"A więc wojna" – powinniśmy chyba powtórzyć za przedwojennym prezydentem Warszawy Stefanem Starzyńskim. Przynajmniej taki wniosek płynie z tego, co usłyszałem na premierze książki "Resortowe dzieci. Media", która przypisuje znanym dziennikarzom niejasne związki z poprzednim systemem. Na spotkaniu zaznaczano podział na "my" i "oni". Jak na "niezależną" publikację przystało, gościem honorowym był Antoni Macierewicz, wiceprezes Prawa i Sprawiedliwości.
O "Resortowych dzieciach" głośno zrobiło się już kilka miesięcy temu, kiedy w prawicowych mediach opublikowano pierwsze fragmenty książki lustrującej czołówkę polskich dziennikarzy i ludzi mediów. Dlatego też zainteresowanie premierą wydawnictwa było spore.
Na spotkanie z autorami w Hybrydach trzeba było się rejestrować, a organizatorzy ostrzegali, że nawet pomimo tego może zabraknąć miejsc dla wszystkich. Dlatego niemal pół godziny przed rozpoczęciem przed popularnym warszawskim klubem ustawiła się kolejka niczym w karnawałową sobotę. No, może różniła się nieco składem.
Starzy i młodzi
Ale na spotkanie nie przyszli bynajmniej tylko starsi panowie z żonami w moherowych beretach. Publiczność z grubsza można było podzielić na "młodych-gniewnych" i "starych-wku***onych", jak powtarzał Jonasz Kofta w "Kabarecie pod Egidą". Część zaraz po wejściu poszła do stanowiska z książkami, inni udali się do baru. Później żałowałem, że też tego nie zrobiłem, bo musiałem słuchać uczestników dyskusji na trzeźwo.
A usłyszeć można było dużo. Jak dla mnie za dużo. Poza autorami książki (Dorota Kania, Jerzy Targalski, Maciej Marosz) o "resortowych dzieciach" w mediach rozmawiała sama niezależna śmietanka: Bronisław Wildstein (naczelny TV Republika), Tomasz Sakiewicz (naczelny "Gazety Polskiej") i Jacek Karnowski (redaktor naczelny "wSieci"). Zdecydowanie najbardziej bojowo nastawiony był dr Targalski – niepozorny historyk wprost mówił o "wrogu", "wojnie" czy "walce".
Prowadzący spotkanie Bronisław Wildstein pytał, czy powinno się osądzać dzieci po rodzicach. – Odpowiadając na takie pytania przyjmujemy narrację wroga – odparł Targalski. – Ci ludzie po prostu bronią UBekistanu. Gdyby byli uczciwi, po prostu znaleźliby się na śmietniku, nie zrobiliby kariery – przekonywał. Jego zdaniem stało się inaczej dzięki temu, że bohaterowie książki usuwają ludzi myślących inaczej niż oni. – Tak jak organizm wykrywa zarazki, tak oni wykrywają nas i spychają na margines – kontynuował.
Wieszczył też, że władza po okresie odwilży, jaki podobno mamy teraz, przystąpi do likwidacji niezależnych mediów. – Druga strona przegrywa na rynku prasy, więc w przyszłym roku władza rozwiąże ten problem – wtórował Tomasz Sakiewicz. – To właściwie już się zaczęło, bo w skandaliczny sposób sprywatyzowano największego kolportera "Ruch", by go zniszczyć. Kiedy Telewizja Republika będzie groźna, też się nią zajmą – wieszczył. Co ciekawe, tezy o "przegrywaniu na rynku prasy" stoją nieco w sprzeczności do oficjalnych wyników sprzedaży.
Argumenty czy fakty?
Ale w argumentacji swoich tez Sakiewicz nie zdołał uniknąć raf. Przywoływał przykład "Rzeczpospolitej", która 80 proc. nakładu ma sprzedawać w prenumeracie za pośrednictwem jednego kolportera. Zapomniał jednak dodać, że to efekt dramatycznego spadku sprzedaży tej gazety, która zaczęła się po zdetonowaniu przez Cezarego Gmyza "trotylu na wraku tupolewa" i odejściu większości dziennikarzy.
Sakiewicz naświetlił też część prawdy pasującej tylko do jego układanki, mówiąc o "utrzymywaniu przez władzę" przychylnych dziennikarzy. – One [resortowe dzieci – red.] wykreowały swoje władze, a te władze teraz je opłacają. Najlepszy przykład to sześćdziesiąt-kilka milionów do "Gazety Wyborczej" w ciągu ostatnich czterech lat. I tu już właściwie nic nie trzeba dodawać – mówił z pewnością Sakiewicz.
Doprawdy? A to, że rzeczone "sześćdziesiąt-kilka milionów" to zaledwie dwa razy tyle, ile "Wyborcza" zarobiła z reklam w III kwartale 2013 roku (rok wcześniej o blisko 1/3 więcej). Jeśli więc zsumuje się wyniki "GW" z czterech lat, o których wspomniał Sakiewicz, pieniądze z ministerstw to kilka procent. Poza tym duża część tej kwoty to pieniądze z Unii Europejskiej, które beneficjenci muszą wydać na informowanie społeczeństwa o przedsięwzięciach finansowanych przez Brukselę.
Ale "niezależnym" (tak mówili o sobie uczestnicy dyskusji) fakty nie przeszkadzają w formułowaniu rewolucyjnych tez. – Nie trzeba nas zamykać, wystarczy odciąć od reklam – przekonywał Jacek Karnowski. – Domy mediowe, biznes, mają świadomość tego, jak powinny się zachowywać. Wolny rynek to w dużej mierze fikcja. Jest zależny od polityków – wyjaśniał. I znowu zapomniał, że w Polsce ok. 20 proc. (choć to nadal za dużo) PKB powstaje w firmach państwowych.
Zdaniem Karnowskiego to dowód na to, że "żyjemy w nienormalnych czasach, w nienormalnym systemie medialnym". – Trzeba zmienić system,. musi być opcja "zero" – apelował. I wyjaśniał, jak powinni się zachowywać dziennikarze oskarżeni przez autorów "Resortowych dzieci". – Ja nie mówię, żeby oni odeszli. Im po prostu mniej wolno z racji tych powiązań – mówił. Zapewne zapomniał tylko doprecyzować, że to, czego nie wolno, to krytykowanie jedynej słusznej partii i jej wodza.
Gość honorowy
Wszystkiemu przypatrywał się z uśmiechem zastępca Jarosława Kaczyńskiego, Antoni Macierewicz. Pod jego adresem padało ze sceny wiele ciepłych słów. Ale wiadomo, "niezależnym" wolno. Nie wiem tylko, czy nie poczuł się urażony tezami Doroty Kani. – Nie tylko media, ale i służby tworzą nam w Polsce politykę – mówiła.
Czy to dotyczyło też PiS-u? Co prawda z nazwy wspomniała tylko PO, ale kto wie. – Przypominam słynne oświadczenie Gromosława Czempińskiego, że brał udział w tworzeniu Platformy – mówiła Kania. I nie przeszkadza jej, że nie potwierdził tego nikt poza samym Czempińskim, którego ona sama opisywała jako byłego SB-ka. Ale u "niezależnych" to norma – kiedy wymaga tego sytuacja, ktoś jest kłamcą, ale kiedy tylko powie coś obciążającego konkurentów PiS-u, staje się "dobrze poinformowanym" źródłem i "osobą blisko obecnej władzy".
Wszystkie te tezy i przekłamania to jednak dziecięce igraszki w porównaniu z tym, co mówił Jerzy Targalski. Zastanawiałem się nawet, czy nie wystarczyłoby spisać tutaj jego wypowiedzi – to oddałoby atmosferę premiery "Resortowych dzieci". To właśnie on był najczęściej nagradzany brawami.
Między innymi za takie wypowiedzi. – Oni osiągną cel zdebilnieniem i likwidacją oświaty. Te media piszą i mówią o tym, która aktorka pokazała za dużo, a która za mało. To jest ten poziom – oceniał. – Kiedy dyskutujemy w Telewizji Republika to są argumenty, ciąg przyczynowo-skutkowy. Ale ci ludzie tego nie zrozumieją, bo to nie jest jakaś dyskusja dla debili, jak w TVN-ie – oceniał.
Teorie spiskowe
Poza tym na spotkaniu można było usłyszeć standardowe opowieści "niezależnych": o samosterującym się systemie, który nie ma przywódcy, o zmowie między dziennikarzami a politykami, o tresowaniu dziennikarzy tak, by byli usłużni owemu systemowi. Co znamienne, zabrakło konkretów, dowodów na "uwikłanie" tych osób. Można podejrzewać, że zabrakło ich też w książce, bo wydawca cieszył się, że napisano ją tak, aby nie narażać się na pozwy.
Ale ważne jest, że ma chwytliwy tytuł. Pierwsze wydanie (podobno 10 tys. egzemplarzy) miało się rozejść w 48 godzin. Wiadomo, nic nie sprzedaje się tak dobrze jak obrzucanie błotem ludzi, którzy mają lepiej od nas. Dlatego zwietrzywszy dobry biznes już zapowiedziano kolejne części serii.
Trójka autorów co pół roku chce wydawać książki, które będą opisywały resortowe dzieci w biznesie, służbach specjalnych, nauce i w biznesie. Ciekawe, w której grupie znajdzie się kamień, na który trafi niepokorna kosa. Bo kiedyś na pewno trafi.