Bogusław Leśnodorski i Dariusz Mioduski odkupili od ITI całość udziałów w warszawskiej Legii. Obaj panowie to postacie nietuzinkowe: pierwszy jest wziętym prawnikiem i amatorem sportów ekstremalnych, który od roku jako prezes klubu bryluje w polskich mediach, drugi – absolwentem słynnego Harvardu, milionerem i… miłośnikiem opery.
“Prezesowi klubu tak bardzo spodobało się prezesowanie, tak bardzo wkręcił się w codziennie zarządzanie klubem, że aż postanowił pójść krok dalej – namówił kolegę na wspólną inwestycję” – napisał w czwartek portal Weszło, informując o kupnie Legii przez jej prezesa Bogusława Leśnodorskiego i Dariusza Mioduskiego, przez 5 lat stojącego na czele Kulczyk Holdings. Pierwszy z nich objął 20 proc. udziałów, drugi 80. Wartość transakcji nie została ujawniona. A kim są nowi właściciele drużyny z Łazienkowskiej?
Prawnik-luzak prezesem
Leśnodorski to człowiek, którego nikomu – choć trochę interesującemu się piłką nożną – nie trzeba przedstawiać. Wzięty prawnik po roku prezesury w Legii dał się poznać jako solidny młody menedżer, ale i barwna postać: uśmiechnięty, pełen luzu, nieźle dogaduje się z kibicami, nie wstydzi się dosadnego słownictwa – nawet w rozmowie z mediami.
– Luz widać u prezesa na co dzień. Na początku, kiedy przyszedł do klubu, nie zachowywał się jak gwiazda i nie miał przekonania, że wszyscy muszą go znać. Chodził po pokojach, witał się i przedstawiał. Jest zawsze elegancki: nosi koszule i marynarki, ale bez zbędnego nadęcia. Na pewno nie jest typem krawaciarza – opisywał go w rozmowie z Sebastianem Staszewskim jeden z pracowników Legii Warszawa.
Dziennikarz sportowy Paweł Zarzeczny mówi o Leśnodorskim “urodzony polityk”: – Radzi sobie z bardzo różnymi ludźmi, potrafi ostro forsować swoje racje. Pomimo pewnego lansersko-pozerskiego blichtru, z którym lubi się obnosić, jest bardzo zdecydowanym, kompetentnym człowiekiem – opisuje go w rozmowie z naTemat.
Szalikowiec i miłośnik opery
Postacią mniej rozpoznawalną od brylującego w mediach Leśnodorskiego, ale równie interesującą, jest drugi z nowych właścicieli Legii: Dariusz Mioduski. Od 2008 roku był prezesem Kulczyk Holdings i prawą ręką najbogatszego człowieka w Polsce. – Doktor (Jan Kulczyk – red.) wskazuje jedynie kierunek jazdy pociągu, Darek sam dobiera wagony i ustala rozkład jazdy – mówił o roli Mioduskiego jeden z pracowników holdingu w rozmowie z dziennikarzami portalu Polskanabogato.pl.
Mioduskiego przygoda z prezesurą w koncernie Kulczyka skończyła się na przełomie grudnia i stycznia, gdy wraz z nowym rokiem na stanowisku zastąpił go dziedzic rodzinnej fortuny – Sebastian Kulczyk. Być może z tego powodu Mioduski zdecydował się, by spróbować swojego szczęścia w futbolowym biznesie.
To zresztą nie pierwsza styczność Mioduskiego z piłką nożną: w wywiadzie dla “Pulsu Biznesu” już dwa lata temu deklarował, że jest “blisko związany z warszawską Legią” i “gorąco namawiał Jana Wejcherta, by zgodził się zainwestować w klub”. Od półtora roku był członkiem Rady Nadzorczej warszawskiego klubu. Prywatnie Mioduski kibicuje też Realowi, a w młodości był… szalikowcem Zawiszy Bydgoszcz.
Sportowe fascynacje nowego właściciela Legii zdają się dobrze rokować dla przyszłości klubu: w czwartkowej rozmowie z Rp.pl Mioduski otwarcie mówi, że nie kupił go, żeby zarabiać. – Chcę coś stworzyć, zmienić, poprawić – tłumaczył.
Milioner, który zaczynał w McDonaldzie
Na ile opiewała transakcja, oficjalnie nie wiadomo. Paweł Zarzeczny spekuluje, że mogło być to ok. 20 mln zł. Pewne jest jednak to, że Mioduski na ważne dla siebie cele pieniędzy nie skąpi. Przykład? Milion dolarów, które nowy właściciel Legii (a jednocześnie członek Stowarzyszenia Harvard Club of Poland) wyłożył z własnej kieszeni na fundusz gwarancyjny dla polskich studentów Harvardu.
Bo trzeba wiedzieć, że właśnie Harvard zajmuje obok sportu ważne miejsce w sercu Mioduskiego: jak sam mówi, ta prestiżowa uczelnia w dużym stopniu go ukształtowała (ciekawostką jest, że właśnie tam dość regularnie grywał w koszykówkę z… przyszłym prezydentem USA Barackiem Obamą). Było to jeszcze w latach osiemdziesiątych.
Właściciel imponującej wilii w Konstancinie i miłośnik opery, który na każdej ważnej warszawskiej premierze zasiadał w prywatnej loży Jana Kulczyka, swoją karierę zawodową w USA zaczynał w McDonaldzie. – Mianowano mnie hamburgerowym, osiągnąłem lokalne mistrzostwo w tej dziedzinie. Czyściłem podłogę, wynosiłem odpadki – mówił Mioduski w rozmowie z “Pulsem Biznesu”. Później było już tylko lepiej: jako pierwszy student swojego uniwersytetu dostał się na Harvard, choć gdy przyjeżdżał do USA, nie mówił nawet po angielsku.
– Darek nosi w sobie amerykański gen biznesowy. Bez wątpienia ma to związek z wychowaniem w amerykańskich szkołach, gdzie sport, kultura fizyczna jest szalenie ważna. Amerykanie wychodzą po prostu z założenia, że młody sportowiec od dzieciństwa powinien uczyć się zdrowej rywalizacji, fair play, odpowiedzialności za powierzone zadania, zasad gry zespołowej – mówi o Mioduskim Jarosław Sroka, członek zarządu Kulczyk Holdingu. – To także szkoła kształtowania charakteru, konsekwencji w działaniu, uczciwości, co w nowoczesnym biznesie jest wręcz nieodzowne – dodaje.
Prowadzenie klubu jako sport ekstremalny
W biogramie Leśnodorskiego przeczytać można, że wśród jego pasji znajduje się freeride, motocross, skijet – widać więc wyraźnie, że prezes nie stroni od adrenaliny i ryzyka. Czy kupno klubu w przyszłości również dostarczy jemu i jego wspólnikowi ekstremalnych “finansowych” emocji? Niejeden polski biznesmen “przejechał się” bowiem na futbolowym interesie.
– Wszystko zależy od tego, jakie zaplecze kapitałowe mają obaj panowie. Bo to, że nie opierają się tylko na prywatnych środkach, jest pewne. Gdzieś w tle musi stać jakiś fundusz inwestycyjny, a może nawet kilka – ocenia dziennikarz.
– Czy byłem zaskoczony tą informacją? I tak i nie – mówi o transakcji Jarosław Sroka. – Z jednej strony miłość do sportu i zaangażowanie Dariusza w sprawy Legii Warszawa nie były przecież tajemnicą. Z drugiej – pewną niespodzianką był dla mnie fakt, że postanowił zainwestować w klub pieniądze. I to na takim poziomie – media piszą o 80 proc. udziałów – mówi w rozmowie z naTemat Sroka.
Zawisza nigdy nie miał wybitnych wyników w piłce, ale na jej mecze w latach 70. i tak przychodziło kilkadziesiąt tysięcy widzów. Kibicowanie miało drugie dno — nie łobuzerskie, lecz polityczne. (...) Miałem 17 lat, byłem idealistą z antykomunistycznej rodziny. CZYTAJ WIĘCEJ
pb.pl
“Przegląd”
Mioduskiego z Pomorza do Ameryki wywieźli rodzice. Pół roku wcześniej wyjechał ojciec, pozostałym członkom rodziny się nie udało. - I wtedy moja mama - wspomina pan Dariusz - która z natury nie jest osobą zbyt przebojową, przeszła samą siebie. Kosztowało nas to dwa samochody i prawie wszystkie oszczędności, ale dopięła swego: w 500-osobowej kolejce po wizę wybrano trzy nazwiska. Pierwsze dwa to były nasze. CZYTAJ WIĘCEJ