Na najnowszy film Wojtka Smarzowskiego "Pod mocnym aniołem" który dziś wchodzi do kin, walić będą pewnie tłumy. Jednak są tacy, którzy zostaną w domu, i to nie dlatego, że Smarzowskiego nie lubią, a po prostu ze strachu. Przed czym? Przed "dołem", bo wiedzą, że taki seans trzeba będzie wręcz odchorować. – I wcale się nie dziwię, bo to jeden z tych, które "wchodzą na psychę". Aż trudno uwierzyć, jak film czasem potrafi poszarpać nerwy – mówi naTemat krytyk filmowy Wiesław Kot.
"Pierwsze pytanie, jakie stawiają sobie dziś widzowie przy podejmowaniu decyzji, czy iść do kina, to czy mamy się czego obawiać? Czy jest to film tak mocny, że tym emocjonalnie słabszym może nawet czymś grozić?" – w ten sposób Tomasz Raczek zapowiadał rozmowę z Wojtkiem Smarzowskim kilka dni temu na antenie TOK FM.
Dla kogoś, kto nigdy aż tak bardzo nie przeżywał obejrzanego filmu, pewnie może to wydawać się dziwne, ale podobne dylematy ma wiele osób. Chociażby w prowadzonej przez Raczka audycji dwoje słuchaczy zadeklarowało, że się waha, iść czy nie iść. "Nie oglądałam, nie wiem, czy się na to zdobędę" – stwierdziła jedna z dzwoniących. I choć sam reżyser uspokaja, że to nie aż tak mocny obraz, by trzeba było się go bać, podobne takie głosy pojawiają się w niejednej dyskusji. Oczywiście rezygnacja z wizyty w kinie to już skrajność, ale jakaś forma niepokoju i strachu, tak jak i przy poprzednich firmach "Smarzola", jest częsta.
"Chcę obejrzeć, ale boję się, że mnie zdołuje. Tak jak złapałam doła po 'Wszyscy Jesteśmy Chrystusami'" – pisze forumowiczka "Filmwebu". "Jestem wręcz wyznawcą filmów Smarzowskiego, co oznacza, że głęboko boję się każdego następnego i zawsze okazuje się, że bałem się słusznie", "Po 'Weselu' miałam doła. Po zobaczeniu 'Domu złego' czułam się zmielona. Teraz czekam na 'Pod mocnym aniołem'" – komentują inni fani kina.
Jak to jest, że "zwykła" sekwencja ujęć potrafi tak dotknąć widza? Czy można w ogóle stworzyć definicję "filmu siadającego na psychice"? Jak mówi krytyk Wiesław Kot, paradoksalnie najrzadziej są to horrory, filmy o duchach, ociekające krwią czy przemocą, w przypadku których obraz widziany na ekranie powinien bezpośrednio wywoływać emocje: wstręt czy strach.
– Możemy się bać, ale to nie jest trwałe. Film zostaje w nas wtedy, kiedy dotyka rzeczy ogromnie ważnej czy bolesnej, co do której chcielibyśmy, by jej nie było, którą wypychamy z podświadomości, która staje się taką naszą zmorą. Każdy ma oczywiście inną definicję, ale ona się w to wpisuje – podkreśla mój rozmówca.
– Weźmy chociażby "Plac Zbawiciela". Widz obserwuje rodzinną patologię, totalny rozkład więzi, który prowadzi do tragicznego finału i próby samobójczej. To było tak autentyczne, ciężki i dołujące, że nie dziwię się, że w wielu widzach zostawiło trwalszy ślad – dodaje.
Kot zauważa, że temat alkoholizmu jest dla sporej części Polaków właśnie czymś w rodzaju "zmory", tak jak może nią być patologia rodzinna, utrata pracy czy zawiedzione uczucie. "Film Smarzowskiego pokazuje tę najbardziej podłą, ostatnią fazę upojenia alkoholowego. To może działać depresyjnie, bo każdy z nas widzi obok siebie osoby, które tego poziomu sięgnęły. Poza tym żyjemy w kraju, gdzie każdy pobiera mniej lub więcej alkoholu i łatwo może sobie wyobrazić, że może być tym alkoholikiem spod sklepu, dla którego piwo to kwestia życia i śmierci" – stwierdza.
Artur Barciś, aktor filmowy i teatralny, dodaje jeszcze inną interpretację filmów z gatunku "siadającego na psyche". Jak mówi, generalnie filmy można podzielić według dosyć prostego kryterium. Znakomita większość to po prostu historyjki: zaczynają się i kończą. Prawdziwą sztuką, która charakteryzuje wybitnych artystów, jest zrobić film, który dotyka ważnych spraw, wewnętrznej wrażliwości, której już się zdefiniować nie da. – Na mnie ogromne wrażenie zrobił "Requiem dla snu". To był film, który mną wręcz wstrząsnął i długo nie mogłem się po nim pozbierać. Dlaczego? Nie da się tego wytłumaczyć. Po prostu są takie filmy, które po prostu się chłonie – mówi naTemat.
– Ale to znowu jest bardzo indywidualne, nie na wszystkich działa. Moja żona jest na przykład montażystką i ma duży problem, by patrzeć w inny niż ściśle techniczny sposób – śmieje się.
Padło już tutaj kilka tytułów, ale w kategorii "Kino, które wchodzi na psyche" konkurencja jest znacznie większa. Na filmowych forach obok "Requiem dla snu" i "Placu Zbawiciela" często wymienia się też m.in. takie pozycje: "Efekt motyla", "Tożsamość", "Siedem", "Donnie Darko", "Wyspa tajemnic", "Lot nad kukułczym gniazdem", "Memento", a z polskich: "Wszyscy jesteśmy Chrystusami", "Pręgi", "Sala samobójców" i "Krótki film o zabijaniu". Od siebie dodałbym do rankingu dwa tytuły: "Funny Games" Michaela Haneke i rosyjski "Ładunek 200".
"Sierpień w hrabstwie Osage"
W filmowych nowościach też można znaleźć mocnych kandydatów. Obok "Drogówki" to choćby wysoko oceniany film "Sierpień w hrabstwie Osage", który zadebiutuje w Polsce za tydzień. To co prawda komedia, ale, jak pisze Paweł T. Felis w recenzji dla "Gazety Wyborczej", słodko-gorzka, przechodząca w dramat o rozkładzie rodzinnych relacji. "Zachęca do histerycznego śmiechu, który co chwila więźnie w gardle" – napisał Felis.
Firmy, które mnie aż tak poruszyły, to na przykład "Za ścianą" Zanussiego i "Baza ludzi umarłych" z 1958 roku. W pierwszym obserwujemy obiecującą panią naukowiec, która po nieudanej karierze znajduje się na skraju załamania nerwowego. W drugim mamy kobietę, obietnicę lepszego życia dla mężczyzn pracujących przy ścince drzewie w Bieszczadach. W ostatecznym rozrachunku ona staje się dla nich klęską.