Bronisław Komorowski był jednym z pierwszych internowanych w stanie wojennym. Trudno nie odnieść jednak wrażenia, że prezydent nie wspomina czasów internowania tylko jako okresu więzienia. W rozmowie z "Newsweekiem" przyznaje zresztą, że pobyt w Jaworzu, w którym przetrzymywano elitę opozycyjną, przypominał raczej wczasy niż więzienne realia.
Gdy robotników maltretowano, intelektualiści mieli do dyspozycji ciepłe łóżka, porcje żywnościowe jak dla oficerów w czasie wojny, a nawet możliwość przyjmowania rodziny i pełną opiekę zdrowotną. - Fakt, że elitę trzymają w tak dobrych warunkach, a zwyczajnych robotników, którzy siedzieli gdzie indziej, maltretują, był dla nas problemem. W pewnym sensie znajdowaliśmy się w złotej klatce. Janusz Szpotański trafnie określił to jako rozpinanie na pluszowym krzyżu - mówi "Newsweekowi" Bronisław Komorowski.
Zdezorientowanie
I wspomina, że stan wojenny właściwie zastał go w... wannie. Właśnie wtedy do drzwi mieszkania Komorowskich zapukali milicjanci. Zdezorientowani podobno równie mocno, co internowani. W czasie transportu to jeden z milicjantów miał pytać Bronisława Komorowskiego o to, co ma oznaczać rozkaz internowania wszystkich działaczy opozycyjnych.
O tym, że ogłoszono stan wojenny dowiedział się dopiero, gdy przewieziono go na Białołękę. Tam rano grupę internowanych postawiono przed telewizorem, z którego akurat przemawiał gen. Wojciech Jaruzelski. Podobno wtedy zaskoczenie zamieniło się w prawdziwe zdenerwowanie. Także dlatego, że mniej doświadczeni w działalności opozycyjnej działacze zaczęli mieć spore pretensje do inteligencji, która ich wpakowała w tak trudne położenie.
Strach
W wywiadzie udzielonym "Newsweekowi" prezydent Bronisław Komorowski przekonuje jednak, że największy strach w internowanych wzbudzał transport śmigłowcami w nieznane miejsce. Obawiali się, że ta podróż może zakończyć się tragicznie. Na przykład w radzieckim obozie lub zbiorowej mogile.
Okazało się tymczasem, że ich nowym domem jest ośrodek wypoczynkowy w Jaworzu, który zamieniono w specyficzne więzienie. - Jaworze to był wojskowy dom wypoczynkowy, który przystosowano do nowych celów. Po interwencji prymasa od razu zwolnili Andrzeja Kijowskiego i dzięki temu Anka dowiedziała się przez Maję Komorowską z Komitetu Prymasowskiego, że jestem w Jaworzu. Razem z Magdą Bogutą postanowiły nas odwiedzić. Przyjechały do obozu po świętach, jako pierwsze - wspomina Komorowski.
Socjalizm
Prezydent przekonuje również, że w Jaworzu, w którym internowano intelektualne zaplecze "Solidarności" wcale nie dominowały nastroje kapitalistyczne. Większość ówczesnych opozycjonistów wierzyła w wyższość socjalizmu, który po prostu chcieli reformować. Do Bronisława Komorowskiego to jednak nie przemawiało...
- W obozie powstał nieformalny klub zwolenników kapitalizmu, do którego należały cztery osoby: prof. Stefan Kurowski, ja jako jego wydawca, Maciek Rayzacher jako mój kumpel i Stefan Niesiołowski jako prawicowy radykał. Chodziliśmy we czwórkę po spacerniaku i dyskutowaliśmy o wyższości kapitalizmu nad socjalizmem... Ta anegdota odzwierciedla ówczesny stan poglądów, które przez ostatnie trzydzieści lat ogromnie ewoluowały nie tylko w wymiarze ogólnospołecznym, ale też w wymiarze myśli politycznej - tłumaczy.
Znacznie więcej wspomnień prezydenta Bronisława Komorowskiego z okresu internowania w stanie wojennym znajdziecie w nowym numerze tygodnika "Newsweek".