"Jeszcze tylko kilka minut, a może sekund, bym nie wytrzymał całej tej ściemy, w jaka popadliśmy przy okazji ekologicznego (…) myślenia o jedzeniu i gotowaniu" – twierdzi Maciej Nowak, znany krytyk kulinarny. Czyżby Polacy padli ofiarą eko-ściemy i płacili krocie za nic?
"Ekofrajerzy" – tak Maciej Nowak określa klientów sieciowych eko-sklepów w swoim felietonie w piśmie KUKBUK. Kontrowersyjny krytyk kulinarny nie neguje jednak samej idei ekologicznej żywności, a sposób, w jaki z niej korzystamy – kupując niemieckie produkty zamiast polskich (choć te są równie dobre) i przepłacając.
Odpowiedź na to pytanie, według Nowaka, jest prosta – ekologiczna żywność to biznes, w którym tryumfy święcą duże, wyspecjalizowane sieci handlowe, przy których mali producenci nie mają szans. "A ceny w nich (sieciach - przyp. red.) zupełnie utraciły kontakt z rzeczywistością" – pisze Nowak i dowodzi, że dla Polaków eko to "aspiracje do lepszego życia". Aspiracje, za które jesteśmy w stanie słono przepłacać. Ale czy naprawdę mamy do czynienia z eko-frajerstwem i naciąganiem?
Wartość eko-jedzenia
Niewątpliwie prawdą jest, że ekologiczna żywność jest zdrowsza i bardziej wartościowa niż to, co możemy kupić w supermarketach. – Te produkty ekologiczne mają wyższą jakość, różnicę czuć też w smaku – mówi nam Grzegorz Łapanowski, dziennikarz kulinarny, nasz bloger, który zagadnieniem żywności ekologicznej interesuje się od wielu lat.
Podobnie uważa Katarzyna Miziołek, właścicielka małego sklepu z eko-żywnością Heritage Shop and Wine na warszawskim Powiślu. – Warzywa nie są tak ładne, ani jednakowe, ani duże, zazwyczaj są ubłocone. Bo wyjmuje się je prosto z ziemi, a nie trzyma w wyściółce czy wacie – mówi nam pani Katarzyna. I podkreśla, że przez sztucznie pompowaną żywność zapomnieliśmy, jak pierwotnie wyglądały chociażby marchewka.
Po co komu certyfikat?
Oczywiście, jeśli produkt ma być prawdziwie eko, musi mieć certyfikat. Inaczej jest tylko "naturalny". I jest to istotna różnica. – Rolnictwo ekologiczne to nie tylko brak pestycydów. To cały proces, od producenta do konsumenta, w którym zachowywane są odpowiednie warunki. Kontrole u producentów odbywają się raz do roku. A jeśli klient zgłosi, że z jakimś produktem jest coś nie tak, to od razu przekazujemy to dalej i wydawca certyfikatu to sprawdza, jest kontrola – mówi nam Agnieszka Sienkiewicz, doradca dietetyczny i żywieniowy w sieci sklepów Organic.
– Byłam w takich gospodarstwach i jak widziałam, jak rolnik z błyskiem w oku opowiada, co można hodować obok czego, a czego nie wolno, to chciałabym, żeby wszyscy mogli jeść takie rzeczy – dodaje Sienkiewicz. Przy czym trzeba podkreślić, że eko-jedzenie to nie tylko kwestia chemii przy uprawie. To również gwarancja, że np. nasiona, z których korzysta producent, nie były modyfikowane genetycznie, czy tego, że pożywienie to jest odpowiednio przechowywane.
Eko-Niemcy lepsi niż eko-Polska
I niezależnie od tego, czy mówimy o eko-mięsie, czy o eko-warzywach, to ich produkcja jest bardzo droga i dość restrykcyjna. Na tyle, że w Polsce ta gałąź rolnictwa jest jeszcze niezbyt rozwinięta. Dlatego też w ekologicznych sieciówkach jest sporo
Problemy z polskim jedzeniem
Jak podkreśla w rozmowie z nami Grzegorz Łapanowski, w Polsce ogólnie brakuje edukacji żywieniowej. Jako konsumenci nie wiemy, które produkty są dobre, a które nie, a tym bardziej nie mamy świadomości ile powinniśmy za nie zapłacić. A niefrasobliwość polskich bogaczy powoduje, że sklepy mogą narzucać dowolne marże.
artykułów niemieckich, a brakuje polskich lokalnych produktów. Jak podkreśla Agnieszka Sienkiewicz z Organic, jej firmie zależy na produktach certyfikowanych, bo tylko to daje 100 proc. pewności z czym mamy do czynienia – zarówno sprzedawcy, jak i klientowi.
W Polsce po prostu brakuje ekologicznej żywności. Jej produkcja jest czasochłonna i zdecydowanie mniej efektywna, niż zwykła, przemysłowo-chemiczna. W związku z czym polscy rolnicy nie tworzą tak dużo, by wypełnić potrzeby całej sieci sklepów. Maciej Nowak w swoim felietonie pyta m.in. o mięso. A z tym certyfikowanym w Polsce jest krucho. – Na przykład w Polsce są tylko 3 ekologiczne ubojnie, które sporo różnicą się od zwykłej rzeźni. Wszystko to kosztuje i nie da się w ten sposób uzyskiwać przemysłowych ilości – wyjaśnia Agnieszka Sienkiewicz. – To, co możemy, kupujemy w Polsce. Resztę trzeba sprowadzać z Niemiec, gdzie jest to fantastycznie rozwinięte – dodaje nasza rozmówczyni.
Również Katarzyna Miziołek przyznaje, że z polskimi produktami bywa problem. – Sprzedaję sosy ekologiczne z za granicy, bo Polacy chcieli ode mnie tyle samo pieniędzy, za ile ja potem sprzedaję te sosy w sklepie – mówi nam właścicielka sklepu. Ewidentnie więc polska produkcja eko-jedzenia jest jeszcze w powijakach, co powoduje, że nie tylko jest często o wiele droższa, niż zagraniczna, ale też przede wszystkim jest jej za mało.
Skąd te kosmiczne ceny?
Czy to jednak powód, dla którego powinniśmy w eko-sieci płacić 15 złotych za kilogram pietruszki? – Różnica w cenie musi być, bo koszty produkcji takiej żywności są po prostu większe. Ale nadal są to ceny zbyt wysokie – ocenia Grzegorz Łapanowski. Podobnie stwierdza Katarzyna Miziołek, która w swoim sklepie sprzedaje certyfikowaną eko-żywność dwa razy taniej, niż robią to eko-sieci.
U producenta kilogram ekologicznego kabanosa kosztuje 40 złotych. W eko-sieci: 80-90 zł. Za kubek eko-maślanki bezpośrednio u producenta zapłacilibyśmy 3,5 zł, w sklepie –
Alternatywa dla eko
Jeśli nie wierzycie rolnikom z bazarku, a nie potrzebujecie eko-certyfikatu, być może warto rozejrzeć się za lokalnym Panem Ziółko. Pod tą nazwą kryje się małżeństwo sprzedające naturalne produkty za przystępną cenę. I chociaż dostępni są tylko w jednym miejscu, to niewątpliwie w każdym zakątku Polski znajdzie się jakiś "Pan Ziółko". CZYTAJ WIĘCEJ
12 złotych. Katarzyna Miziołek przyznaje, że jeśli chodzi o ceny, to możemy mówić o ekofrajerach. – Jeśli sprzedawca kupuje ziemniaki za 2 zł za kilogram, ja sprzedaję je za 4, a sieć za 8… – mówi nam. I podkreśla: – Uważam, że jedzenie ekologiczne wcale nie musi być tak drogie.
Czemu więc duże eko-sieci ustalają takie kosmiczne ceny? – To sklepy dla bogatych ludzi, w dużych miastach, często w centrach handlowych. I po prostu muszą narzucać takie marże, by móc utrzymać miejsce – mówi nam Grzegorz Łapanowski. Agnieszka Sienkiewicz z Organic potwierdza zaś: – Sam wynajem kosztuje bardzo dużo. Np. ceny w eko-sferze, naszym sklepie internetowym, mogą być niższe, bo produkty teoretycznie nie mają miejsca na półkach.
Cenowa eko-swawola
Niestety, to tylko część prawdy. Drugą stroną medalu jest konkurencja, a w zasadzie jej brak. – Wcale jej nie ma – mówi nam Katarzyna Miziołek. – Dlatego sieci dyktują ceny i robią, co chcą. A na dodatek Polacy lubią sieciówki, mają do nich zaufanie, powiedzenie znajomym: "kupuję tu i tu" oznacza pewien prestiż – dodaje właścicielka Heritage Shop.
Pani Katarzyna wątpi, by ta sytuacja miała się zmienić. – Nas jest garstka i sieci mogą sobie narzucać ceny – tłumaczy. – Na dodatek to powoduje, że ludzie przychodzą do mnie do sklepu i pomimo certyfikatów wątpią, czy na pewno to ekologiczna żywność. Twierdzą, że "jakaś za tania". Przyzwyczailiśmy się, że ekologiczna żywność musi być droga, a to nieprawda. Ale są klienci, którzy wracają, jest pozytywny odbiór – podkreśla nasza rozmówczyni.
Ekologicznie i tanio
Na szczęście, dla sieciowych eko-sklepów są alternatywy. W postaci małych sklepów, takich jak Katarzyny Miziołek, gdzie żywność również jest certyfikowana, ale nie ma wysokich marż. Grzegorz Łapanowski przekonuje też: – Można chodzić na lokalne targi, gdzie kupuje się bezpośrednio od rolników. To najlepsze rozwiązanie dla klienta i dla rolnika.
Przy czym musimy wtedy się liczyć z faktem, że kupione od rolnika warzywa lub jajka nie będą mieć certyfikatów. Jak wyjaśnia nam Łapanowski, to osobny sektor, o którym mówi się "żywność naturalna". Agnieszka Sienkiewicz podkreśla jednak, że kupując bez certyfikatów, wierzymy sprzedawcy "na gębę". I należy wówczas spodziewać się, że sprytny sprzedawca nas po prostu oszuka, wszak dopiero przy gotowaniu można zweryfikować jego obietnice. Jak? Widać to np. po kartoflach – te naturalne nie czernieją w gotowaniu.
Grzegorz Łapanowski ten dylemat kwituje krótko: – Musimy sobie odpowiedzieć na pytanie jako konsument: czy zależy nam po prostu na jedzeniu dobrej jakości, czy koniecznie też chcemy mieć pewność, że jest ona ekologiczna.
Spójrzcie na półki, przyjrzyjcie się etykietom. W większości są to certyfikowane ekologicznie produkty, przywiezione z niemieckich hurtowni. Czy to nie dziwne? (…) Dlaczego w tych rzekomych świątyniach zdrowia i dobrego samopoczucia tak mało serów zagrodowych, naturalnych soków owocowych, wędliwn z małych masarni, kasz i makaronów z lokalnych młynów, przetworów z okolicznych spółdzielni mleczarskich, pieczywa z wiejskich piekarni?