
Od jego śmierci minęły 4 dni. W ciągu tego, jak mogłoby się wydawać, krótkiego czasu, świat oszalał. No, może nie cały, ale na pewno jego spora część. Dlaczego więc rzesze fanów płaczą po kimś, kto w naszym życiu zapisał się w sposób śladowy?
REKLAMA
– Kiedy moja przyjaciółka Kenesha obwieściła mi, że Paul Walker nie żyje, musiałam wygooglować jego nazwisko – pisze Ann Friedman w serwisie The Cut. Dziewczyna szybko zrozumiała, że w swojej konfuzji była jedną z nielicznych. W ciągu kolejnych dwóch dni od śmierci aktora, niemal każda nastolatka (i nie tylko) wspomniała za pomocą Facebooka lub innego portalu społecznościowego o tragicznym wypadku Walkera. Posypały się internetowe znicze, "RIPy", wypłynął publiczny żal i gorycz po stracie. Rozpacz, prawie tak wielka, jak po śmierci byłego chłopaka, po którym zostało już tylko wspomnienie, wręcz rozlała się w internecie. To wszystko jest oczywiście zrozumiałe, ale czemu rozpaczamy tak bardzo z powodu kogoś, kogo w ogóle nie znaliśmy?
Eksperci twierdzą, że opłakujemy celebrytów w sposób podobny do opłakiwania śmierci członków własnej rodziny, ponieważ na swój sposób z nimi "dorastamy". Funkcjonują oni w świecie równoległym do rzeczywistego, ale bardzo ważnym, szczególnie dla nastolatków. Są w naszych domach, nierzadko stają się także tematem naszych rozmów. – W chwili gdy ktoś taki umiera (zwłaszcza w sposób nieprzewidziany, tragiczny) żal i strata staje się dla nas dużo bardziej osobista. Nie dlatego, że była to osoba sławna i rozpoznawalna, lecz dlatego, że była z nami gdy dorastaliśmy i wiązaliśmy z nią wiele pozytywnych wspomnień – powiedział amerykańskiemu dziennikowi "News & World Report" dr. Alan Hifler, psycholog z Nowego Jorku. Innymi słowy, Paul Walker był nam bliski mimo tego, że nigdy nie było nam go dane spotkać.
Obiekty nastoletnich westchnień to często także bezpieczna przystań seksualnego pożądania w czasie, gdy większość chłopców chodzących po szkolnych korytarzach, wizualnie nie dorasta do pięt idealnym ciałom przystojnych aktorów. Filmy oraz muzyka autorstwa ulubionych artystów dostępne są na wyciągnięcie ręki, więc zarówno relacje, jak i uczucia - niby wyimaginowane – lecz znacznie się pogłębiają. – Na pewnym poziomie te uczucia są prawdziwe. Dlatego czasem, nawet lata po wyparciu z siebie niezdrowej obsesji na rzecz zawarcia realnego związku, jakaś część nas wciąż pamięta i jest zakochana w dawnym ideale – powiedział dr. Hifler.
Żałoba po Walkerze trwa. Zarówno ta zdrowa, jak i ta nieco obsesyjna. – Aż strach pomyśleć co by się wydarzyło, gdyby tragicznie zginął Jared Leto. Albo, nie daj Boże, Ryan Gosling. Nawet nie próbujmy sobie tego wyobrażać – konkluduje z przekorą Ann Friedman.
źródło: nymag.com
