Ci mityczni prawdziwi warszawiacy to najczęściej potomkowie tych, którzy tuż po wojnie przyjechali tutaj ze wsi. To oni dziś najbardziej wyrzekają na „słoiki” i uważają się za lepszych. A tu nikt nie jest lepszy. Co to jest warszawskość? Dla mnie coś tak oczywistego, że nie potrafię jej zdefiniować.
Pisarz wspomina o tym po dyskusji na temat „fajności” części warszawiaków. Jak podkreśla, on sam „chodzi raczej po obrzeżach”. I dodaje, że mimo swoich korzeni, nie zachowuje się, jak by miasto należało do niego i nie krytykuje "słoików". Pisarz przypomina bowiem, że w Warszawie jest sporo ludzi, którzy „parciem w górę potrafią zdominować innych”. I na przykład w Sadach Żoliborskich, gdzie sam mieszka, „co lepsze miejscówki wykupują ludzie, którzy odnaleźli się w korporacjach, agencjach reklamowych i całym tym kreatywnym biznesie”.
Którą (fajność – przyp. red.) ludzie sobie wykupili dzięki sukcesom. Często zresztą zasłużonym, ale – bo ja wiem – może zbyt ostentacyjnie obnoszonym? Pewnie przemawia przeze mnie niesłuszna zazdrość. Ale dawny Żoliborz był formacją niepodległej Polski, zupełnie wyjątkową, stworzoną głównie przez ludzi takich jak mój lwowski dziadek, którzy przyjechali do stolicy nie dlatego, że tu się świetnie kręci biznes, tylko dlatego że to było centrum nowej polskiej państwowości.
W wywiadzie pisarz zaznacza też, że Warszawa „nie miała szczęścia do prezydentów”, bo do tej pory nie miała prezydenta, który kojarzył by się z pozytywnymi zmianami w mieście – jak Dutkiewicz we Wrocławiu czy Adamowicz w Gdańsku. Dunin-Wąsowicz podkreślił też, że Hanna Gronkiewicz-Waltz także „nie jest udana” jako głowa miasta.
Źródło: "Newsweek"