"Resortowe dzieci" to niewątpliwy sukces wydawniczy. Jak widać szkalowanie sprzedaje się dobrze. Ale może okazać się, że to krótkotrwały sukces, bo część posądzonych o związki z PRL-em dziennikarzy planuje złożyć pozew zbiorowy o naruszenie dóbr osobistych przez autorów "Resortowych dzieci". Jest wśród nich Jacek Żakowski, który za umieszczenie jego zdjęcia na okładce chce iść do sądu.
Ogromne zainteresowanie na premierze "Resortowych dzieci. Media" przełożyło się także na sprzedaż książki Doroty Kani, Jerzego Targalskiego i Macieja Marosza. Jak dowiedzieliśmy się w Wydawnictwie "Fronda" sprzedano do księgarń 30 tys. egzemplarzy (i zapewne spora część już znalazła nabywców), a kolejne 20 tys. zamówiono w drukarni.
Czeka na nie kolejne 70 księgarni, więc realna jest sprzedaż na poziomie 50 tys. sztuk. Lustracyjne dzieło "niepokornych" jest na piątym miejscu listy bestsellerów Empiku, wyprzedzając między innymi książki Tymona Tymańskiego czy Szymona Hołowni i Marcina Prokopa.
Lustrator z PZPR
Z jednej strony sukces wydawniczy, z drugiej spora grupa ludzi, którzy czują się poszkodowani przez autorów książki. Nie chcą pozwolić, by na ich krzywdzie zarabiali ci, którzy sami nie mają czystych kartotek. Jerzy Targalski, zagorzały tropiciel pozostałości po PRL-u sam był członkiem Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej ( w latach 1974-1979), podobnie zresztą jak jego ojciec (1952-1968).
I chociaż to bez znaczenia dla tego, co pisze teraz Targalski, stosując się do narzuconych przez niego standardów podajemy i tę informację. Warto dodać, że wedle medialnych doniesień za Dorotą Kanią ciągnie się z kolei wyrok za korupcję i sprawa przyjęcia pieniędzy od rodziny Marka Dochnala, znanego lobbysty.
Będzie pozew?
Oskarżeni przez "niezależnych" dziennikarze zamierzają walczyć o swoje dobre imię. W środowisku kiełkuje idea złożenia pozwu zbiorowego o naruszenie dóbr osobistych. – Jesteśmy jeszcze przed rozmowami z prawnikami. Nikt z nas nie jest ekspertem od prawa, więc nie wiemy jak w szczegółach taki pozew mógłby wyglądać – mówi Grzegorz Cydejko, publicysta "Forbesa" i szef warszawskiego oddziału Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.
– Normalnie każdy z nas złożyłby pozew na podstawie kodeksu cywilnego. Ale uważam, że warto, aby w tej sprawie stanęło razem jak najwięcej osób, wtedy jego siła będzie większa – ocenia dziennikarz, także oczerniony w "Resortowych dzieciach".
Na pewno nie przyłączą się do niego wszyscy dziennikarze opisani przez "niepokornych". – Część opisanych dziennikarzy nie chce jednak dyskutować z tymi zarzutami. Ja jednak uważam, że nie możemy pozwolić na bezkarne obrzucanie nas błotem. Poza tym proszę zwrócić uwagę na sukces komercyjny tej książki. To oznacza, że jeśli teraz nie zareagujemy, to znajdą się następni, którzy będą chcieli zarobić na wylewaniu pomyj. Nie możemy na to pozwolić – deklaruje Grzegorz Cydejko.
"Niezależnych" kłopoty z faktami
Z naszej krótkiej sondy wynika, że środowisko czeka na taką inicjatywę. – Dołączyłabym się do takiego pozwu, bo wszystko co o mnie napisali to kłamstwa – deklaruje Krystyna Kurczab-Redlich. – Złożyłam już wniosek o moje akta zgromadzone w Instytucie Pamięci Narodowej, chcę też złożyć wniosek o autolustrację. Przecież to, co o mnie napisali jest w trybie przypuszczającym, w oparciu o wynurzenia jakiegoś funkcjonariusza, który zmyślał, bo chciał się wykazać. Proszę zwrócić uwagę, że tam nie ma nigdzie mojego podpisu – dodaje.
– Tłumaczyłam już, że te wynurzenia o mojej możliwej współpracy wzięły się z tego, że w stanie wojennym byłam oskarżona o szpiegostwo. Już wtedy strasznie przeżyłam te oskarżenia, a teraz one powracają po tych wynurzeniach. Wtedy byłam ofiarą, a według autorów tej książki zachowałam się jak jakaś bestia – skarży się Kurczab-Redlich.
Nie dość, że książka oparta jest w dużej mierze na insynuacjach, to jeszcze pojawiają się w niej fałszywe informacje. – W rozdziale "Naszych wysyłają do Moskwy" piszą, że w 1990 roku Telewizja Polska wysłała mnie do Rosji. To nieprawda. Nigdy w życiu nie pracowałam w TVP, poza tym wtedy byłam dziennikarką piszącą i zupełnie nie zajmowałam się Rosją. Pojechałam tam, bo TVP wysłało mojego przyszłego męża, który rzeczywiście jest ekspertem od Rosji. Ja zaczęłam się nią zajmować dopiero na miejscu – wyjaśnia dziennikarka.
Żakowski będzie się procesował
Ale nie wszyscy dziennikarze zainteresowali się tym, co o nich napisano. – Nie zwracam większej uwagi na to, co piszą ci państwo, więc jeszcze nie zapoznałam się z tą książką – mówi Janina Paradowska, która pojawiła się na okładce "Resortowych dzieci". – Po świętach sprawdzę co tam o mnie napisali, zobaczę co zrobią koledzy z redakcji "Polityki" i wtedy podejmę decyzję co dalej. Ale nie wiem, czy jest sens walczyć z tymi ludźmi. Wiem tylko z relacji, że zarzuca nam się jakieś związki z służbami PRL-u, ale takie opluwanie to metody tych ludzi – ocenia Paradowska.
Część dziennikarzy proponuje zignorowanie "Resortowych dzieci". – Moim zdaniem nie można się z tymi ludźmi procesować o wszystko – ocenia prof. Wiesław Władyka, publicysta "Polityki". – Gdybyśmy składali pozwy o wszystko, to siedzielibyśmy w sądach cały dzień. Dlatego jeśli jestem tam opisany, to nie zamierzam iść do sądu. Nie zamierzam nawet tego czytać, bo nie chcę dotykać gówna. Ale jeśli ktoś złoży pozew, to będę się temu przyglądał z sympatią – deklaruje.
Jak mówi nam Władyka na własną rękę procesować chce się Jacek Żakowski, który pojawił się na okładce książki. – W książce jest zdefiniowane pojęcie "resortowe dzieci", ale Żakowski się w tej definicji nie mieści. Pomimo to jest na okładce – wyjaśnia publicysta "Polityki".
Wydawca książki mówił na premierze, że prace nad nią się przedłużały, bo trzeba było ją napisać tak, by nie narazić się na pozwy. Stąd pewnie nagminny tryb przypuszczający i insynuacje, zamiast kategorycznych twierdzeń. Nawet to nie uchroni autorów przed pozwami, które mają szanse na powodzenie. Bo "niezależni" chyba bardziej przyłożyli się do zabezpieczania się przed pozwami, niż do sprawdzania faktów.