Reklama.
Anna Kozicka-Kołaczkowska to jedna z publicystek "Rzeczpospolitej". Jej teksty są, delikatnie mówiąc, "oryginalne". Z ostatniego artykułu Kozickiej-Kołaczkowskiej śmieją się już użytkownicy FB i Twittera. Konia z rzędem temu, kto zrozumie o co tu chodzi.
Wasza karykatura. Wyraz waszego poziomu. W jej wnętrzu niewiele było do żucia, więcej do wyplucia. To co zostało jest, niestety, puste. Strasznie puste.
Turniej Czterech Skoczni wygrał potomek infantylnego pięćdziesięciolatka, który w roli zabobonnego fetyszysty czulił się na oczach świata do zabawkowego prosięcia.
Istnieje spora szansa, że entuzjastycznego tatusia, podczas letnich zawodów na igielicie, ujrzymy ze szczoteczką do zębów na sznurku w charakterze ukochanego, ezoterycznego Azorka. Stanowczo wybieram, godne spadkobierców duchowości śródziemnomorskiej, przeżegnanie się naszych górali w chwili ekstremalnej.
Na czoło bardziej uchwytnych czynników, składających się na sukcesy zwycięzców europejskich zawodów narciarskich, oprócz wkładu osobistego sportowców, wysuwa się pragmatyzm modyfikowanych przepisów, z których czerpie się pełnymi garściami. Akcja utrącenia Justyny Kowalczyk jest symbolicznym, historycznym i kuriozalnym tego przykładem.
Za to, gdy ogląda się skoki narciarskie, to człowiek puchnie z dumy, kiedy nasz sędzia nie daje się przyłapać na polskim nacjonalizmie. Polak skacze kilka metrów dalej, a nasz twardo, swojemu najmniej punktów daje. Zawodnik stronnictwa fetyszystów zabawkowego prosięcia miota się w powietrzu, chybocze, rozpaczliwie rozjeżdża na boki nogami - punktów od swoich dostaje od groma, jakby się nie miotał, nie chybotał i nie rozjeżdżał, a od Polaka też ma nie mniej bogato.