Podczas Marszu Niepodległości jeden z uczestników krzyczał do kamer telewizyjnych, że policjanci to "żydowskie k…". Sprawa trafiła do prokuratury, ta zaś nie dopatrzyła się w tym czynu zabronionego ani zniewagi.
Jak informuje "Gazeta Wyborcza", sprawą zainteresował się Rafał Gaweł z białostockiego Teatru Trzyrzecze, który od dłuższego czasu zajmuje się walką z przejawami ksenofobii w życiu publicznym. Po obejrzeniu relacji z Marszu, sprawę postanowił skierować do Prokuratury Białystok Południe. – Ten mężczyzna nie dość, że nawoływał do nienawiści na tle etnicznym i na tym tle znieważał, to jeszcze lżył funkcjonariuszy, pomawiał ich o branie łapówek. A wszystko to bardziej niż publicznie, bo w ogólnopolskiej telewizji – powiedział "Gazecie Wyborczej".
Jak się okazało, prokuratura odmówiła dochodzenia w sprawie. – Odmawiam wszczęcia dochodzenia w sprawie (…) nawoływania do nienawiści na tle różnic wyznaniowych oraz publicznego znieważenia grupy ludności z powodu jej przynależności wyznaniowej, wobec stwierdzenia, iż czyn nie nosi znamion czynu zabronionego – napisała w oficjalnym oświadczeniu prokurator Agnieszka Joanna Granatyr.