Przebite opony, dziurawione chłodnice samochodów, albo "MMA" jak mówi się o bójkach pomiędzy sprzedawcami kanapek. Dostawca, który chciał wejść do biur na terenie Mokotowa płacił recepcjonistkom 200-300 złotych, żeby nie obdzwaniały pracowników kiedy przychodziła konkurencja. Tak wygląda wojna pomiędzy dostawcami kanapek do biur.
Pierwszy głód nachodzi białe kołnierzyki już koło godz. 9-10. Wystarczy, ze recepcjonistka podniesie słuchawkę i ogłosi: Paaan Kaanaaapkaa! a do wiklinowego kosza ustawia się kolejka. Pan Kanapka otwiera „piterek” na pasie biodrowym, a w nim plik banknotów gruby na dwa palce. Przy koszcie przygotowania kanapki wynoszącym od 2 do 4 złotych i cenie pomiędzy 5 a 8, biznes jest jak złoto. Ale konkurencja też jest ostra.
Jarek opróżnił kosz już na trzecim piętrze biurowca przy Domaniewskiej. Wychodzi przed budynek, a tam straż miejska właśnie ładuje jego auto na lawetę. Fakt, stał na zakazie, ale donos zawdzięcza uśmiechniętemu konkurentowi: - ...i wypad z mojego terenu - odkrzyknął mu tylko.
Pan Kanapka z konkurencyjnej firmy: - Żeby zdobyć nowych klientów sprzedawaliśmy kanapki z „foodtrucka” zaparkowanego na chodniku pomiędzy przystankiem tramwajowym, a wejściem do biura. Konkurenci się wściekli. Dopóki foodtruck stał na drodze biurowych lemingów przejmował 3/4 transakcji. Kumplowi wjechali na chatę i dostał łomot.
Trzeci z konkurentów mówi, że nie bawi się w siłowe metody. Żeby wejść na teren biur opanowanych przez konkurencję biur na Mokotowie płacił sekretarkom 200-300 zł miesięcznie, żeby obdzwaniały biuro tylko wtedy, kiedy jego firma wkracza na obiekt. Zdobycie kilku budynków kosztowało go zyski z trzech miesięcy. - Ale po mnie zjawił się palant, który zaczął od rozdawania kanapek za darmo. Konkurencja wdeptała go w polbruk – opowiada.
Zaklęte rewiry
W wojnie sprzedawców kanapek dozwolone są wszystkie chwyty, stawką jest kilka tysięcy zysku miesięcznie z biurowca. Największy fragment warszawskiego rynku wykroiły dla siebie Ślimak i MrRollo. Bastionem Ślimaka jest Śródmieście i Praga Południe. Jego dostawcy żywią pracowników biurowców na ul. Targowej, w wieżowcu Polsatu przy Ostrobramskiej, siedzibie Super Expressu i Radia Eska na Jubilerskiej.
Mr.Rollo trzyma się terenów w okolicach Galerii Mokotów, to tzw. Służewiec przemysłowy zasiedlony pracownikami mBanku, agencji reklamowych, kilku państwowych urzędów, firm deweloperskich oraz przedstawicieli General Motors, Renault, Toyoty i Lexusa. Przy rekinach pożywiają się mniejsze ryby: Rajskie Smaki, Smakosz, a po nich jeszcze chmara planktonu, czyli chałupniczych producentów kanapek, którzy produkują bez zezwoleń sanepidu i w szarej strefie.
Dariusz Nowiński mówi, że start Mr.Rollo to był właściwie przypadek: - Kumpel z podstawówki rozwoził kanapki w budynku wydawnictwa Axel Springer. Kiedy zmarł tragicznie, a jego klienci przez znajomych poprosili żonę o poprowadzenie tego biznesu. Wynająłem halę, znaleźliśmy dostawców i pracowników, i małżonka rozpoczęła produkcję. Po 4 miesiącach powiedziała, że odłożyła już 26 tysięcy. Byłem w szoku.
Zawodowcy i amatorzy
Nowiński to z wykształcenia ekonomista, zawodowo trudnił się doradztwem gospodarczym, uważa, że nie skorzystać z takiej szansy to grzech. - Jeszcze kilka lat temu wszyscy mieliśmy w menu trzy kanapkowe pozycje: szynkę, ser z pomidorem i jajko. Budżet na przygotowanie kanapki wynosił 1 zł (dwie kromki, na każdej masło, liść sałaty i główny składnik) przy cenie 4 zł, zysk wynosił 3 zł. Dziś mamy kilkadziesiąt pozycji, a niektóre kanapki są bardzo wyszukane: jak łosoś z białym serem, kanapka z „szarpanym i pieczonym” mięsem, grillowany kurczak w egzotycznym sosie. - W tym biznesie liczy się, by klient zawsze miał duży wybór. U konkurentów króluje tanie jajko, chudy plasterek sera - dodaje Nowiński.
To samo o przeciwnikach mówi Rafał Lizun, współwłaściciel firmy cateringowej Ślimak:- Wysokie marże generują głównie nieuczciwe firmy, które ograniczają koszty przygotowując posiłki nie stosując się do wymogów sanepidu - tłumaczy w rozmowie z Gazetą Prawną. Dodaje, że wielu konkurentów to dwu, trzy-osobowe firmy składające kanapki w domowych kuchniach.
Przedsiębiorcy kanapkowi toczą wojny nie tylko między sobą. Równie zacięta jest rywalizacja z lunchowniami Sodexo, Eurest i stołówkami prowadzonymi przez indywidualnych najemców. Pan Kanapka: - Gotują tak źle, że klienci pchają się do nas. A jeśli ktoś kupi sytą kanapkę, to nie pójdzie już na obiad.
Rozumie dramat właścicieli, bo podłe jedzenie wynika z wysokich czynszów. Przy opłatach 30-40 euro za metr miesięcznie, stołówki zatrudniają tanich kucharzy i tną budżet na składniki. Największą sprzedaż Mr Rollo odnotowywał w okolicach ulicy Rzymowskiego, kiedy okoliczna biurowa stołówka raz w miesiącu truła klientów. Dariusz Nowiński: - Prezes jednej z firm samochodowych dzwonił i prosił, żeby przejąć bistro w jego budynku, bo nie mogą już wytrzymać – opowiada.
Kanapkowe eldorado
Najbardziej dochodowym budynkiem w Warszawie jest Axel Springer na końcu ulicy Domaniewskiej (zajmują go pracownicy wydawnictwa oraz deweloper Ghelamco). W szczycie gospodarczej hossy pracowało tam 3700 osób. Obok przy ulicy Suwak mieści się tzw "mały axel". Od 2005 roku na ulicy wyrosło w kilkadziesiąt budynków w tym Horizon Plaza Zbigniewa Niemczyckiego oraz Nefryt, którego biura zajmują pracownicy spółek Leszka Czarneckiego. W „dużym axlu” jeden pracownik przypada na 2,75 m. kw. powierzchni biurowej więc pan kanapka przekraczając próg biurowca ma potencjalnie największe szanse na dotarcie do klientów dużą sprzedaż.
Na drugim biegunie, najmniej zyskownych miejsc stolicy jest reprezentacyjny biurowiec Rondo1. Jeden pracownik zajmuje tam 9 m2 - to niemal bezludzie, i weź tu szukaj człowieku amatora kanapek. Szef Mr. Rollo z głowy podaje własne statystyki: - Kanapki kupuje około 7 procent populacji pracowników biur. Z każdej setki klientów 15 kupuje kanapki codziennie inni to klienci rotujący. Mr.Rollo walczy o nich inwestując w jakość. Delikatesowe kanapki sprzedaje się za 6-7 zł, przy bardziej kosztownych pozycjach z cielęciną domowym pasztetem czy pieczeniami nawet z zerową marżą.
Ale nie narzeka na zyski. Coraz więcej zarabia się na usługach dodatkowych. - Sporo firm kupuje od mnie dane o populacji pracowników biurowych, ile dziennie wydają, co lubią itd.. Jedna agencji reklamowych sprzedawała miejsce reklamowe na kanapkach – wylicza. Największy sukces? - Przez pół roku przygotowywaliśmy metodą prób i błędów smak własnej przyprawy do pasty jajecznej. Jej bazę stanowiły sproszkowany ser, suszone pomidory i zioła. Kiedy zasmakowała większości klientów przyprawę zaczął produkować nasz kooperant, a od niego przepis odkupił za spore pieniądze Knorr.
Dla tych, którzy już ostrzą noże do krojenia chleba nie mamy dobrych wiadomości. Rynek, przynajmniej w Warszawie jest już nasycony. Za kanapki biorą się już duże firmy jak Impel czy LOT Catering. Bez układów z administratorami budynków właściwie nie sposób wejść z biznesem do nowopowstających biurowych miasteczek. Dla „kanapkowców” zamknięte są siedziby telekomów Orange czy T-Mobile. Zarządcy tych biur zdecydowali, że zanim dopuszczą drapieżną konkurencję muszą pozwolić pożywić się gestorom pracowniczych stołówek.