
Igrzyska Olimpijskie w Soczi tuż, tuż. Nasi zawodnicy przygotowują się pełną parą. W historii Igrzysk Olimpijskich Polska zdobyła 14 medali. Przedstawiamy najpiękniejsze momenty w historii zimowych igrzysk.
Na pierwszy medal czekaliśmy 32 lata
Ekscytacja, jaka towarzyszy zawodom i zdobywaniu medali, nie powinna nikogo dziwić. A ci, którzy nie wierzą, powinni dać sobie szansę, bo emocji nie brakuje.
Igrzyska mają wielką magię. Dobrze zna ją najlepszy polski łyżwiarz Paweł Zygmunt. Zygmunt wystąpił na igrzyskach w Lillehammer w 1994, Nagano w 1998, Salt Lake City w 2002 i Turynie w 2006. - Na Igrzyskach występują tylko najlepsi, dla mnie za każdym razem były wielkim przeżyciem - wspomina Zygmunt.
Polacy do najlepszych należą od samego początku Igrzysk. Swoją reprezentację wystawialiśmy już w 1924 roku.
Na pierwszy medal musieliśmy trochę poczekać - do 1956 roku, gdy w Cortina d'Ampezzo Gąsienica Groń zdobył brązowy medal w kombinacji norweskiej. Później jeszcze były Elwira Seroczyńska i Helena Pilejczyk – pierwsza ze srebrnym, druga brązowym medalem z łyżwiarstwa szybkiego w 1960 roku w Squaw Valley. Ale dopiero Fortuna przywiózł do Polski złoto.
Małysz wskoczył do naszych domów!
Od tamtych zamierzchłych czasów, musieliśmy długo czekać na kolejne sukcesy naszych sportowców. Co symboliczne, w 2002 roku, równo 30 lat po skoku Fortuny, w Salt Lake City znowu była to wygrana w skokach narciarskich – tym razem Adama Małysza. Niestety, nie udało mu się wówczas powtórzyć losu Fortuny – i ostatecznie nasz skoczek wrócił z brązowym (skocznia K-90) i srebrnym (K-120) medalem. Małysz później jeszcze dwa razy powodował radość w sercach kibiców: w Vancouver w 2010 roku dwukrotnie zdobył srebrny medal.
W międzyczasie, w 2006, swoją medalową karierę rozpoczęła też jedna z najbardziej znanych dziś polskich zawodniczek narciarskich Justyna Kowalczyk. Wtedy, w Turynie, wywalczyła brąz w biegu na 30 kilometrów techniką dowolną. To był jeden z dwóch polskich medali w ogóle na tamtych Igrzyskach – drugi, srebrny, udało się zdobyć biatloniście Tomaszowi Sikorze.
Cztery lata później, gdy same Igrzyska, ale i ich popularność – choćby ze względu na rozwój mediów – były zdecydowanie inne, Polska świętowała kilka sukcesów. W Vancouver Justyna Kowalczyk pokazała, że jej poprzedni medal nie był przypadkowy – i zdobyła kolejne trzy, w tym złoto. Dwa srebrne przywiózł jeszcze Adam Małysz. I do tego dochodzi brąz łyżwiarek: Katarzyny Bachledy-Curuś, Katarzyny Woźniak i Luizy Złotkowskiej, które swoją wspaniałą formą zaskoczyły wszystkich.
Warto tylko podkreślić przy tym, że żaden z tych sukcesów nie byłby możliwy bez... sponsorów, o czym mówi mi Adam Krzesiński, członek zarządu Polskiego Komitetu Olimpijskiego. - Polska reprezentacja olimpijska i jej wyjazd do Soczi są finansowane tylko i wyłącznie przez sponsorów. Na ten cel nie są wykorzystywane żadne środki publiczne – podkreśla.
Sponsoring olimpijski nie jest zjawiskiem nowym. Współpraca międzynarodowego ruchu olimpijskiego z jego partnerami marketingowymi datuje się od V Igrzysk w Amsterdamie (1928 rok). Największą jednak dynamikę osiągnął on w ostatnim dwudziestoleciu. Stanowi on o potędze i niezależności sportu olimpijskiego. Jego podstawowymi celami są:
Zapewnienie ruchowi olimpijskiemu stabilnej niezależności finansowej i możliwości jego rozwoju,
Stworzenie ciągłego, długofalowego programu marketingowego,
Zapewnienie wszystkim na świecie bezpłatnego dostępu do transmisji telewizyjnych z Igrzysk Olimpijskich,
Przeciwdziałanie niekontrolowanej komercjalizacji Igrzysk i zachowanie równości wnikającej z dekalogu olimpijskiego,
Podkreślenie znaczenia wsparcia udzielanego przez partnerów marketingowych dla promocji olimpizmu i ideałów olimpijskich
Nawet bez medalu jesteśmy najlepsi
Niektórzy bagatelizują te dokonania, mówiąc, że medali i tak mamy niewiele, a do Amerykanów to dopiero nam daleko. Ale prawda jest taka, że z naszej reprezentacji olimpijskiej powinniśmy być zawsze, z sukcesami czy bez, dumni. Dlaczego?
Docenić polskich sportowców należy tym bardziej, że przygotowania do Igrzysk to długi i męczący proces – który wcale nie gwarantuje, że ostatecznie pojedzie się na same Igrzyska. - Zawodnik, który przygotowuje się do najważniejsze imprezy sportowej, robi to cały czas, przez 4 lata – wskazuje Paweł Zygmunt, wybitny polski łyżwiarz, działacz PKOL. Nasz rozmówca wyjaśnia, że teraz zawodnicy są już skupieni praktycznie tylko na olimpiadzie. I nawet jeśli są w tym czasie jakieś inne zawody, to wiadomo, że forma na IO jest najważniejsza – ma być najwyższa.
- Kiedy jest się tam pierwszy raz, to szok, coś nieprawdopodobnego. Amerykanie mówią o tym "olympic dream", chociaż prawda jest taka, że żadnego dream często nie ma – dodaje Zygmunt. Jak wyjaśnia, wielu sportowców jedzie na IO mając świadomość, że o medal będzie bardzo trudno, że są silniejsi. Ale i tak jest to wielkie przeżycie, nieporównywalne do niczego innego.
Tak jak w Vancouver w 2010 roku w biegu łyżwiarskim. Wtedy Katarzyna Bachleda-Curuś, Katarzyna Woźniak, Luiza Złotkowska zdobyły brąz, a emocje przy ich wygranej sięgały zenitu, bo "nikt na nie nie stawiał". Paweł Zygmunt mówi, że cieszył się wtedy "jak dziecko". Najlepiej oddaje to relacja radiowa z tamtego wyścigu:
Ten moment wspomina też Adam Krzesiński z PKOl: - Nigdy nie zapomnę, jak w Vancouver nasze łyżwiarki zdobyły brązowy medal. To były zawodniczki, o których nikt oprócz kilku specjalistów nawet by nie pomyślał. A one nieoczekiwanie zdobyły brąz. To jest całe piękno sportu.