Kupujesz sprzęt RTV lub AGD i sklep oferuje Ci "przedłużenie gwarancji"? Uważaj – możesz paść ofiarą własnej naiwności. Sprzedawca zrobi wszystko, żebyś podpisał umowę, a "gwarancja" w niczym Ci potem nie pomoże. Zapłacisz 200 zł, a w zamian dostaniesz figę z makiem.
Praktycznie każdy duży sklep z elektroniką oferuje "przedłużenie gwarancji" o 3-5 lat. Sprzedawcy często zapewniają, że takie przedłużenie zapewni nam naprawy gdy sprzęt uszkodzimy przypadkiem: zalejemy go kawą, upadnie nam na beton lub zdarzy się inny wypadek. Niestety, obietnice rzadko kiedy mają coś wspólnego z rzeczywistością. Jak nie dać się naciąć?
Haczyk nr 1: To NIE są gwarancje producentów. Dopytaj o rodzaj!
Zanim przejdziemy do czekających na nas haczyków w "przedłużonych gwarancjach", trzeba wyjaśnić jedną rzecz: to NIE SĄ gwarancje w tradycyjnym rozumieniu. Sklepy nie oferują nam przedłużenia gwarancji producenta, a jedynie dodatkową polisę ubezpieczeniową na dany sprzęt.
Za realizację tej polisy nie odpowiada sklep ani producent, a ubezpieczyciel. Sklep jest wyłącznie pośrednikiem w sprzedaży polisy. Bierze procent za udział, ale w razie problemów umywa ręce, bo w żaden sposób nie jest stroną umowy. Tak więc "przedłużając gwarancję" podpisujemy tak naprawdę zupełnie oddzielną od producenta i sklepu umowę z ubezpieczycielem. W ten sposób naiwnie dała się nabrać Emila Dudek, która swój przypadek opisała na forum gazety.pl.
Warto przy tym podkreślić, że niektórzy producenci elektroniki czy AGD faktycznie oferują przedłużone gwarancje producenckie – i można je także wykupić w sklepie. Także pierwszym, o co trzeba spytać, gdy dostajemy taką ofertę: czy jest to oddzielna polisa od ubezpieczyciela, czy faktyczne przedłużenie gwarancji producenckiej. Sprzedawca o przedłużeniu gwarancji producenta Cię nie poinformuje, bo po prostu nie dostaje za to dodatkowej kasy.
Haczyk nr 2: polisa na 5 lat, ale jednorazowa
Taki przypadek też opisuje jeden z internautów:
Po sprawdzeniu tej sieci marketów okazało się, że faktycznie w 2011 roku można było w nich kupić sklepową gwarancję na 3 lub 5 lat, ale z jednorazową opcją naprawy. Sklep, jak twierdzą pracownicy, już z tego zrezygnował, bo i tak się to nie opłacało. Niestety, patent pozostał w polisach od ubezpieczycieli. Przeczesując sklepy z elektroniką trafiłem na kilka umów, gdzie małym druczkiem, gdzieś w środku umowy, było napisane, że ubezpieczenie obejmuje tylko jedną szkodę i gwarantuje jedną naprawę. Sprzedawcy wyjaśnili mi, że wszystko zależy tutaj od rodzaju umowy, jaką podpisujemy, a każdy sklep może mieć inną ofertę.
Haczyk nr 3: Co uwzględnia ubezpieczenie/gwarancja
Rzecz dotyczy wszystkich gwarancji, nie tylko polis, ale również prawdziwie przedłużonych gwarancji producenckich. Nawet producenci sprzętu często migają się od odpowiedzialności, twierdząc, że szkoda powstała na skutek naszego działania, a nie wady produktu. Wówczas można próbować walczyć, ale często jest to walka ponad siły przeciętnego obywatela. Zasada jest prosta: producenci ZAWSZE uznają tylko gwarancje, gdzie ewidentnie sprzęt zepsuł się "sam z siebie".
Jeśli więc sprzedawca mówi nam nawet o przedłużeniu gwarancji producenckiej i obiecuje, że po zalaniu laptopa albo przewrócenia telewizora przez dziecko będzie nam przysługiwać darmowa naprawa – zapewne kłamie.
Tutaj czyha jeszcze jeden haczyk: polisy ubezpieczeniowe mogą gwarantować nam pomoc w sytuacji "przypadkowych uszkodzeń". Takie zapisy mogą nawet znaleźć się w umowie! To takie wyrażenie-klucz, które pozwala klientom uwierzyć, że po losowym wypadku oddadzą za darmo sprzęt do naprawy. Niestety, w umowach zazwyczaj nie wyjaśnia się czym są "przypadkowe uszkodzenia", więc nigdy tak naprawdę nie wiemy, do czego mamy prawo.
Przy czym w umowie do polisy może znaleźć się dokładne wyjaśnienie "przypadkowych uszkodzeń". I będzie tam np. "zalanie sprzętu" czy "upadek sprzętu". Nie podniecajmy się za bardzo – stronę dalej, małym druczkiem, może być napisane, że przypadkowe uszkodzenia są naprawiane tylko wtedy, gdy klient używa sprzętu zgodnie z przeznaczeniem. I serwis później odmówi nam naprawy, bo przecież laptop nie jest od tego, by przy nim pić herbatę. Brzmi absurdalnie, ale to kwestia tak niewyraźna, że trudno o to wygrać z serwisem.
Jak sprzedawcy będą próbowali Cię naciągnąć
Oczywiście, cały ten proceder nie byłby możliwy bez pomocy sprzedawców. Rozmawiałem z kilkunastoma z nich, kilku udzieliło mi nieco więcej informacji. - Robimy, co możemy, żeby sprzedać sprzęt i tyle – komentuje jeden z nich. Jak zaznacza, tylko część sprzedawców oszukuje klientów, obiecując im cuda na kiju w postaci gwarancji na wszystko.
- Większość ekspedientów dowiaduje się na szkoleniach, jak mają sprzedawać te polisy. Chodzi o używanie wyrażeń-kluczy. Dzięki nim klient myśli, że wykupuje np. faktyczne przedłużenie gwarancji u producenta albo dostanie gwarancję na wypadki losowe typu zalanie kawą laptopa – opowiada mój rozmówca.
Jak to działa w praktyce? Wygląda to tak, że kupując duży sprzęt RTV czy AGD sprzedawca pyta nas "czy chcemy przedłużyć gwarancję o x lat". - Często już to wystarczy, żeby klient się zdecydował. Dowiaduje się, że za 200 zł może mieć gwarancję o 3 lata dłużej, więc nie pyta o szczegóły, tylko podpisuje umowę – opowiada sprzedawca.
Zawsze zadawaj pytania
- Schody zaczynają się, gdy ktoś zaczyna zadawać pytania. Wówczas najlepiej jest, i tak nas uczą na szkoleniach, żeby od razu powiedzieć, że to taka dodatkowa gwarancja na wypadek "przypadkowych uszkodzeń" – wyjaśnia mój rozmówca. "Przypadkowe uszkodzenia" to drugie wyrażenie-klucz. Używanie tych zwrotów ma "podniecić" klienta, by szybko podpisał umowę, zanim zacznie zadawać pytania. Przede wszystkim sprzedawcy mają za zadanie tak poprowadzić rozmowę, by klient myślał, że przedłuża gwarancję producencką. Jeśli klient się domyśli, że to nie producent mu przedłuża gwarancję, trzeba go nakierować na "przypadkowe uszkodzenia".
- Szczególnie łatwo namówić na to rodziny z dziećmi. Spieszą się, a taka gwarancja wydaje im się dobrym zabezpieczeniem przed dziećmi albo kotem czy psem – wskazuje zagrożonych naciąganiem sprzedawca. Dodaje też, że różni sprzedawcy stosują różne fortele, by tylko utwierdzać klientów w przekonaniu, że przedłużają gwarancję producenta, np. przy pokazaniu umowy przysłaniają logo ubezpieczyciela ręką. A nas, klientów, może przed tym uratować tylko jedno: dokładne czytanie umów, które podpisujemy. Inaczej 50, 100, 200, a nawet 500 zł wyrzucimy w błoto.
Ja się skusiłam na taką dodatkową gwarancję w sklepie *** *** ***. Kupiłam u nich pralkę Indesit. Gwarancję przedłużyłam do 3 lat za kwotę 130zł. Oczywiście po 2 latach pralka się popsuła więc ja zadowolona, że mam gwarancję i biegnę do sklepu, a tu co? Sklep ręce rozkłada, że to nie ich sprawa, że mam się zgłosić do ubezpieczyciela, co mi pralkę ubezpieczył. No i się zaczęło. Szukanie serwisu, który ma podpisaną umowę z ubezpieczycielem i inne formalności.
cielepa
Wypowiedź z forum www.nhl.pl
Otóż w *** jest opcja wykupienia dodatkowo gwarancji, wszystko ładnie pięknie - gdy sprzęt się zepsuje to mają dwa tygodnie czasu na naprawę, przyjeżdżają do domu, wnoszą, wynoszą itp. Gwarancja jest ważna przez chyba pięć lat, choć pewnie zależy od opcji. O tym mnie wszyscy wesoło poinformowali, nie poinformowali natomiast o innej kwestii. Sprzęt zepsuł się po miesiącu. Wiadomo, kontakt z **. I tu niemiła niespodzianka, bo nagle okazuje się, że gwarancję można wykorzystać tylko jeden raz!!! Fajnie, że dowiaduję się o tym teraz.
Autor
Sam ostatnio padłem ofiarą takiego migania się od gwarancji. Obudowa mojego niedawno kupionego laptopa zaczęła się rozchodzić przy matrycy – puściły zaczepy, zaczął wychodzić z obudowy zaczep matrycy. Laptop nie upadł mi ani razu, nie ma na nim nawet śladu rysy. Mimo to, serwis producenta uznał, że akurat taka szkoda nie mogła powstać sama z siebie – i na pewno laptop mi upadł, tylko się nie chcę przyznać. W efekcie mogłem sobie tę gwarancję...