Katarzyna Bratkowska w programie "Tomasz Lis na żywo" tłumaczyła, czemu powiedziała, że chce usunąć ciąże w Wigilię. Zapytana o słowa "zrobię to w wigilię, żeby było weselej", odpowiadała: - Nie odczuwam tego jako grzechu ani przestępstwa, nie widzę w przerywaniu ciąży nic złego. (...) "Żeby było weselej" to był sarkazm - podkreślała.
- Powiedziałam to dlatego, że w Polsce aborcja jest rzeczywistością zamiataną pod dywan. Zakaz aborcji szkodzi kobietom, dzieciom, rodzinie. Jest nie tylko nieskuteczny, ale powoduje całą masę niepotrzebnego cierpienia, bo zamiast legalnych aborcji, usuwa się nielegalnie - mówiła Bratkowska w programie "Tomasz Lis na żywo". Jak później podkreślała, nielegalnej aborcji dokonuje się w fatalnych warunkach, a gdyby była ona legalna, to sytuacja ta uległaby poprawie.
Bratkowska przyznała jednak, że "nie jest aż tak naiwna" by wierzyć, że jej słowa coś realnie zmienią. Jak wyjaśniała, jej słowa były "próbą skonfrontowania" z poglądami ludzi, którzy są przeciwni aborcji. Gdy zaś Tomasz Lis dopytywał, czemu akurat w Wigilię, Bratkowska powiedziała, że był to sarkazm. Zaznaczała też, że nie wie czemu oburzeni pytają "dlaczego w Wigilię", a nie "czemu chce zabić dziecko".
Jednocześnie podkreślała, że nie chciała swoją wypowiedzią sprowokować, tylko "móc rozmawiać". Dodała też, że to, czy jest w ciąży, czy nie jest, nie ma dla istoty sprawy znaczenia. - Wypowiedziałam deklarację i ona ma swoją moc i mój stan biologiczny nie ma znaczenia - mówiła Bratkowska.
Gdy Tomasz Lis zwrócił uwagę na fakt, że sposób mówienia Bratkowskiej o aborcji jest nieco lekceważący, odpowiadała: - Nie odczuwam tego jako grzechu ani przestępstwa, nie widzę w przerywaniu ciąży nic złego. To, co mówią księża, mnie nie rusza i masa kobiet tego nie kupuje. Dostaję nieprawdopodobną ilość maili i smsów od ludzi, którzy dziękują za to, że został jakiś wrzód przecięty, skończyło się milczenie i zastraszenie.
Dziennikarz zażył też Bratkowską pytaniem, czym różni się 3 milimetrowy zarodek od narodzonego dziecka, że jak udusi się 3-miesięcznego noworodka, to jest morderstwo, a aborcja już nie. - Wydaje mi się, że ta różnica jest oczywista: narodzone dziecko to osoba, która odczuwa ból, strach, ma swoje prawo do życia. Jest poza organizmem matki, niezależnie, więc nie należy ta decyzja już do matki. Ono ma żyć - podkreślała Bratkowska.
W drugiej części programu o aborcji dyskutowali: Joanna Senyszyn, prof. Jan Hartman, Beata Kempa i ks. Kazimierz Sowa.
Senyszyn podkreślała, że to dobrze, żeby mówić o aborcji i jej legalności, ale sposób w jaki Bratkowska to wyraziła, był niepotrzebny. - Jej wypowiedź dała przeciwnikom oręż do ręki - zauważyła europosłanka SLD.
Beata Kempa z kolei wskazywała, że kobietom nie powinno się pozwalać na zabijanie własnego dziecka, tylko zająć się tym, by pomagać tym matkom. Kempa dodała, że jeśli widząc płód z bijącym sercem, rączkami i nogami, Joanna Senyszyn uznaje to za "płód", który można zabić, to coś jest w tym nie w porządku. Posłanka Solidarnej Polski przypomniała, że przecież dziecko można oddać do adopcji.
Senyszyn ripostowała, że jeśli przeciwnicy aborcji chcą jak najmniej usuwania ciąż, to powinni zacząć walczyć o antykoncepcję. - Usuwane są ciąże niechciane i trzeba walczyć o to, by było ich jak najmniej - mówiła europosłanka.
Po dyskusji o aborcji rozmawiano jeszcze o najgorętszym temacie 2013 roku, czyli genderze. Ks. Sowa mówił, że "nie taki gender straszny, jak go malują", ale podkreślał, że Kościół tylko reaguje na to, o czym się mówi w przestrzeni publicznej.
Prof. Hartman wskazywał, że Kościół "potrzebuje nowego szatana". - Dzisiaj to jest gender. Ale nie ma żadnej ideologii gender, nie grasują po świecie ani Polsce ideologowie gender, którzy mówią, że dziecko może mieć płeć jaką chce (...), to wszystko jest absurdem - krytykował profesor. I dodał, że krytykowanie gender to "kampania oszczerstw".
Hartman tłumaczył też, że Kościół obecnie jest osłabiony i atakując gender, szuka winnych tego osłabienia.
Beata Kempa ripostowała, że "ideologia gender działa jak mafia, podstępnie" i "wchodzi do przedszkoli". - Przedszkola są już zainfekowane zajęciami w ramach tej ideologii gender - straszyła posłanka. Wyjaśniła, że pieniądze na te zajęcia ideolodzy gender dostają z Unii Europejskiej i tym samym "zarabiają, deprawując dzieci".