Przeciętna Polka uprawia seks raz w tygodniu, zwykle w sobotę. Są jednak i takie, których apetyt na seks znacznie zawyża te statystyki. - Nawet kilkanaście zbliżeń z kilkoma partnerami - tak wyglądały niektóre moje dni - mówi w szczerej rozmowie z naTemat 28-letnia Ania, która ma nadzieję, że najnowszy film Larsa von Triera "Nimfomanka" pomoże zmienić myślenie o hiperseksualnych kobietach. - Nimfomanki są kruchymi i czułymi kobietami, a nie puszczalskimi zdzirami, jak sądzi wielu - mówi.
Na ekrany polskich kin właśnie wchodzi kolejny głośny film poświęcony kobiecej seksualności. Po "Nimfomance" kontrowersyjnego Larsa von Triera spodziewano się wprowadzenia twardego porno na salony, kolejnego w jego karierze obrazoburstwa. Tymczasem widzowie "Nimfomanki" wychodzą z kin nie tyle zawstydzeni kilkoma ostrymi scenami, co zdziwieni, iż historia poświęcona nieokiełznanemu apetytowi seksualnemu potrafi po prostu chwytać za serce.
Wyjątkowo silne emocje po wyjściu z kina targały Anią. Po sobotnim seansie 28-letnia sopocianka uznała, że premiera filmu von Triera to najlepsza okazja, by opowiedzieć własną historię. Historię, która obala mity. Bo oto w uniwersyteckiej kawiarence spotykam skromną, młodą kobietę, której na pierwszy rzut oka zapewne nikt nie podejrzewałby o tak bujne życie seksualne. Nie przypomina wampa, ani femme fatale. Nie pasuje do popkulturowego obrazka nimfomanki. Od lat próbuje jednak znaleźć sposób na opanowanie seksualnego głodu.
Wybacz, ale trudno nie zacząć od tego pytania... Pamiętasz wszystkich swoich kochanków?
Nie. Myślę, że potrafię skojarzyć najważniejszych mężczyzn w moim życiu, ale na pewno nie wszystkich. Pomiędzy liceum i pierwszymi latami studiów miałam taki okres, w którym próbowałam normalnie żyć, czyli też często imprezować. Jak to w tym wieku. Niestety, alkohol nie pomaga zbytnio opanować hiperseksualności. Chciałam się upić z koleżankami, a kończyło się na kilku przypadkowych przygodach z facetami, których niezbyt kojarzyłam. Apogeum takiego upodlenia to były pewne wakacje w Grecji.
To znaczy?
Pobiłam tam niechlubne rekordy. Nie wchodźmy w szczegóły, ale na naprawdę różne sposoby miałam przyjemność z ponad dziesięcioma chłopakami w ciągu około jednej doby. Ciąg picia i pieprzenia się...
Jak często nimfomania zmusza Cię do "przyjemności" na co dzień?
Kilka razy dziennie. Czasem wystarczą dwa orgazmy, czasem zamęczam partnera lub wymykam się do toalety, by poradzić sobie na własną rękę. Jeśli wstydzisz się zapytać, to dziś przyjemność miałam już dwa razy. Rano z chłopakiem, a potem przygotowałam się na nasze spotkanie.
Dlaczego chcesz publicznie mówić o swojej nimfomanii?
Kontakt z tobą doradzili mi przyjaciele, którzy wiedzą jaka jestem. Sami są bardzo otwarci w sprawach seksu, więc choć przed nimi nie musiałam nigdy tego ukrywać. Razem byliśmy w ubiegły weekend na "Nimfomance" i po wyjściu z kina przegadaliśmy godziny. Uznaliśmy, że warto spróbować pomówić o tym otwarcie.
O filmie, chorobie, stylu życia?
Przede wszystkim o postrzeganiu kobiecej seksualności. Hiperseksualny facet może cierpieć - i to do dosłownie na obtarcia - ale nie ma powodów do wielkiego wstydu, gdy wiadomo, jak często się kocha. Nie jest obiektem kpin, gdy często przyłapuje się go na seksie. Ja dla wielu jestem zwykłą szmatą.
Trudno ukryć nimfomanię?
To chyba pytanie retoryczne, prawda? Na pewno to niemożliwe do ukrycia przed partnerem. Mój obecny chłopak wytrzymuje to napięcie, ale kilku po prostu nie dało rady fizycznie. Trudno ukryć też zaspokajanie ponadprzeciętnych potrzeb w szkole, a potem w pracy. Mam wąskie grono prawdziwych przyjaciół, szczególnie przyjaciółek. Reszta ma mnie za puszczalską zdzirę. Choć też trudno się dziwić, skoro w okresach, gdy nie miałam stałego partnera przewijało się przeze mnie wielu mężczyzn.
Nimfomania i zdrada są nierozłączne?
Trochę tak, ale na szczęście ja nauczyłam się akurat nad tym panować, by mój partner się na mnie nie zawiódł. Tyle co pomogła mi terapia w Toruniu. Warto bowiem dodać, że w Polsce pomoc w hiperseksualności, czyli potocznie nimfomanii bardzo trudno znaleźć. Szczególnie, gdy nie zdiagnozują cię jako klasycznej wariatki, u której duże potrzeby to tylko część problemów z głową.
To w końcu problem dość wyjątkowy...
To prawda. Choć gdybym miała oceniać po własnych doświadczeniach, to musiałabym uznać, że to nawet dość powszechne. Gdy drugi raz pojechałam na serię sesji do wspomnianego Torunia, spotkałam tam dziewczynę, która studiowała... na tym samym wydziale, co ja. Z uniwerkowych plotek wcześniej słyszałam zresztą o tym, jak to się podobno puszcza.
Mówisz o tym z wyrzutem, ale przecież sam przyznajesz, że twoje życie pełne było dość wyuzdanych sytuacji.
Gdy ten wyuzdany tryb życia prowadzą faceci, to nikt ich nie ocenia. A piętnowanie tylko pogłębia nasze ciągi. Mówię jednak o tej sytuacji z wrzutem raczej dlatego, że w Polsce trudno znaleźć kogoś, kto chciałby się podjąć prawdziwej pomocy. Wbrew temu przypadkowi, o którym wspomniałam chorych rzeczywiście jest mało. Lekarze o wiele bardziej wolą zajmować się nimfomanią, która objawia się u pacjentów szpitali psychiatrycznych, a nie osób dość trzeźwo ogarniających rzeczywistość.
Może po prostu zbyt lubisz seks i boisz się do tego przyznać. No i tak naprawdę jesteś zupełnie zdrowa?
Chciałabym, by to było tak proste. Jednak oprócz tego, że nie mogę poradzić sobie z ocenami społeczeństwa, to jest trochę poważniejszy problem. Z jego wagi zdałam sobie sprawę właśnie na początku studiów. Jak inni uciekali od stresu w chlanie i narkotyki, tak ja w seks. W pewnym momencie nawet wśród dalszych znajomych wszyscy zaczęli wiedzieć, że jak ktoś ma potrzebę, to może wpaść do mnie na przyjacielski numerek. Wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że się upadlam. Zaczęło być też tak, że nie mogłam skupić się na niczym innym. Uciekałam z uczelni, uciekałam z pracy, by się bzyknąć. To już są symptomy chorobowe...
Stres nasila objawy?
Wyjątkowo mocno. I chociażby w opanowaniu tego chciałabym znaleźć pomoc prawdziwego fachowca. Trzymać się tego, co jest mi w stanie zaoferować partner już się nauczyłam sama. W "Nimfomance" von Triera jest taka scena, gdy ojciec głównej bohaterki umiera, a jej leci strumyczek między nogami. Może takiej sytuacji nigdy nie miałam, ale nie potrafię zliczyć chwil, gdy ekstremalnym podnieceniem reagowałam na stres w szkole, a później pracy. Nie umiem jęczeć podczas orgazmu. Oduczyłam się jeszcze wtedy, gdy wymykałam się zaspokoić się w szkolnej toalecie.
Opowieść von Triera o nimfomanii zaczyna się w dzieciństwie jego bohaterki. W rzeczywistości jest podobnie?
Absolutnie. Nauczyłam masturbacji chyba pół swojej klasy. Nie tylko koleżanki, ale i kolegów. Pierwszą osobą, która dała mi orgazm była moja ówczesna najlepsza przyjaciółka. Miałam wtedy trzynaście lat. Pamiętam, że pod koniec tego samego roku po raz pierwszy dosłownie posmakowałam mężczyzny - jej brata, którego też uczyłam. Dziewictwo w tradycyjnym tego słowa rozumieniu straciłam kilka miesięcy po 14. urodzinach.
Nie wydajesz się wspominać tego jako traumy...
Ale to i tak straszne. Nie chciałabym, by takie były też wspomnienia mojej córki. To wszystko było powodowane czystym pociągiem seksualnym. Nikt mnie nigdy nie zgwałcił, ale miłości w tym nie było za grosz. Czasem tylko przyjaźń. Pierwszy raz zakochałam się pod koniec liceum. Bardzo nieszczęśliwie, bo on niestety znał moją renomę i się bał. Kiedy go wywalczyłam, jedna suto zakrapiana impreza i wszystko wyrwało się spod mojej kontroli...
Gdy Valérie Tasso opublikowała autobiografię nazwaną "Dziennik nimfomanki" zaczęto widzieć w nimfomankach urodzone prostytutki. Myślałaś kiedyś o tym, by swoją słabość wykorzystać właśnie w ten sposób?
Nigdy, absolutnie nigdy! Ja swojego popędu od wielu lat nie akceptuję. A kiedy nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak wielki mam problem, nigdy nie zamierzałam poniżać się dobrowolnie. Mimo codziennej walki z samą sobą, skończyłam dobre studia, pracuję nad doktoratem i mam całkiem niezłą pracę. Seks najlepiej smakuje mi z facetem, którego kocham. Kiedy byłam sama, zwykle mogłam tymczasem liczyć na przyjaciół. Nie jestem dziwką...