Po zamknięciu serwisu Kinomaniak wśród jego fanów zapanowało rozgoryczenie. Szybko jednak w internetowych dyskusjach pojawiło się wiele głosów satysfakcji z upadku portalu, a jego zawiedzionych użytkowników zaczęto określać jako malkontentów, piratów, a nawet złodziei. Nie zawsze słusznie.
Wszystkim tym, którzy najgłośniej krzyczą odsądzając od czci i wiary “złodziei” korzystających z Kinomaniaka, chciałbym opowiedzieć historię mojego kolegi ze Szczytna – Maćka.
“W małym kinie”
Szczytno to niespełna 30-tysięczne miasto na Mazurach. Kilka naprawdę długich lat temu w jego centrum funkcjonowało kino. – Pamiętam, bo zawsze chodziliśmy tam na wycieczki ze szkołą. Oprócz tego były też naturalnie wyjścia prywatne. Dla kilkuletniego dzieciaka pokaz najnowszego Batmana był naprawdę wielkim przeżyciem – wspomina Maciek. Dlatego też wraz z kolegami regularnie odkładali kieszonkowe, aby raz na jakiś czas kupić bilet (wówczas kosztujący raczej 10 niż 30 zł), zrobić w domu popcorn (bo taniej) i pójść do kina.
– Sam budynek był stary, bez luksusów, wystrój pamiętał czasy PRL. Typowe małe kino, żadna wielka sieć. Utrzymywało się prawdopodobnie państwowo, choć byli tam chyba jacyś dzierżawcy. Oprócz wycieczek klasowych poza kilkoma wielkimi premierami nie pamiętam tam tłumów. Raczej kilkunastoosobowe seanse – wspomina Maciek.
Mój kolega przyznaje, że problemy frekwencyjne czasem prowadziły do zabawnych sytuacji: pewnego razu wraz ze znajomymi łapał ludzi “z ulicy”, żeby tylko zebrało się minimum 10 osób, dla których właściciel był gotów zorganizować pokaz.
Potem kino zniknęło. Pomimo krótkotrwałego oburzenia lokalnej społeczności budynek został zburzony i dziś mało kto o nim pamięta. A plac stoi pusty, choć miało tam powstać coś nowego. – Miasto organizuje sporadyczne pokazy w Miejskim Domu Kultury. Wiem, że kiedyś filmy puszczano też w Wyższej Szkole Policji – mówi Maciek.
Dziś możliwość pójścia do "prawdziwego" kina zapewnia oddalony o 50 km Olsztyn. Bez wizyty w tym mieście mieszkańcy Szczytna nie mają szans na dotarcie do kinowych nowości. A nietrudno się domyślić, że taka wycieczka nie jest ani łatwa, ani tania. Prawdopodobnie Maciek z czasów, gdy z kolegami prażył w domu własnej roboty popcorn, nie miałby na nią szans.
Czy kogoś dziwi, że w takiej sytuacji rozsądną alternatywą wydają się serwisy z filmami online, takie jak Kinomaniak? Czy dzieciaki, które z niej korzystają, bo chcą oglądać te same filmy, co ich rówieśnicy z Warszawy, to złodzieje?
“The End”
O tym, że historia Maćka nie jest odosobniona, świadczy wpis jednego z naszych użytkowników, który komentował w naTemat informację o zniknięciu Kinomaniaka.
Czy rzeczywiście “kultura pada”? Zdania zapewne będą podzielone. Ale trudno chyba kłócić się z tezą, że dostęp do filmowych nowości w wielu mniejszych polskich miastach jest po prostu mizerny. W 60-tysięcznej Łomży jest jedno kino. W jego repertuarze są obecnie… 3 filmy. Nie inaczej jest w 46-tysięcznym Kutnie, gdzie w miejscowym domu kultury zobaczyć można “Królową Śniegu”, “Biegnij chłopcze, biegnij” oraz drugą część “Hobbita”. A co z gorąco ostatnio dyskutowanym “Wolf of Wall Street”? A co z kinem artystycznym?
“Zbuduj sobie kino?”
Wśród komentarzy do głosu pana Mirka skarżącego się, że jest “skazany” na Kinomaniaka, zaraz pojawiła się propozycja, aby… sam otworzył kino albo przestał narzekać. Rada tyleż prosta, co nierealna. Dlaczego? Choćby z tego powodu, że np. wedle szacunków “DGP” na założenie małego kina wyłożyć trzeba 500 tys. zł. Ale jest i inna przyczyna.
– W miastach poniżej 50 tys. mieszkańców prowadzenie kina na czysto rynkowych zasadach to już problem – mówił dziennikowi Artur Pyra z Sieci Kin Studyjnych i Lokalnych. Skrajni rynkowi liberałowie orzekli by więc zapewne, że takie miasta jak Puławy, Krosno, Kutno, Ciechanów czy Sochaczew, po prostu na kino nie zasługują.
Bardziej lewicowo nastrojeni dyskutanci powiedzieliby zapewne, że kulturę w małych miastach powinno dotować państwo. Jednak wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazują, że w ostatnich latach prowincja nie jest akurat w centrum zainteresowania rządzących.
Mateusz Piotrowski ze stowarzyszenia “Folkowisko” ciekawie mówił w naTemat o tym, że na tych terenach systematycznie likwiduje się połączenia kolejowe i autobusowe, zamyka sądy, urzędy pocztowe czy przychodnie, a także wiejskie szkoły, które “często pełnią funkcję jedynego poza kościołem ośrodka kultury i integracji dla lokalnej wspólnoty”. Trudno się więc spodziewać, że w takiej sytuacji państwo zasponsoruje małym miastom kina. Efekt? Stały spadek liczby kin w Polsce.
Co wynika z tej smutnej w gruncie rzeczy historii? Czy brak dostępu do nowości filmowych powinien usprawiedliwiać internetowe piractwo? Oczywiście nie. Warto jednak stonować swoje oburzenie na użytkowników Kinomaniaka w kraju, w którym taka właśnie forma partycypacji w “kulturze filmowej” jest dla wielu osób jedynym rozsądnym wyjściem – jak pokazują powyższe przykłady nie tylko ze względu na zarobki, ale i adres zamieszkania.
Czy można się dziwić dzieciakom, które chcą oglądać te same filmy i słuchać tej samej muzyki, co ich rówieśnicy z Zachodu a także dużych polskich miast? To nie ich wina, że wychowują się w kraju, w którym ich rodziców często nie stać na oryginalne płyty i że mieszkają w mieście, w którym nie ma kina.
Gdy byłem dzieckiem w latach 60-tych ubiegłego wieku w moim mieście były 3 kina. Od kilkunastu lat nie ma żadnego kina. W telewizji powtórki z XX wieku lub totalna nuda. Do najbliższego kina kilkadziesiąt km. Jedyna rozrywka (oprócz pracy w której nie płacą wynagrodzenia ) był Kino maniak. Oglądałem dziś starą polską komedię z lat 60-tych z Kobielą i ..... The End. I to jest smutne, że w małych miasteczkach pada kultura.... CZYTAJ WIĘCEJ