- Nie oszukujmy się, praca w urzędzie jest dziś raczej dla dzieci z bogatych domów. Pierwsze lata trzeba pracować za stawkę, za którą nie jest w stanie utrzymać się w Polsce normalny człowiek - mówią nam studenci i absolwenci kierunków, którzy powinni być profesjonalnym kadrowym zapleczem administracji publicznej. Są tymczasem skazani na pracę w sektorze prywatnym. - A my musimy użerać się z absolwentami historii, których trzeba uczyć mechanicznego stosowania przepisów - dodaje doświadczona urzędniczka.
Rzeczywistość w urzędach powoli się zmienia. Pracują jakby sprawniej, urzędnicy są trochę milsi, a petenci czują się czasem niczym naprawdę mile widziani goście. W dużej mierze to efekt napływu w ostatnich latach do administracji sporej ilości świeżej krwi. Do tego, świetnie wykwalifikowanej. Tylko renomowane, publiczne uczelnie każdego roku opuszcza kilka tysięcy absolwentów administracji, prawa i zarządzania. To naturalne nowe kadry dla każdego urzędu. I w czasach, gdy nawet w administracji ciągle walczy się o certyfikaty jakości, urzędy chętnie otwierają się na młodych.
Marzysz o pracy w administracji, więc nauczy się żyć w ascezie...
Na tym rynku jest podaż i popyt, dlaczego więc urzędowe reali zmieniają się tak powoli? Gdy nie wiadomo o co chodzi..., jak zwykle chodzi o pieniądze. - Gdy 19-latek wybiera naukę na wydziale prawa i administracji często robi to z myślą o znalezieniu stabilnego zatrudnienia w administracji państwowej lub pracy służbach. Z własnego doświadczenia mogę zapewnić, że to najzdolniejsi studenci od pierwszych lat nauki chcą pracować w sektorze publicznym - mówi Paweł, student ostatniego roku studiów magisterski na wrocławskim WPiA.
Wykwalifikowani administratywiści i prawnicy, którzy przez lata studiów uczą się nie tylko na pamięć przepisów, ale i kształceni są w kierunku ich sprawnego stosowania zwykle swoje marzenia o pracy dla państwa weryfikują jednak, gdy pod koniec studiów zaczynają rozglądać się za pierwszą urzędniczą posadą.
Wówczas mają zwykle do wyboru dwie drogi. Jedni od razu szukają etatu, inni decydują się na walkę o miejsce w Krajowej Szkole Administracji Publicznej, która kształci urzędniczą elitę i jej absolwenci mogą wybierać wśród najlepszych ofert - przede wszystkim tych ministerialnych. Problem w tym, że obie drogi dla najlepszych absolwentów, którzy mogliby zapewnić nam wysoki poziom usług w urzędach są sposobem życia raczej dla... ludzi majętnych.
Życie weryfikuje marzenia
- Większość młodych administratywistów i specjalistów od zarządzania jest skazana na pracę sektorze prywatnym ze względu na to, jakie zarobki oferuje większość urzędów, nie mówiąc już o służbach - stwierdza Kamil, absolwent administracji na Uniwersytecie Gdańskim. - Przez całe studia miałem wysoką średnią, dokształcałem się na własną rękę i marzyłem o tym, by mieć szansę na pracę w samorządzie. Tego dotyczył tematy mojego licencjatu i magisterki. Gdy jednak zaczyna się szukać pracy i okazuje się, że najlepsza oferta to 1800 brutto i pewność, że nie dostanie się podwyżki przez kolejne dwa lata... Nawet nie ma się nad czym zastanawiać - stwierdza.
I przypomina, że przeciętnego świeżo upieczonego absolwenta nie stać raczej na takie poświęcenie. - Nie oszukujmy się, praca w urzędzie jest dziś raczej dla dzieci z bogatych domów. Pierwsze lata trzeba pracować za stawkę, za którą nie jest w stanie utrzymać się w Polsce normalny człowiek. A kończąc studia większość ma przecież już jakieś kredyty, musi opłacić mieszkanie, by nie wracać do rodzinnego miasta. Sporo osób ma już założoną rodzinę - mówi.
Jego zdaniem, szczytem poświęcenia dla marzeń o pracy na państwowej posadzie jest decyzja o dalszej nauce w KSAP. - Tam powinni trafiać najlepsi i tak też skrojony jest proces rekrutacji, by najlepszych wyłapać. Jednak do rekrutacji wielu najlepszych w ogóle nie podchodzi. Kogo stać na to, by przez ponad rok żyć w Warszawie za stypendium, z którego na rękę zostaje niewiele ponad tysiąc złotych? I do tego wszystkiego ma się zakaz łączenia nauki z pracą zarobkową. Bez przelewów od rodziny nie da rady - mówi Kamil. - Co z tego, że potem ma się pracę za przyzwoite pieniądze, gdy najpierw trzeba naprawdę sporo zainwestować? - pyta rozgoryczony.
Profesjonaliści idą do biznesu, zostają desperaci bez kwalifikacji
Problem zbyt niskich zarobków, które na starcie oferowane są przez administrację publiczną absolwentom uwiera jednak także tych, którzy mają za sobą wieloletnią karierę urzędniczą i chcieliby mieć szansę pracować z młodymi profesjonalistami. - A często musimy użerać się z ludźmi z łapanki. Ci, którzy kończą studia administracyjne, prawnicze, czy ekonomiczne znają się zwykle świetnie na środkach unijnych, nie trzeba ich uczyć mechanicznego stosowania przepisów. Tymczasem od lat jeśli przychodzą młodzi, to raczej po socjologi, politologii i oczywiście historii - żali się kierowniczka wydziału jednego z trójmiejskich urzędów.
- Bo to są ludzie, którzy się po prostu cieszą, że mają wreszcie jakąkolwiek pracę. Ich chęć do pracy utrzymuje się jednak tak długo, aż zaczynają się piętrzyć uwagi od przełożonych, albo i petentów. A doświadczeni koledzy muszą poświęcać czas, by uczyć ich po prostu mechanicznego wykonywania obowiązków. Wymagania rekrutacyjne ze względu na brak większego zainteresowania ze strony profesjonalistów są zazwyczaj obniżane i bierze się względnie najlepszego z tych, co tej pracy chcą - podsumowuje moja rozmówczyni.