Polska żyje rychłym uwolnieniem Mariusza Trynkiewicza. Możliwe, że pedofil i morderca już w lutym wróci w rodzinne strony, mimo iż nikt sobie takie scenariusza nie wyobrażał. Bo kto chciałby mieć za płotem człowieka, który lubuje się w krzywdzeniu niewinnych dzieci? Na pewno nie ich ofiary. W takiej sytuacji jest tymczasem rodzina 8-letniej Wiktorii spod Przemyśla, której oprawca już wkrótce znowu zamieszka tuż za płotem.
Gdy cała Polska skupia się na sprawie Trynkiewicza, w maleńkich Małkowicach pod Przemyślem przed wyjściem na wolność oprawcy ich córki drży rodzina S***** (nazwisko do wiadomości redakcji). Już w sierpniu z zakładu karnego wychodzi pedofil, którym okazał się syn ich najbliższych sąsiadów, z którymi zaprzyjaźnili się tuż po przeprowadzce na wieś. Ten tymczasem przez rok molestował wówczas 6-letnią Wiktorię*. Nie był wcześniej karany, jest w lekkim stopniu upośledzony, więc sąd mógł wtrącić go za kraty jedynie na dwa lata.
Zakaz zbliżania, czyli fikcja
Co prawda wyrok, który usłyszał Bogusław R. zakłada również zakaz kontaktowania się z ofiarą i zbliżania się do niej. Cóż z tego, gdy oba obowiązują jedynie przez pięć lat od ogłoszenia wyroku, a pedofil nie może zbliżać się do Wiktorii jedynie na 100 m. Tyle wystarczy, by w dziecku wzbudzić strach. - Gdy widziała go jeszcze zanim poszedł za kraty stawała jak wryta. Zupełnie bez kontaktu - mówi Andrzej S*, ojciec Wiktorii.
I tłumaczy, że w ich przypadku wszystkie te zakazy i tak będą dla Bogusława R. fikcją. Teoretycznie powinien trzymać się z dala od miejsca zamieszkania swojej ofiary na wspomniane sto metrów. Nikt nie może zabronić mu jednak powrotu do swojego miejsca zamieszkania, a to jest... tuż za płotem rodziny S*****. Ojciec ofiary Bogusława R. przyznaje szczerze, że nie ma najmniejszego pojęcia, jak uchronić dziecko przed kontaktem z oprawcą.
Skazać i tyle...
- Z perspektywy czasu myślę, że popełniliśmy błąd, gdy zaakceptowaliśmy wyrok skazujący w takiej formie. Wtedy wielką rolę odgrywały jednak zupełnie inne emocje. Byliśmy szczęśliwi, że ten człowiek został w ogóle skazany, że poniesie odpowiedzialność za to, co zrobił Wiktorii - stwierdza. - Być może mogliśmy jednak powalczyć też o to, by trudniej byłoby mu spotykać się z nami po wyjściu z zakładu karnego - dodaje.
Z relacji naszego rozmówcy wynika, że w przemyskiej prokuraturze tego typu sprawa była jednak zupełnym novum i oprócz dobrych chęci, śledczy nie mieli zbyt wiele do zaoferowania. Nikt jego rodzinie nie zasugerował więc pomocy ekspertów. Nawet o wsparcie psychologiczne dla córki i żony, która niespodziewanie odkryła, co sąsiad robi jej dziecku, pan Andrzej musiał walczyć samemu. - Teraz już nawet nie wiem, co mógłbym zrobić, by ten pedofil nie wrócił za płot mojego domu - mówi zdruzgotany.
Mur albo ucieczka
Jedynym pomysłem wydaje się wybudowanie wielkiego muru. Ojciec Wiktorii rozważa odgrodzenie się od sąsiedztwa pedofila ogrodzeniem wysokim na kilka metrów. Obawia się bowiem, że Bogusław R. po powrocie będzie nękał Wiktorię lub podglądał ją ze swojej posesji. Ten strach nie jest bezzasadny, bo dawni przyjaciele okazali się ludźmi wyjątkowo bezczelnymi. Gdy Wiktoria wreszcie przełamała się, by ujawnić, co robi jej sąsiad, ten miał na tyle tupetu, że pojawił się u rodziny S***** i pytał "co w tym wielkiego, że sobie podotykał". Od tego czasu jego rodzice skutecznie utrudniali też życie poszkodowanej rodzinie.
W tej sytuacji niemożliwe jest więc choćby polubowne porozumienie się z rodziną pedofila, by ten wyprowadził się w inne miejsce. - My również nie możemy się stąd wyprowadzić. Przenieśliśmy się tutaj z miasta, kupiliśmy działkę i wybudowaliśmy dom. To uwiązało nas tu finansowo - żali się mój rozmówca.
Pedofil linczu bać się nie musi
W Małkowicach nie ma też co liczyć, że po powrocie na wolność pedofil będzie na oku lokalnej społeczności. - To nie jest wiejska okolica tego typu, gdzie każdy się z każdym przyjaźni. My tu jesteśmy wciąż nowi, bo mieszkamy dopiero od 2010 roku. Rodzina Bogusława R. jest stąd od wieków. Oprócz nich nie mieliśmy tu żadnych znajomych, a szczególnie rówieśników. Wielu woli z nimi w ogóle nie zaczynać. Innym pewnie naopowiadali jakichś bzdur na nasz temat i choć to po naszej stronie jest sprawiedliwość... wiadomo komu ludzie uwierzą - stwierdza.
*** - rodzina prosiła o zachowanie anonimowości. Dane do wiadomości redakcji.