który tworzy gay-art, automatycznie utożsamiany z jakąś naiwną, banalną estetyką. Ja queer traktuję szerzej - jest dla mnie punktem wyjścia do różnych innych motywów, reinterpretowania pewnych zjawisk i nowego spojrzenia na historię kultury. Pracuję nad tożsamością, której seksualność jest oczywiście bardzo istotną częścią. Paradoksalnie, ekspozycja w Poznaniu jest pierwszą, w przypadku której nie pojawiły się zarzuty, że to pedalska wystawa, bo w momencie, kiedy masz zdjęcie wielkiego fiuta, to obok jest pięć cipek. To zatyka gęby.
Czy wyzbyłeś się ostatecznie tej „łatki” i z biegiem lat także mniej uświadomieni odbiorcy przestają traktować twoją sztukę tylko jako gejowskie porno?
Edukacja jest ciągle bardzo dużym problemem i na tym poziomie nawet najbardziej światli ludzie wychodzą z formy. Nie są w stanie spojrzeć na to wszystko co widzą jak na zjawisko, coś wytrąca ich z równowagi. W Polsce nie było rewolucji seksualnej - ona odbywa się tutaj teraz, powoli, jest jakaś rozrzedzona i przez to erotyka ciągle działa na ludzi dziwnie, bo mają problem z cielesnością i z seksem. U wszystkich wywołuje on duże emocje i nie są w stanie podejść do pewnych zagadnień intelektualnie i jakkolwiek zanalizować to, co widzą. Wszyscy odbijają się tylko o tę ogólną ścianę. Dla nich fiut to fiut.
Brakuje krytycznej analizy i dziwi mnie to, że od ośmiu lat, od kiedy założyłem magazyn DIK Fagazine i stworzyłem wystawę „Pedały”, niewielu artystów konfrontuje się z nie-normatywnością. Środowisko zarzuca mi czasem, że buduję jego subiektywny obraz, mimo że się do tego nie poczuwam – po prostu nikt inny nie próbuje tego robić.
Czy twoja unikatowa pozycja w świecie sztuki pozwala ci utrzymywać się na takim poziomie, jak popularni artyści na zachodzie?
Nie demonizowałbym zachodu, ale faktycznie, gdybyś pomyślała o artyście z moją pozycją w Niemczech, lub Stanach, który wystawia od lat głównie w publicznych instytucjach, to rzeczywiście, powinienem mieć już domek z basenem i wieść luksusowe życie. Sukces w Polsce nie oznacza sukcesu finansowego. Wciąż jesteśmy w sztuczny sposób wycięci z krwiobiegu artystycznego. Utrzymuję się z bycia artystą, ale na pograniczu wiązania końca z końcem i w różnych, nieoczywistych kombinacjach. W momencie kiedy piszę teksty, tworzę, jestem kuratorem, prowadzę warsztaty, przygotowuję projekty i kręcę filmy, faktycznie mogę przeżyć. O luksusie nie ma mowy. Jest ok, lecz nie wiadomo, co będzie za 2 miesiące.
Na jakich projektach w tym momencie się skupiasz? Po co został przeprowadzony niedawny casting, na którym szukałeś „młodych, wysportowanych mężczyzn”?
Zostałem zaproszony przez Komunę Warszawa do stworzenia projektu na festiwal RE//MIXY i zaproponowałem im pokazanie nowego spojrzenia na Grotowskiego, we współpracy z Dorotą Sajewską. Podczas pracy stopniowo przechodziliśmy od formy spektaklu przez przedstawienie teatralne z wykorzystaniem projekcji wideo, aż ostatecznie stwierdziliśmy, że to będzie wyłącznie rejestracja filmowa. 7 grudnia zaprezentujemy pierwszą wersję montażową. W swoich poszukiwaniach w obrębie tego projektu próbuję znaleźć nową formę. To nie będzie ani do końca film, ani dokument, ani przedstawienie, mimo że grają w nim aktorzy i tancerze. To teatr zapisany przed kamerą, oparty na archiwalnych materiałach, a jednocześnie odgrywany i improwizowany, jednym słowem - spektakl dokamerowy.
Poza tym, kontynuuję tworzenie queerowego archiwum Europy Wschodniej. Pracuję nad dwoma nowymi numerami DIK Fagazine i scenariuszem, który ma być zrealizowany jako produkcja filmowa sensu stricte. Jestem w trakcie tworzenia trzech książek i przygotowuję się do kilku wystaw zbiorowych. Prowadzę także duży research wokół wizualnych przedstawień AIDS, analizując początki epidemii tej choroby w Stanach i Europie, sprawdzając jakie były między nimi różnice.
Trudno powiedzieć. Pracownia nie jest mieszkaniem i przez długi czas to do mnie nie docierało. To inne uczucie niż stanie w piżamie, w jakiejś wypalonej skorupie, w której kiedyś się mieszkało i zastanawianie się „Boże, gdzie ja jestem?”. Po dwóch dniach obudziłem się i nie pamiętałem o tym, a później dopiero pomyślałem: „o k*rwa”.
Ile tam było dzieł?
Ponad sto prac malarskich, które tworzyłem od czasu studiów, 200 zdjęć, 100 grafik, kilkadziesiąt polaroidów, oryginalne projekty murali, prace innych artystów, kominiarki Fag Fightersów...
Uwielbiam „Fag Fighters”. Latem oglądałam ich w poznańskim Arsenale ze znajomymi i wtedy zapamiętałam głównie to, jak bardzo rozbawił ich ten projekt.
Dla mnie to fajna reakcja i przede wszystkim słuszna, bo to bardzo ironiczny projekt. Twoje pokolenie więcej widziało i rozpoznaje konwencję. Wie, że to fikcja i zabawa. Pamiętam kiedy „Fag Fighters” zostali wystawieni po raz pierwszy w Zamku Ujazdowskim, w trakcie Nocy Muzeów, kiedy ludzie podjeżdżają do galerii autokarami, żeby oglądać wystawy i nierzadko są tam z przypadku. Kolega opowiadał mi, że widział grupę dresiarzy, którzy weszli do korytarza, gdzie rozwieszone były moje zdjęcia i nagle zamilkli. Nie sądzę jednak, żeby faktycznie wierzyli w to wszystko, w to, że na przykład moja babcia zrobiła Fag Fightersom kominiarki, chociaż i tak podobno byli w szoku.
Babcia, mama... Jak rodzina odbiera twoją sztukę? Czy nie woleliby, żebyś malował ładne obrazki? Wstydzą się tego, co robisz?
Trochę się wstydzą i mają z tym problem. Po „Siusiu w torcik” dostałem telefon od mamy nad ranem, która prawie płakała, bo gdzieś zamieszczono informacje, że chcą przeze mnie wyrzucić dyrektorkę Zachęty. Rodzina wciąż nie jest przygotowana na to, co dzieje się wokół mojej sztuki. Ja jestem znieczulony i kiedy ktoś pisze w internecie, że jestem zboczeńcem, pedałem, żydem, albo gwałcę dzieci, to nie robi na mnie żadnego wrażenia, ale czytając takie rzeczy o swoim dziecku lub wnuku, reaguje się zupełnie inaczej. To zawsze jest problematyczne. Od 7 lat każdy tytuł wywiadu ze mną ma w sobie słowo „pedał”. Pamiętam, że gdy dawałem wywiad do Newsweeka, o moim filmie „MS 101”, miał nagłówek w stylu: pedał, katolik, itd.., bo to jest bardzo chwytliwe. Natomiast później ten tekst został przeklejony na Onet.pl i miał tytuł „Jako dziecko zamiast rodziców uwieczniał transwestytów”. Moja mama o mało nie zemdlała, kiedy to zobaczyła.
W moim przypadku od zawsze praktykuje się wyjmowanie z kontekstu pewnych rzeczy, które są łączone w jedno, jako medialny ulep. W dodatku dziennikarze mainstreamowych mediów uważają, że to wielka przysługa dla artysty. Myślą, że robią mi łaskę, bo dzięki temu moja sztuka przebije się do mas, ale efekt jest taki, że ludzie widzą moje zdjęcie, a obok napis „pedał”. To nie jest komunikat, który chcę im wysyłać.
A jaki komunikat chcesz wysyłać?
Taki, że mówię bardzo otwarcie o swojej tożsamości, która nie jest normatywna. Pokazuję indywidualny przykład tylko po to, żeby być bliżej prawdy, móc o tym mówić otwarcie i mieć prawo do własnego głosu. Utożsamiając moją sztukę albo z lewicą, albo z prawicą, z homopropagandą, lub czymkolwiek innym, bądź mówiąc, że walczę o prawa gejów, odbiera mi się to, o czym mówiłem przed chwilą. Wszystko, co prywatne staje się polityczne. Czekam na moment, kiedy pojawią się na tym gruncie naiwni skandaliści, którzy będą się jarali tylko tym, że pokażą ch*ja w d*pie i znajdą się w mediach, a ja będę mógł w spokoju robić projekty o Grotowskim i Natalii LL.