200-500 zł dziennie. Oto średni zarobek warszawskiego żebraka. Dobrego, rzecz jasna. Bo dobry żebrak, to nie tylko wprawny aktor, strateg i psycholog. To także dobry przedsiębiorca.
Warszawa, wtorek, godziny poranne. Gdy miasto powoli budzi się do życia, a ulice zapełniają się spieszącymi do pracy ludźmi, strategiczne miejsca zajmują ci, którzy pragną podreperować swój budżet za pomocą żebrania. Każdy z nich ma swój rewir, miejscówkę. Miejscom, w których się poruszają daleko do przypadkowości. Cyganka z dzieckiem wsiada właśnie do tramwaju numer 8, jadącego w stronę Pragi. Bezzębny pan z czerwoną twarzą i "wczorajszym" oddechem rozkłada się z laminowaną tabliczką nieopodal wejścia do stacji kolejek podmiejskich. Do wagonu metra wchodzi młody chłopiec z akordeonem i niespecjalnie przejmuje się faktem, że przez szum pojazdu dźwięki jego instrumentu zostaną przygłuszone i zniekształcone. I tak przecież zarobi. I to wcale nie mało.
Panie, daj Pan grosik na bułkę
Chyba każdy z nas miał z nimi do czynienia. Żebraków spotkać można dosłownie wszędzie. Na rogu najbardziej uczęszczanych ulic, na ruchliwych skrzyżowaniach, w parkach, galeriach handlowych, na dworcach kolejowych. Krakowskie Przedmieście wręcz usłane jest ludźmi proszącymi o drobne. Na bułkę, na leki, na karmę dla psa. Żebracy od wielu lat stosują dokładnie te same socjotechniki i mimo świadomości, że w większości wypadków pieniądze wyciągają od nas ludzie, którzy z biedą mają niewiele wspólnego, wciąż dajemy się nabierać na tę samą śpiewkę.
Żebraczy biznes okazuje się być wyjątkowo opłacalny. Według szacunków straży miejskiej i policji wychodzi na to, że dobrze wprawiony żebrak jest w stanie dziennie zarobić od 200 do nawet 500 złotych. Najmniej zarabiają bezdomni stojący na dworcach kolejowych - w porywach udaje im się zebrać do 100 złotych dziennie. Średnio, bo około 300 złotych jest w sezonie letnim w stanie wyciągnąć dziecko sprzedające kartki przy kawiarnianych ogródkach. Zatem uliczny wyścig żebrzących trwa, a konkurencja nie śpi. Nie wystarczy bowiem tylko stać i dziadować. Kluczem do dobrego zarobku i portfeli przechodniów jest dobra metoda i predyspozycje osoby żebrzącej.
Na ludzi najbardziej działają historie tkliwe i tragiczne. Jeśli żebrak w swoich opowieściach jest wystarczająco wiarygodny, naturalnym odruchem ludzkim jest uruchomienie się wewnętrznego imperatywu nakazującego: pomóż. To właśnie wtedy najczęściej sięgamy do portfela i wyjmujemy drobne. Podobnie jak tragiczne historie z życia, działa na nas widok osoby poważnie chorej - na wózku czy z brakującą kończyną. Co do tych ostatnich, od kilku lat modne stało się ich przesiadywanie na co bardziej ruchliwych skrzyżowaniach. Z nietęgą miną, w domyśle wołającą o pomoc i uwagę, stoją w pobliżu świateł opierając o kulach swoje niepełnosprawne ciało. Kierowcy się zatrzymują, opuszczają szyby i podają pieniądze.
Dlaczego? – Bo sam nie chciałbym znaleźć się w podobnej sytuacji – tłumaczą. Sama wielokrotnie byłam świadkiem takiego zachowania i nierzadko współodczuwałam razem z innymi kierowcami. Jakże wielkie było moje zdziwienie, kiedy któregoś razu wracając dokładnie tą samą drogą, na tych samych światłach zastałam tego samego człowieka, któremu nadal brakowało nogi. Jednak nie brakowało mu lewej, jak jeszcze trzy godziny wcześniej. Tym razem, o dziwo, nie miał prawej.
Grosz do grosza, a będzie kokosza
– Żebracy ze swojego fachu uczynili wręcz majstersztyk – mówi nam Marta Chechelska-Dziepak z krakowskiego MOPSU. – Nasi pracownicy, którzy na co dzień są tzw. streetworkerami (pracują na ulicy – red.) opracowali nawet specjalną listę sposobów żebrania. Na psa, na śmierdziela, na litość. Żebracy potrafią być wyjątkowo kreatywni, a swojej kreatywności jednocześnie bardzo efektywni – mówi specjalistka. Nie można oczywiście generalizować i metki oszustów przyklejać każdemu proszącemu na ulicy o pomoc człowiekowi. Jak jednak wynika z danych zebranych przez policję i straż miejską, na 100 tys. żebrzących osób w Polsce zaledwie 10% z nich stanowią ludzie rzeczywiście potrzebujący.
Podobnego zdania jest ekspertka z krakowskiego MOPSU. – Przez lata działania naszej organizacji wiemy jedno. Na ulicach niewielu jest rzeczywiście potrzebujących. Pieniądze wyciągają od nas w większości oszuści, którym ten "fach" zwyczajnie się opłaca. Dopóki żebractwo będzie legalne, dopóty będziemy się z nim zmagać – mówi pani Marta Chechelska-Dziepak.
Zakaz żebrania?
Kolejne kraje związkowe Austrii wprowadzają zakaz żebractwa. Kontrowersyjne przepisy solidarnie poparli niemal wszyscy posłowie chadecji i skrajnej prawicy. Za żebranie w miejscach publicznych w Karyntii będzie grozić grzywna w wysokości 700 euro albo dwutygodniowa kara więzienia. CZYTAJ WIĘCEJ
źródło: wp.pl
Ekspertka o współodpowiedzialność za żebractwo obwinia każdego z nas. Jej zdaniem, to często właśnie nasza niewiedza, a jednocześnie zwykła ludzka empatia i skłonność do współodczuwania czyni żebractwo opłacalnym "zawodem". – Ci ludzie wychodzą na ulicę do pracy, a każdy kto daje im choć złotówkę, jest ich pracodawcą – mówi specjalistka. – Nie mamy pojęcia o tym, jak bardzo zaawansowany jest rządowy projekt dożywiania i wydaje nam się, że jeśli ktoś prosi o dwa złote na chleb, rzeczywiście jest głodny. Nic bardziej mylnego – dodaje.
Niecałe dwa lata temu serwis pyta.pl, który na co dzień zajmuje się tworzeniem prześmiewczych filmików, przeprowadził w Warszawie ciekawy eksperyment. Niedaleko wejścia do stacji metra posadzono na ziemi manekin, który przez kilka godzin udawał żebrzącą Rumunkę. Wielu ludzi przechodziło obojętnie, niektórzy zatrzymywali się na chwilę skonsternowani, inni wrzucali pieniądze, a jeszcze inni sprawdzali co kryje się pod dziwnie wyglądającym kapturem. Ekipa pyta.pl za pomocą sztucznego manekina w 3 godziny zebrała 62 złote i 40 groszy, co daje prawie 21 złotych za godzinę.
Jak z żebractwem radzą sobie duże miasta, które są najbardziej narażone na to zjawisko? W Krakowie od 10 lat Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej z powodzeniem prowadzi akcję "Stop żebractwu". W porozumieniu z policją i strażą miejską, a ostatnio także z Miejskim Przedsiębiorstwem Komunikacji, ośrodek stara się przede wszystkim dotrzeć do mieszkańców Krakowa i sprawić, by ludzie nie dawali żebrakom zbyt łatwo zarobić. Organizacja stara się także pomóc samym zainteresowanym. Od lat to właśnie oni próbują zmienić podejście żebraków i sprowadzić ich na dobrą drogę uczciwego zarobku. – Mimo tego, że nasza organizacja oferuje kompleksową pomoc społeczną, rzadko zdarza się, by była ona przyjęta. Żebractwo w dzisiejszych czasach stało się zbyt opłacalne – mówi nam ekspertka z krakowskiego MOPSU.
Żebracze gangi
Zarówno w Warszawie, jak i innych polskich miastach nie brakuje też żebraczych gangów. Stołeczna policja i straż miejska jest wręcz przekonana o funkcjonowaniu specjalnie zorganizowanych grup, które można poznać np. po identycznych, laminowanych kartkach. Często jednak są to obcokrajowcy (rodzimi ulicznicy wolą działać w pojedynkę), którzy już od lat upodobali sobie Polskę jako żebraczą mekkę.
Jeszcze kilka lat temu rozpracowano grupę "Koli", założoną przez Mołdawiankę i Ukrainkę, które rekrutowały w swoich krajach kobiety do pracy w Polsce. Zatrudniały tylko te, które miały dzieci i wmawiały im, że kiedy będą pracować, ich pociechy będą mogły być blisko nich.
Po przyjeździe do Polski kobiety lokowane były w specjalnych kwaterach i już pierwszego dnia dostawały laminowane kartki z napisem "Zbieram na operację dla mojej córeczki" i rozkaz: Idź żebrać. Miały to robić tak długo, aż spłacą swój dług, który zaciągnęły na przyjazd do Polski (przed przyjazdem kobietom oferowano bowiem specjalną pożyczkę na wizę, przelot i zakwaterowanie w pierwszych dniach pobytu).
Aby zapobiec ucieczkom w trakcie "pracy", podmieniano kobietom dzieci. Maluchom podawano zaś środki uspokajające, zdarzało się, że były głodzone (co miało wzbudzać większą litość), niektórym krępowano nogi i zmuszano do chodzenia o kulach. – Mając na rękach czteroletnią dziewczynkę byłam w stanie zebrać nawet do 800 złotych dziennie – powiedziała w zeznaniach była członkini gangu.
Nasuwa się się zatem pytanie: co robić? Omijać uliczników szerokim łukiem i traktować jak niewidocznych, czy może na podstawie analizy zachowania starać się odgadnąć ich prawdziwe intencje i, jeśli oczywiście uznamy to za słuszne, wrzucić im do plastikowego kubeczka kilka groszy?
Jak się okazuje Polacy nie są aż tak nieczuli i obojętni na krzywdę innych ludzi jakby się mogło wydawać. Przecież to właśnie nikt inny jak my, kierowani wewnętrzną empatią, dajemy zarobić zarówno cygance z dzieckiem, bezzębnemu panu czy chłopcu z akordeonem.