Święta nie istniałyby, gdyby nie związane z nimi tradycje. Boże Narodzenie to przecież nic więcej, jak zbiór specyficznych obyczajów, różniących się nieco od siebie w zależności od kraju, miasta, czy nawet rodziny, z którą przyszło nam spędzać święta. Każdy z nas ma swój ulubiony moment, na który czeka przez cały rok - ten najbardziej radosny, fascynujący lub wzruszający. Jedni kochają ozdabianie choinki, albo zapach konkretnej potrawy, lądującej na wigilijnym stole tuż po zlokalizowaniu na niebie pierwszej gwiazdki. Inni uwielbiają śpiewać kolędy. Za to dla mnie najciekawszym obyczajem jest pozostawianie pustego nakrycia dla niespodziewanego gościa.
W dzieciństwie co roku z wytęsknieniem czekałam na to, aż wreszcie zjawi się ten tajemniczy podróżny, którego przez cały wieczór będziemy karmić i poić. Będziemy razem śmiać się ze słabych dowcipów widzianego dwa razy do roku wujka i wspólnie cieszyć się z magii świąt.
Mimo że wyczekiwałam go tak bardzo, niespodziewany gość nigdy do nas nie przyszedł. Z biegiem lat coraz bardziej przyzwyczajałam się do myśli, że osoba, dla której pozostawiamy puste nakrycie, po prostu nie przybędzie, a wszystko to jest jedynie piękną, ale pustą tradycją, niewiele wnoszącą do „prawdziwego” życia.
Wigilia i ślub
Jedyną historią na temat niespodziewanego gościa, jaką do tej pory znałam, była ta, w której dziadek w Wigilię przyjechał na chwilę do mojej babci, zabierając ze sobą syna, czyli mojego tatę, który tego dnia pierwszy raz ujrzał moją mamę, a trzy miesiące później wzięli ślub. Jednak tamtego dnia tata nie zjadł żadnej wigilijnej potrawy z talerza dla tajemniczego gościa.
Tak jak już wspomniałam, mojej najbliższej rodziny nigdy nikt nie odwiedził. Dalsi krewni zapytani o niezapowiedzianego wędrowca także kręcą przecząco głową. Znajomi tak samo. Znajomi znajomych też. Jednak szukając dalej, docierając do znajomych znajomych mojej babci (!), udało mi się znaleźć osobę, do której w Wigilię przyszedł zabłąkany wędrowiec.
"Nie jestem narkomanem"
- To było w ubiegłym roku – zaczęła swoją opowieść Pani Elżbieta. - W pewnym momencie, podczas kolacji, do naszych drzwi zapukał młody, przystojny chłopak, który na wstępie powiedział, żeby się go nie bać, bo wcale nie uciekł z domu, ani nie jest bezdomnym narkomanem, a jedynie robi eksperyment. Gdy zapytałam go jaki, mówił że po prostu chce sprawdzić, czy ktoś go wpuści do domu w Wigilię i jeżeli tak, to jak będzie się w stosunku do niego zachowywał. Byłam zdziwiona i nie do końca przekonana, jednak zdecydowałam się go zaprosić do środka. Jedzenia zawsze i tak jest za dużo, więc przyda się ktoś, kto go trochę zje, żeby się nie zmarnowało.
Nie pożałowałam swojej decyzji – stwierdziła z uśmiechem Pani Elżbieta. - Antek okazał się wspaniałym chłopakiem, który sprawił, że ubiegłoroczna Wigilia była dużo ciekawsza niż zazwyczaj. Opowiadał nam świetne historie ze swoich zagranicznych podróży autostopem, grał z moim wnukiem w karty i pięknie śpiewał kolędy. Po pasterce zdecydował się pójść do domu, ale nie chcieliśmy się z nim rozstawać, dlatego zostawił mi nawet swój numer telefonu i czasem przychodzi tutaj, żeby po prostu zapytać co słychać. Stał się naszą rodziną – dodała na koniec Pani Elżbieta.
Wigilijny włóczęga
Antek odebrał telefon ode mnie dopiero za piątym razem, bo właśnie jechał autostopem z Warszawy do rodzinnego miasta, aby spędzić święta z rodziną. - O! Tym razem z rodziną... – powiedziałam – nie zamierzasz powtórzyć swojego eksperymentu? - Nie – odpowiedział Antek – moja mama nie przeżyłaby już drugi raz tego, że zamierzam się gdzieś włóczyć w Wigilię, ale szczerze, to moje ubiegłoroczne doświadczenie z Panią Elą było tak fajne, że chętnie to znowu powtórzę, może za rok – mówił chłopak.
Okazało się, że drzwi Pani Elżbiety były piątymi, do których zapukał tego wieczoru. Dwukrotnie mu nie odtworzono (być może w ferworze przygotowań ktoś nie usłyszał), a w kolejnym domu mu odmówiono. Z kolei za czwartym razem został wpuszczony, jednak domownicy traktowali go z taką rezerwą, że zdecydował się grzecznie pożegnać i pójść dalej.
Talerze i śledzie
W swoim ubiegłorocznym „eksperymencie”, Antek zainspirował się dokumentem stworzonym przez studentkę z Warszawy, która 24. grudnia przyszła do kilku mieszańców stolicy z pytaniem, czy może z nimi spędzić Wigilię. Wszyscy się zgodzili, a co ciekawe, jedną z odwiedzonych przez nią osób była moja wykładowczyni, która niespodziewanego gościa potraktowała z niezwykłą sympatią i gościnnością, oraz opowiadała urokliwe historie - na przykład o tym, jak bardzo nie lubi zmywać talerzy po śledziach.
Antek, na pytanie czy sam wpuściłby do domu niezapowiedzianego gościa, odpowiada że oczywiście tak. Przypadkowi ludzie zapytani o to samo uważają podobnie - wpuściliby wszystkich, niezależnie od tego, czy byłaby to sąsiadka, bezdomny, czy przybysz z obcego kraju (a może i obcej planety?). Każdy znalazłby miejsce przy ich stole. Historia Antka pokazuje jednak, że realnie nie jesteśmy aż tak chętni, by gościć w naszym domu obcych. Słowa pozostają słowami, a tradycja najczęściej pozostaje tylko tradycją.