Po Pucharze Świata w Szklarskiej Porębie postanowiliśmy sprawdzić, w jakim stanie jest polskie narciarstwo biegowe. Czy sukcesy Kowalczyk idą w parze ze zwiększeniem nakładów? Czy możemy z optymizmem patrzeć w przyszłość? Jakie są możliwości uprawiania tej dyscypliny, także przez amatorów. Zadzwoniliśmy do Stanisława Michonia, który od 30 lat trenuje zawodników, w tej chwili w Karpaczu. I o samej dyscyplinie wie niemal wszystko.
Gdzie w Polsce można w tej chwili biegać na nartach?
W Jakuszycach, na Kubalonce w Wiśle i na Jamrozowej Polanie. W tym ostatnim miejscu są co prawda trasy pod biathlon, ale na nartach też można fajnie pobiegać.
Koniec?
A co pan taki złośliwy? Pozwoli pan, że teraz ja zadam pytanie. Ile w ostatnim czasie wybudowano tych takich piłkarskich boisk dla dzieci? Jak one się nazywają?
Orliki. Stworzono ich chyba ponad dwa tysiące.
O, ja dziękuję. A niech powie mi jeszcze pan, na którym nasi piłkarze są teraz miejscu w rankingu.
68. Za Burkina Faso i Uzbekistanem.
No właśnie. A teraz weźmy taką sytuację. Jakaś polska narciarka biegowa zajmuje 70. miejsce w Pucharze Świata i wszyscy ją krytykują, jaka ona słaba. Jak się kompromituje. A gdzie ona ma się właściwie przygotować? Przecież odpowiednie trasy narciarskie, te - jak ja to mówię - Białe Orliki - nie kosztowałyby wielkich pieniędzy. Zrobienie śladu plus przejechanie armatką, ratrakiem.I nie musiałoby ich być tak wiele. Starczy koło dziesięciu.
Ma pan żal do mediów, że patrzą na wynik a nie na okoliczności?
Tak, mam. Wie pan, ja jako trener narciarstwa biegowego pracuję już od ponad 30 lat. Byłem na wielu Spartakiadach i igrzyskach młodzieżowców. Pamiętam rok 1978 i dwa medale Józefa Łuszczka na mistrzostwach świata w Lahti. Wtedy u nas wybuchł taki boom na biegówki. Rozwijał się Bieg Piastów. Pierwszy był w 1976 roku. Wie pan kto go wygrał?
Łuszczek?
Nie. Pana aktualny rozmówca. Ale wróćmy do tematu. Minęło ponad 30 lat i co się dziś dzieje? Moja żona, też była zawodniczka, pracuje teraz w szkole. I tam taka sytuacja - na zewnątrz jest - 18C i pani dyrektor zakazuje przeprowadzania jakichkolwiek treningów. Bo jeszcze jakaś dziewczynka przeziębi się, pójdzie na skargę do taty a ten zrobi awanturę w szkole. No i dyrektorka wydaje ten zakaz, a na mrozie i tak biega kilku chłopaków bez żadnych rękawic. Mają frajdę uciechę. Proszę pana, to jest takie popadanie w skrajność, którego ja nie rozumiem.
Kowalczyk pochodzi z Kasiny Wielkiej. Urszula Łętocha, pana zawodniczka, którą kreuje się na jej następczynię, jest z małej wsi Osieczany. Czy jest jakiś związek między pochodzeniem narciarki a jej szansą na sukces?
Jasne, że tak. One mają większą motywację do osiągnięcia czegoś i są pracowitsze. Pochodzą z rodzin, gdzie nic nie dostawano za darmo. Gdzie dużo wymagano. A narciarstwo biegowe to sport wymagający wielkiego wysiłku. To nie jest takie bieganie od tak sobie.
Jak piłka nożna?
Tego nie powiedziałem. Ale na pewno bieganie na nartach uważam za cięższe niż ganienie za piłką.
W Polsce są jednak imprezy narciarskie. Bieg Piastów, nawet pod Warszawą były ostatnio zawody w Wesołej...
Byłem jakiś czas temu z moimi podopiecznymi na takiej imprezie. W Wiśniowej, rodzinne strony mojej Ulki. My wcześniej dzięki otrzymanemu wsparciu trenowaliśmy we Włoszech i w austriackim Seefeld. Świetne warunki. A tutaj bieg był na jakiejś łące, atrakcyjność zerowa. Gdy zobaczyłem te 300 osób na starcie, pełnych wiary i nadziei, zwyczajnie zrobiło mi się ich żal.
Oprócz trzech miejsc, o których pan wspomniał, naprawdę nie ma gdzie trenować?
My w Karpaczu mamy taką pętlę. Fajna, dobrze przygotowana, ale niestety ma tylko 2 kilometry. A mi się marzy co najmniej dwa razy dłuższa trasa, do tego dostępna dla wszystkich.
Można też wprowadzić opłaty za dostęp do takich tras. Zarobiłyby jakoś na siebie.
To akurat się z panem nie zgadzam. We Włoszech płaci się najczęściej za dostęp do takich tras. Ale tam ludzie zarabiają 1200 euro i ich na to stać. U nas mają podobną stawkę, tyle że w złotych. To byłby dość duży wydatek, część by zrezygnowała. Ale jest też inny argument. W Jakuszycach pan nie zapłaci za wejście na trasę, a przyjeżdża tam mnóstwo ludzi. Wykupują noclegi, płacą za parking, knajpę. I cała infrastruktura na siebie zarabia. A wprowadzenie biletu wstępu ludzi by odciągnęło.
Gdybym pana zapytał, czy wychowamy drugą Kowalczyk, chyba nie byłby pan optymistą.
Ja zwyczajnie nie wiem, kiedy pojawi się druga Kowalczyk. Albo drugi Małysz. Na to składa się po prostu zbyt dużo czynników. Mam teraz u siebie Ulę Łętochę, którą już porównuje się do Justyny.
Nie przesadzajmy, na razie zrobił to "SuperExpress".
Zawsze w takich sytuacjach każę zachować spokój. Ula ma 18 lat, jeszcze nie zdała matury, potem pewnie pójdzie na studia.Taką osobę trzeba SZLIFOWAĆ, niech pan napisze to drukowanymi literami. Bo to jest najważniejsze słowo.
Związek nie pomaga młodym zdolnym?
Nakłady związku nie powalają. Wie pan ile dostała Justyna Kowalczyk na roczny program przygotowań do igrzysk w Vancouver? Milion złotych. Ledwo wystarczyło. Bo przecież to wydaje się nie tylko na zgrupowania, treningi, ale i na wspomaganie. Dozwolone oczywiście bo nie chodzi mi tutaj o doping.
Dlaczego w Polsce łatwiej doprowadzić do sukcesu narciarkę, a trudniej narciarza?
Ja mam tu taką teorię, tylko niech pan to zdanie weźmie w cudzysłów. "Kobiet się nie trenuje, je się tresuje". I nie ma w tym nic złego, nic pejoratywnego. Poza tym kobietom stosunkowo łatwiej jest dojść do wysokiego poziomu, bo nieco mniejsze są wymagania. A mężczyzna jest młody, zakocha się na zabój i może być koniec. A taka Ula ma swoje idolki, jest zapatrzona w Kowalczyk czy Sylwię Jaśkowiec.
Mówi to pan na podstawie własnych doświadczeń?
Mam syna, przechodzącego okres dojrzewania. Jak każdy młody chłopak chciał się wyszaleć, zajrzeć do kieliszka. Ale teraz chyba jest dobrze. Ma już stałą dziewczynę, a to chłopakom pomaga.
Pozwoliłby pan na start swojej zawodniczce, gdyby zachorowała na astmę?
(Śmiech) Ale pan złośliwy. Ja jestem wielkim przeciwnikiem dopingu. Uważam, że jak ktoś wpadnie raz, powinien być dożywotnio dyskwalifikowany. Wie pan, jak ja się zdołowałem, gdy usłyszałem o dopingu naszej Kornelii Marek? A co do astmy to powiem krótko. Powinna być jedna międzynarodowa komisja lekarska, zabierająca głos w tych kwestiach. Nie może być tak, że jakiś lekarz gdzieś na prowincji stawia diagnozę, wypisuje papier, a potem inni dopuszczają zawodniczkę do startu na tej podstawie.
Czyli albo albo?
Tak, albo jesteś zdrowy i jedziesz, albo chorujesz i ja na zawody cię nie dopuszczam. Zresztą ten doping już w ogóle stał się straszną plagą.
Alberto Contador, Jan Ullrich...
No i Lance Armstrong. Miał ten nowotwór, brał jakieś świństwa, a potem nikt się nie może do niego przyczepić no bo nowotwór. Najgorsze w sporcie jest to, że doping jest zawsze wcześniej niż metody jego wykrycia. Pamięta pan Johana Muehlegga?
Narciarz. Wpadł w 2002 roku, po Salt Lake City.
A my go widzieliśmy jak przed igrzyskami trenował. Na wysokości 3600 m.n.p.m. biegał tempówki, podejmował ekstremalny wysiłek. Patrzyliśmy na niego i łapaliśmy się za głowy. Pytaliśmy się, jak to możliwe. Teraz już wiemy. Odpowiedzią były trzy litery. E, P i O.