"Jesteś ofiarą ekościemy" – mówi do dziennikarza "Newsweeka", który kupił drogie lody z hasłem "eko", znany krytyk kulinarny Maciej Nowak. Jak twierdzi, pogoń za ekologicznymi produktami to jeden z przejawów "wywyższania się poprzez jedzenie": "Polacy zamiast zaufać ludziom, uwierzyli w magiczną moc certyfikatów. Nieraz widziałem, jak przed sklepem eko stoi babcia z wiejskimi jajkami, a ludzie omijają ją i idą po dwa razy droższe do sklepu" – przekonuje w rozmowie z tygodnikiem.
Maciej Nowak nie ma dobrego zdania o kulinarnym pozerstwie, jakim często staje się pościg za "eko". W rozmowie z "Newsweekiem" przekonuje, że żywność w Polsce jest na tak dobrym poziomie, że nie ma sensu przepłacać w ekosklepach. A jeśli klientowi przestaje chodzić o jakość, to dlatego, że chce się dowartościować i zbudować określony wizerunek.
Jedzenie daje status
"Ludzie kupują sobie poczucie bycia w wybranej grupie: bogatszej i bardziej uświadomionej. Tymczasem za hasłem eko stoi też marketing. W USA obroty największych delikatesów ze zdrową żywnością są już porównywalne z obrotami sieci Walmart. Na polskim podwórku widać to choćby na przykładzie popularności piw z małych browarów" – zaznacza.
Innym przykładem wywyższania się poprzez jedzenie jest zachowanie bywalców wine barów. "Dają do zrozumienia, że należą do klasy wyższej, kultury zachodniej, bo konsumpcja wina wymaga pewnej wiedzy, trzeba mieć ulubione winnice, szczepy, roczniki. Nie lubię tego napuszczenia. Dlaczego często w wine barach zamawiam kieliszek czerwonego, po czym proszę o dopełnienie go coca-colą. Kelner zwykle robi to już na granicy omdlenia" – stwierdza Nowak.
"Odpowiedzią na napuszone wine bary są u nas shot bary z wódką: demokratyczne i tanie" – dodaje.
Rok food tracków
W wywiadzie dla "Newsweeka" krytyk mówi też o kulinarnych trendach 2013 roku i prognozuje, co będzie modne w najbliższych miesiącach. "[W minionym roku] modne były u nas hamburgery, food trucki, bary mleczno i bistro-piekarnie. Zasadniczo to, co zwyczajne, tanie, lokalne i bezpretensjonalne" – podkreśla.
Szczególnie docenia rozkwit jedzenia ulicznego: "Rok temu odwiedziłem wszystkie cztery samochody, w których sprzedawano hamburgery. Dzisiaj jeździ ich po Warszawie już ponad 20: owoce morza, kuchnia meksykańska, kanapki, makarony, brakuje jeszcze tylko genialnych skórek wieprzowych, jakie jadłem w Edynburgu".
Jeśli chodzi o przewidywania, Nowak twierdzi, że najbliższa przyszłość będzie należała do ziemniaków i kaszy. W pierwszym przypadku swoją robotę wykonali znani kucharze Paweł Okrasa, Pascal Brodnicki i Robert Makłowicz, którzy współpracują z sieciami sklepów. "Razem kreują kolejną modę, która ma szansę zaistnieć w przyszłym roku – ziemniaki. I tu wkraczają do akcji specjaliści od marketingu. Wykorzystując modę na lokalne produkty, zaczną promować ziemniaki jako warzywo bardzo polskie, co jest zresztą prawdą" – ocenia krytyk.
Zanosi się też na drugą falę kuchni wietnamskiej:
Cały wywiad z Maciejem Nowakiem w najnowszym "Newsweeku"
Za pierwszą odpowiadali w latach 90. emigranci ekonomiczni z Wietnamu. Posmakowaliśmy trochę egzotyki, od której byliśmy przez lata odcięci, i kazaliśmy im zamknąć te budy, które urągały normom higieny, do jakich była przyzwyczajona polska klasa średnia. Tymczasem dorosło pokolenie polskich Wietnamczyków – dzieci właścicieli tamtych lokali. Są dobrze wykształceni, mają kapitał, znają potrzeby rówieśników, utrzymują kontakt z Wietnamem, ale nie chcą tam mieszkać. Pojawią się nowoczesne, ekologiczne restauracje z kuchnią azjatycką.