Marsz Niepodległości.
Marsz Niepodległości. Fot. Agata Grzybowska / Agencja Gazeta

Podczas Marszu Niepodległości jeden z uczestników krzyczał do kamer telewizyjnych, że policjanci to "żydowskie k…". Sprawa trafiła do prokuratury, ta zaś nie dopatrzyła się w tym czynu zabronionego ani zniewagi.

REKLAMA
Podczas Marszu Niepodległości, który odbył się w 11 listopada 2013 roku w Warszawie, jeden z zamaskowanych uczestników, biorący udział w zamieszkach, powiedział do kamer telewizyjnych, wskazując na mundurowych: "Powiedzcie tym wszystkim, jakie to są żydowskie k…".
Jak informuje "Gazeta Wyborcza", sprawą zainteresował się Rafał Gaweł z białostockiego Teatru Trzyrzecze, który od dłuższego czasu zajmuje się walką z przejawami ksenofobii w życiu publicznym. Po obejrzeniu relacji z Marszu, sprawę postanowił skierować do Prokuratury Białystok Południe. – Ten mężczyzna nie dość, że nawoływał do nienawiści na tle etnicznym i na tym tle znieważał, to jeszcze lżył funkcjonariuszy, pomawiał ich o branie łapówek. A wszystko to bardziej niż publicznie, bo w ogólnopolskiej telewizji – powiedział "Gazecie Wyborczej".
Jak się okazało, prokuratura odmówiła dochodzenia w sprawie. – Odmawiam wszczęcia dochodzenia w sprawie (…) nawoływania do nienawiści na tle różnic wyznaniowych oraz publicznego znieważenia grupy ludności z powodu jej przynależności wyznaniowej, wobec stwierdzenia, iż czyn nie nosi znamion czynu zabronionego – napisała w oficjalnym oświadczeniu prokurator Agnieszka Joanna Granatyr.
Decyzja białostockiej prokuratury zbulwersowała przedstawiciela Teatru Trzyrzecze. W piątek złożył więc do prokuratury zażalenie na decyzję Granatyr z powodu "rażących uchybień w dochodzeniu".

źródło: "Gazeta Wyborcza"