Wykorzystywanie ludzi starszych np. do kupna drogich przedmiotów, to rzecz bardzo powszechna. Prokurator generalny Andrzej Seremet chce pomóc emerytom i bronić ich przed naciągaczami, a także pomóc w przypadku oszustwa czy zawarcia niekorzystnej umowy. O tym wszystkim opowiedział także pracownik garnkowego biznesu.
Magiczne garnki za 5 tysięcy złotych, mające przeciwdziałać rozwojowi raka, wyłudzanie pożyczek, podawanie się za członków rodziny i proszenie o wsparcie finansowe - to tylko niektóre ze sposobów, jakie wykorzystują oszuści, by naciągnąć osoby starsze. Według szacunków rzecznika praw obywatelskich Ireny Lipowicz, co roku naciąganych jest nawet kilkadziesiąt tysięcy osób.
Prokurator generalny Andrzej Seremet postanowił zatem pomóc emerytom. Rozesłał prokuratorom zalecenia, w których nakazał poważne traktowanie wszelkich spraw, w których poszkodowanymi są osoby starsze lub nieporadne. W przypadku stwierdzenia przez śledczego ewidentnej krzywdy klienta, prokurator generalny zalecił także, aby nie pozostawiać takiej osoby samej z problemem – donosi "Gazeta Wyborcza".
Wprowadzanie konsumentów w błąd oraz wykorzystywanie sytuacji, w której nie są oni zdolni właściwie ocenić oferty, to w Polsce rzecz zakazana przez kodeks karny. Za takie postępowanie grozi nawet osiem lat więzienia. W 2012 roku sądy skazały 26,5 tys. osób na podstawie tego przepisu, z czego 22,5 tys. dostało wyrok w zawieszeniu - informuje "GW".
Kulisy pracy w garnkowym call center
O kulisach pracy w call center zajmującym się zapraszaniem ludzi na pokazy garnków opowiadał niedawno jego pracownik użytkownikom serwisu Wykop.pl, który wziął udział w formule "Ask me antyhing". Mężczyzna pracuje w Lublinie, ale centrala jego firmy jest w Poznaniu. To stamtąd przysyłani są zwierzchnicy, których internauta porównuje do obozowych kapo.
Szeregowi pracownicy, głównie studenci, zarabiają 6 zł za godzinę, a jeśli uda im się wcisnąć więcej niż dwa zaproszenia na godzinę dostają premię w wysokości 25 gr/h (ok. 40 zł w ciągu miesiąca). Przy 6-godzinnym dyżurze dniówka wynosi więc 36 zł, dlatego niektórzy pracują po 12 godzin. Każdy dzień wygląda podobnie – zaczyna się o 7.50 przygotowaniem kawy. Po dwóch godzinach dzwonienia pracownikowi przysługuje przerwa (chociaż powinna już po godzinie).
Część pracowników w pogoni za pieniędzmi podnosi statystyki łamiąc podstawowe zasady etyki – zapraszają także ludzi starszych, którzy są bardziej podatni na marketingowe sztuczki, które stosują prowadzący pokazy. Wielu z nich nie rozumie, że wielokrotnie wymieniana kwota 150 zł to nie całkowita cena garnka, ale jedna rata. Wszystkie one składają się na zawrotną kwotę 5 tysięcy złotych. Pracownicy produkty swojej firmy mogą kupić za 300 zł (chociaż oczywiście mało kogo na to stać). Oczywiście nie stać na nie także emerytów i rencistów, którzy padają ofiarami firmy.
Ale telemarketerzy raczej nie zaprzątają sobie tym głowy. I to nawet nie z powodu tego, że sami są złymi ludźmi, ale ze strachu przed przełożonymi. W takim ośrodku jak Lublin pracy jest mało, za to nie brakuje studentów, którzy chętnie zajmą miejsce zwolnionego antysystemowca.
Telemarketerzy potrafią się także zemścić. Jak opisuje użytkownik Wykop.pl najbardziej denerwujący są klienci, którzy rozłączają się i nie pozwalają powiedzieć telemarketerowi o co chodzi albo tacy, którzy wysłuchają monologu i nie chcą skorzystać z oferty nie podając przyczyn. Takie osoby trafiają na listę osób, do których dzwoni się szczególnie często.
Jest mi z tego powodu po ludzku przykro, więc ograniczam swój wpływ na to do minimum. Nie zapraszam ludzi starszych. Da się wyczuć w głosie, że osoba z którą rozmawiam nie ogarnia o co w tym chodzi więc szybko rozłączam rozmowę, bo wiem że się zgodzi, pójdzie na pokaz a już tam pan co się ładnie uśmiecha sprzeda jej garnki za 5k mówiąc że kosztują 150zł (ale że za rate to nie powie...). CZYTAJ WIĘCEJ