Popularny serwis z filmami i serialami on-line, kinomaniak.tv został zamknięty. Tysiące użytkowników zapłaciło za konta premium, lecz póki co, nie mogą z nich korzystać. Dziwi zbieżność między zamknięciem serwisu a premierą "Django". Tymczasem w internecie cisza.
Serwisów oferujących filmy czy seriale on-line bez limitu jest w Polsce dziesiątki. Internauty spragnionego nowych odcinków ulubionego serialu nie interesuje, czy opłata za konto premium trafi do producenta, czy internetowych naciągaczy. Wykupując dodatkowe uprawnienia, umywa ręce.
Problemy techniczne
Tymczasem problem e-kina istnieje. Arkadiusz Świerczewski, założyciel Iplex.pl tłumaczy, że ten rynek jest spory i wciąż czeka na zagospodarowanie. – Rozwija się bardzo dynamicznie nie tylko wśród użytkowników komputerów i urządzeń mobilnych, ale też telewizorów podłączonych do internetu. Trudno podać dokładną liczbę, lecz wydaje mi się, że odsetek młodych ludzi, którzy całkowicie przestali oglądać telewizję, sięga kilkunastu procent – mówi Arkadiusz Świerczewski.
Problem polega jednak na, zdaniem niektórych, nie do końca uczciwych "dystrybutorach" filmów on-line. Serwis kinomaniak.tv od czwartku nie działa, na co zwrócił uwagę jeden z naszych czytelników. Był bardzo popularną platformą do oglądania filmów on-line. Z listopadowych danych Megapanelu, wynika, że serwis odwiedziło 1 280 376 realnych użytkowników. Komunikat na stronie głosi, że pojawiły się problemy techniczne. Lecz z różnych doniesień wynika, że "kinomaniak" prawdopodobnie wszedł w konflikt z prawem, a jedyną techniczną kwestią jest przeniesienie treści na inny serwer.
Umywamy ręce
Zarówno ten serwis, jak i jemu pochodne w regulaminach i stopkach stron internetowych odżegnują się od jakiekolwiek naruszania praw autorskich. Informują, że w serwisach nie ma żadnych materiałów audiowizualnych, a jedynie linki do zagranicznych serwerów firm hostingowych. Umywają ręce twierdząc, że to nie ich wina, że użytkownikom może zdarzyć się zamieszczenie nielegalnego filmu.
Ponadto administratorzy takich serwisów informują, że każdy użytkownik udostępniający film ma do niego prawa autorskie. Zaskoczenie może budzić fakt, że dziesiątki filmów udostępnionych jest przez tego samego użytkownika. Nie wiadomo jednak, jak nabył licencje do wielu różnych tytułów, w tym najnowszych produkcji, które dopiero zawitały do kin. Firma hostingowa OVH, która udostępniała "kinomaniakowi" swoje serwery potwierdziła, że ta współpraca dobiegła końca. – To prawda. Zasoby filmów były przechowywane na naszych serwerach we Francji – mówi Kamil Włodarczyk z OVH. Nie tłumaczy jednak, dlaczego współpraca się rozpadła zasłaniając się tajemnicą handlową.
Z sądem na karku
Nieco bardziej wylewny był na Twitterze założyciel OVH, Oles van Herman, który enigmatycznie stwierdził, że sprawie "kinomaniaka" przyjrzał się polski sąd i nakazał zamknięcie serwisu. Internauci prześcigają się w domysłach i pytaniach, kiedy serwis znów ruszy. Na facebookowym fanpage'u "kinomaniaka" fani dopominają się zwrotu pieniędzy za konta premium lub natychmiastowego wznowienia działalności. Serwis już dorobił się przezwiska - "Amber Gold Kinematografii". Komentujący zżymają się też na brak jakiekolwiek kontaktu z przedstawicielami serwisu, zarówno na Facebooku jak i za pośrednictwem maili. Ci, którzy bliżej przyjrzeli się sprawie utrzymują, że prowadzenie konwersacji z fanami na Facebooku jest ostatnią rzeczą, o jakiej przedstawiciele serwisu teraz myślą.
Choć brak jak na razie oficjalnego stanowiska, wiadomo już, że administratorzy "kinomaniaka" znaleźli nową firmę hostingową, rumuńską Voxility Srl. Przeniesienia danych, zwłaszcza przy potencjalnej nagonce organów ścigania, nie jest rzeczą łatwą, więc użytkownicy będą musieli uzbroić się w cierpliwość.
Tajemnicza spółka
Trudno określić, kto jest właścicielem "kinomaniaka". Formalnie zawiaduje nim spółka BlueWater Corp. z siedzibą w PO Box 799, Dickenson's Bay, St. Albert's na karaibskiej Antigui. Co ciekawe, "serwis brat" "kinomaniaka" czyli ekino.tv, jest zarządzany przez inną spółkę, ale również zarejestrowaną w Antigui. Filmy i seriale dostępne na "kinomaniaku" były sprofilowane pod polskiego widza, większość z nich była z lektorem. Dlaczego zatem karaibscy biznesmeni chcieli ułatwić nam życie? Logicznym wydaje się domniemanie, że za enigmatyczną spółką stoją Polacy.
Jak przyznaje Arkadiusz Świerczewski, rozkręcić biznes on-line wcale nie jest trudno. Najważniejsze, to założyć spółkę za granicą, znaleźć firmę hostingową z serwerami poza Polską i zawrzeć umowę z pośrednikiem płatności za pomocą smsa.W przypadku "kinomaniaka" jest to polska firma CashBill. Według niepotwierdzonych informacji obsługuje też inne serwisy oferujące e-kino, lecz dane te objęte są tajemnicą handlową.
Niewielkie zmiany
– Wystarczyłyby niewielkie zmiany, by tę sytuację uzdrowić. Gdy lata temu w USA władze walczyły z mafią, odcięły ją od pieniędzy. By nadać cywilizowany kształt rynkowi filmów i seriali on-line, trzeba zrobić to samo. Jeśli zakaże się firmom telekomunikacyjnym czy pośrednikom oferującym płatność za pomocą sms pobierania prowizji, piraci nie mieliby z czego czerpać zysków – mówi Arkadiusz Świerczewski. Zaznacza, że tego rodzaju drobna modyfikacja może dużo zmienić. Serwisy oferujące filmy czy seriale on-line określił mianem "ciemnoszarej strefy". – Najgorsze, że taką działalność toleruje Google na YouTube. Bardzo łatwo znaleźć tam całe pełnometrażowe filmy. To trwa od bardzo dawna – mówi Arkadiusz Świerczewski. Ekspert zaznacza, że serwisy z filmami on-line to spory biznes, którego rzeczywistej wartości nie poznamy, bo nikt się tym nie pochwali, lecz jak pokazuje przykład "Megaupload", mówimy tu o wielkich pieniądzach.
Ciemnoszara strefa
Co do absolutnej skuteczności takiego pomysłu nie jest przekonany adwokat Wojciech Bergier, ekspert prawa autorskiego i karnego. Tłumaczy, że każda ingerencja w kontent oferowany przez serwisy z filmami on-line będzie odebrana jako zamach na wolność słowa. – Dodatkowo firmy, jak choćby operatorzy komórkowi czy pośrednicy mają na pewno tak skonstruowane umowy, że są nie do ruszenia – mówi. Zaznacza, że najskuteczniejsza metoda na zaradzenie tej sytuacji jest prosta i stara jak świat. – Trzeba być uczciwym. Unikać niepożądanych treści. Kluczowa jest edukacja. Jeśli wychowamy sobie odbiorców szanujących prawo autorskie, sytuacja się poprawi – kwituje. Spodobało mu się użyte przez Świerczewskiego określenia "ciemnoszara strefa".
– Wiemy, gdzie są dziury w tym systemie, lecz są one poza naszym zasięgiem – mówi. Dodaje, że ludzie trudniący się tym biznesem są bardzo sprytni i przygotowani na każdą ewentualność, w tym rozprawę w sądzie.
"Django"
Arkadiusz Świerczewski przekonuje, że serwisy pokroju "kinomaniaka" są krótkoterminowymi biznesami, gdyż w końcu komuś nadepną na odcisk. "Kinomaniak" udostępniając film Quentina Tarantino "Django" właśnie w ten sposób ściągnął na siebie kłopoty. W czasie pierwszych kinowych seansów, nowe dzieło reżysera "Bękartów wojny", w "średniej jakości" on-line obejrzało przeszło 320 tysięcy internautów. Dystrybutor filmu miał prawo się zdenerwować.
– To plaga w branży e-kina, w której działalność już teraz stoi na granicy opłacalności. Wystarczy zwrócić uwagę na to, że zwłaszcza w weekendowe wieczory liczba pobranych napisów do filmu idzie w setki tysięcy. Nie tylko oglądanie, lecz pobieranie nielegalnych plików jest kłopotem – zaznacza Arkadiusz Świerczewski.
Problemem, zdaniem eksperta, jest też nieświadomość polskich internautów. Arkadiusz Świerczewski zaznacza, że jest grupa osób, która ogląda nielegalnie filmy z rozmysłem, lecz zdecydowana większość nie jest po prostu tego świadoma. – Taka osoba fizyczna działa w dobrej wierze. Płaci za konto premium, nie wiedząc, że te pieniądze nie trafią do prawnego dystrybutora. Pamiętam, że jeden z tego rodzaju serwisów brał filmy z Iplex.pl, które są legalne, i udostępniał u siebie pobierając za to opłaty – wspomina Arkadiusz Świerczewski. Zaznacza, że powinniśmy być wyczuleni na zbyt atrakcyjne oferty w internecie. – Jeśli ktoś oferuje nam nowy film za kilka złotych, to ta oferta jest podejrzana – mówi.
Technologiczna rewolucja
Jerzy Łabuda, ekspert ds. IT ocenia w rozmowie z naTemat, że serwisy udostępniające filmy on-line z punktu widzenia producentów, stwarzają dramatyczną sytuację. – Mamy rewolucję, a nie do końca zdajemy sobie sprawę, na co patrzymy. Prawodawcy by nadążyć za zmianami w internecie muszą podjąć tytaniczny wysiłek – mówi. Jako, że prawodawcy są na takim a nie innym poziomie mentalnym w zakresie nowych technologii, trudno oczekiwać rychłych zmian.
Jerzy Łabuda zaznacza, że kwestia dostępności dóbr kultury w sieci jest bardzo sporna. Jedni uważają, że każdy ma prawo do bezpłatnego pobierania treści z sieci, inni, że powinno się ten proceder ukrócić. – Z technicznego punktu widzenia nie ma nic prostszego, niż znaleźć film do obejrzenia on-line lub pobrania na komputer – mówi. Cały problem polega na tym, że tego rodzaju serwisy nie sprzedają filmów, tylko usługi.
Jerzy Łabuda przypomina medialne zamieszanie wokół chomikuj.pl przed paroma miesiącami. Zaznacza, że jego twórcy niczego się nie boją, wynajmują najlepszych prawników. Ponadto, zdaniem eksperta, są w komfortowej sytuacji, bo stosują wolnościową retorykę w myśl zasady, że treści w internecie powinny być dostępne za darmo. – Kwestie prawne są tu fundamentalnym problemem. Przypomnijmy sobie, co działo się niedawno w USA, gdy FBI zamknęło "Megaupload" mówi Jerzy Łabuda. Kimowi Dotcomowi, twórcy "Megaupload" jakoś udało się uniknąć kłopotów i już otworzył nowy serwis.
W gruncie rzeczy legalne
Nie można jednak mówić, że serwisy pokroju "kinomaniaka" są nielegalne. Zwraca na to uwagę adwokat Wojciech Bergier, specjalista prawa autorskiego i karnego. – Twórcy takich serwisów korzystają ze szczególnej pozycji, jaką daje im prawo. Mówiąc obrazowo, otwierają okno, dzięki któremu użytkownicy mogą widzieć coś, co jest daleko – mówi. Serwisy zastrzegają sobie, że nie biorą odpowiedzialności za umieszczane przez internautów treści. Posługuje się przykładem USA. Tam funkcjonuje zapis prawny, w myśl którego portal społecznościowy nie odpowiada za zamieszczane na nim treści, gdyż to byłoby ograniczeniem wolności słowa. Mówiąc jeszcze prościej - na danej stronie zrzeszają się miłośnicy filmów. To nie ich wina, że ktoś udostępnia tam nielegalne treści.
– To doskonały system na uniknięcie konsekwencji prawnych. Dzięki temu, że tego rodzaju serwisy nie biorą odpowiedzialności za swoje treści, nic nie można im zrobić. Z jednej strony mamy pokrzywdzony i oszukany biznes producentów i dystrybutorów filmowych, z drugiej - internautów, którzy nie chcą ograniczania wolności słowa – tłumaczy Wojciech Bergier. Zaznacza, że pozywanie winnych takich sytuacji jest bardzo trudne i kosztowne, by nie rzec - nieopłacalne. Ponadto, jak przekonuje prawnik, serwery, na których przechowywane są filmy czy seriale podlegają miejscowemu prawu. Jeśli znajdują się w krajach egzotycznych, trudno wyciągnąć konsekwencje prawne.
Widz jest czysty
Oglądający filmy on-line nie muszą się jednak martwić, że ktoś narobi im problemów prawnych. – Jeśli miałbym wycelować w kogoś oskarżenie, byłaby to osoba udostępniająca takie treści. Proces oglądania nie jest objęty prawa autorskimi – mówi Wojeciech Bergier.
Kinomaniak tv. był jednym z najpopularniejszych, o ile nie najpopularniejszym serwisem w swoim rodzaju. Świadczyć rzesza fanów, którzy w każdym zakątku polskie internetu dopytują, kiedy "kinomaniak" ruszy. Mimo to jego zamknięcie odbyło się w bardzo kameralnej atmosferze. "W sieci cisza" - zwraca uwagę Artur Kurasiński na swoim blogu. Dziwi się, że nawet szczątkowe informacje nie przedostały się do polskiej sieci. Czy "kinomaniak" znów zrzeszy wielu internautów? Póki co nie da się odpowiedzieć na to pytanie ze stuprocentową pewnością. Bardzo prawdopodobne jednak, że jeśli serwis nie ruszy, zastąpi go jakiś inny.