Pod koniec roku ZUS przysyła swoim klientom wyliczenia emerytur, jakie będą dostawać ze składek odłożonych podczas dotychczasowej pracy. Dla większości przyszłych emerytów są one wręcz przerażająca niskie. W najgorszej sytuacji są matki, szczególnie rodzin wielodzietnych. Wychowując dzieci nie opłacały składek, więc są skazane na głodową emeryturę. Z wyliczeń ZUS wynika, że na tę chwilę przysługuje im... 50 złotych miesięcznie.
Ani zmiany w OFE, ani obniżanie kosztów działania ZUS nie zapewnią nam emerytur. Bezpieczną finansowo starość zagwarantują nam tylko dzieci. Ale dotychczas państwo raczej karało za ich posiadanie, czyli de facto pomaganie w utrzymaniu systemu. Matki, które zostawały w domu z dziećmi nie płaciły składki emerytalnej, a przez to zgromadzony na koncie kapitał jest niewielki. Ten efekt jest jeszcze większy u matek, które mają kilkoro dzieci – widząc wyliczenia ZUS-u pozostaje im chyba tylko siąść i płakać.
Przy takich wyliczeniach ZUS w przyszłości przyznałby matce najniższą emeryturę, dzisiaj wynosi ona 831 zł. – Mój wpis był trochę żartobliwy, nie mamy żadnej postawy roszczeniowej. Żona sporo pracuje na umowę o dzieło i stąd ta niska wycena – zastrzega Bartosz Marczuk, publicysta "Rzeczpospolitej" i ekspert Związku Dużych Rodzin 3plus. – Ale rzeczywiście, nasz system nie promuje posiadania dzieci. A przecież to właśnie one są największym wkładem, jaki człowiek może wnieść do systemu emerytalnego, to one będą zarabiały na nasze emerytury – zauważa.
– Całe szczęście dzisiaj kwestie dzietności i pomocy rodzinie stały się elementem konsensusu i sytuacja zaczyna się poprawiać – ocenia Marczuk. – Dzięki nowym zmianom w prawie rozszerzono zakres świadczeń dla kobiet wychowujących dzieci. Mogą przez nawet trzy lata zajmować się potomstwem, a w tym czasie na ich emeryturę będzie odprowadzana składka. To całkiem sporo – mówi Marczuk.
Dziecko czy praca
Jednak w polityce prorodzinnej wciąż można wiele zrobić. – W Rosji po urodzeniu trzeciego dziecka kobieta dostaje równowartość ok. 40 tys. zł. Ale nie może ich wydać ot tak – może spłacić kredyt hipoteczny, albo przekazać je na przyszłą emeryturę. Można się też zastanowić nad rozwiązaniem francuskim. Tam po trzecim dziecku kobieta dostaje prawo do państwowej emerytury. Oczywiście nie jest ona zbyt wysoka, ale to jednak ważny znak dla rodziców – przekonuje publicysta "Rzeczpospolitej".
Ale takich działań potrzeba więcej, by zatrzymać niekorzystne tendencje demograficzne. – Generalnie systemy emerytalne obniżają dzietność. Ludzie wierzą, że państwo zapewni im utrzymanie na starość i rezygnują z dzieci. Ale czasy, w których trwanie takiego systemu było możliwe kończą się i już nie wrócą – przewiduje Bartosz Marczuk.
Na razie wszystko zmierza w dobrym kierunku. Od września obowiązują wspomniane przez Bartosza Marczuka przepisy. Na ich podstawie matki, które pracowały na etacie będą mogły przez trzy lata opiekować się swoim dzieckiem (ale tylko młodszym niż 5 lat), a ZUS będzie za nie opłacał ubezpieczenie emerytalno-rentowe i zdrowotne. Z kolei te, które przed ciążą nie miały pracy lub pracowały na umowie o dzieło dostaną tylko składkę emerytalną.
Jak pomóc?
– Kobieta, która zdecyduje się na wychowanie trójki lub więcej dzieci nie tylko ma długą przerwę w pracy, ale często by dobrze zająć się domem musi z niej całkowicie zrezygnować – zauważa dr Stanisław Kluza, ekonomista ze Szkoły Głównej Handlowej. – Przez urzędy taka kobieta jest traktowana jako bezrobotna, a przecież często haruje ciężej niż w zwykłej pracy. Powinna być wynagradzana przez państwo, bo dostarcza mu bezcennego kapitału ludzkiego – postuluje autor książki "Procesy demograficzne a kapitał społeczny".
Ale jest zupełnie odwrotnie. – Dzisiaj ekonomicznie zniechęca się rodziny do wychowywania dzieci, wręcz dyskryminuje je. A badania dowiodły, że wartość kapitału ludzkiego jest proporcjonalna do wkładu rodziców w wychowanie dzieci, zarówno jeśli chodzi o wymiar ekonomiczny, jak i o bezpośrednie relacje, więź emocjonalną – relacjonuje były dr Kluza, który był także ministrem finansów w rządzie Jarosława Kaczyńskiego.
– Co prawda podczas debaty nad podniesieniem wieku emerytalnego pojawiały się pomysły jak można pomóc paniom wychowującym dzieci. Zgłaszał je ówczesny wicepremier Waldemar Pawlak, ale nie znalazły one posłuchu – przypomina ekspert.
Wina Tuska?
Zdaniem dra Kluzy to Donald Tusk jest dzisiaj największą przeszkodą dla przystosowania dobrej polityki demograficznej i wsparcia wielodzietności. – Premier miał kilka wystąpień na ten temat, które były po prostu głupie. Jeśli to nie były lapsusy językowe, to pokazują tryb myślenia szefa rządu w kwestii rzetelnej polityki rodzinnej. Bardzo zły tryb – krytykuje ekonomista. – Patrząc na ostatnie sześć lat sądzę, że bez zmiany szefa rządu nie ma szans na jakiś znaczący postęp w kwestii zwiększania dzietności – prognozuje nasz rozmówca.
Zaznacza, że rozwiązania, z których można skorzystać są gotowe. Wystarczy je tylko dostosować do polskich warunków. – W ramach dyskusji nad propozycjami premiera Pawlaka rozważano wiele możliwości, na przykład pomysł dopisywania lat za każde urodzone dziecko. Za każdego potomka kobieta do swojego konta emerytalnego miałaby dopisane trzyletnie składki liczone od średniej płacy w tym okresie. Za pierwszą trójkę dostawałaby po trzy lata, za czwarte rok, a później nic. Razem to dziesięć lat. To sporo – ocenia dr Stanisław Kluza.
Problem jest tylko jeden. Ten co zawsze – pieniądze. Efekty działań zwiększających dzietność nie są widoczne wprost, w liczbach i tabelkach. A to z nich są rozliczani politycy, to zieloną wyspę wzrostu PKB mogą pokazać podczas konferencji prasowej. Dlatego potrzeba międzypartyjnej (ale i społecznej) zgody na wydawanie środków na pomoc rodzicom. Inaczej rachunek zapłacimy za kilka pokoleń. Znacznie wyższy rachunek.