Temat niezbyt przyjemnie pachnących ludzi w komunikacji miejskiej jest maglowany od zawsze – zarówno w mediach, jak i w rozmowach prywatnych. Chociażby wczoraj, znajomy opowiedział mi historię o tym, jak w zatłoczonym autobusie dziecko zmuszone do stania obok mocno śmierdzącego alkoholika po prostu zwymiotowało, a późniejszą scenę ucieczki pasażerów można było z powodzeniem określić jako dantejską. „Śmierdzący kelnerzy”, dzięki Magdzie Gessler, także mieli swoje pięć minut mediach, pot w urzędach również, jednak mam wrażenie, że o cuchnącej kulturze i rozrywce jeszcze nie wspominano. Bo to pewien paradoks, prawda?
Kilka dni temu pisałam o pięknych zapachach. W rozmowie z Victorem Kochetovem wprost rozpływaliśmy nad perfumami inspirowanymi przyjaźnią lub... śmiercią, albo tymi, które miały w swoim składzie molekuły o zapachu beczek z whisky. Całe Powiśle pachniało. Wspominaliśmy także o klienteli, która chce oryginalnie pachnieć. Lecz tak naprawdę tamten tekst i dzisiejszy powinny mieć odwrotną kolejność - zanim zacznie się pachnieć, trzeba przestać śmierdzieć.
A nieprzyjemny zapach zdarza się wszędzie. Co prawda nie dziwią już autobusy, sklepy i ulice, jednak takie miejsca jak kino, dobry klub czy nawet teatr – owszem. Jest w Warszawie świetne, ale chyba pechowe pod tym względem miejsce, będące na styku dwóch ostatnich wymienionych, ponieważ lokal mieści się przy teatrze w centrum miasta. Z tamtejszych imprez nierzadko trzeba uciekać, ponieważ kilka osób na parkiecie pachnie potem i w dodatku chętnie podnosi ręce. Jakby tego było mało, ludzie są ustawieni obok siebie tak gęsto, że ewakuacja nie jest najłatwiejsza.
Smród nie tylko w spelunach
Ten klub był dla mnie „inspiracją”. Zdziwiłam się, że w ubiegłą sobotę już czwarty raz przydarzyła się sytuacja, kiedy ktoś okropnie spocił się w trakcie imprezy i trzeba było po prostu wyjść. Co dziwi tym bardziej w momencie, kiedy lokal nie jest podrzędnym barem, speluną, albo sklepem z wódką, a stanowi jedną z lepszych propozycji na wieczór.
Nie mam zamiaru przypisywać braku higieny konkretnej grupie ludzi. Nie chcę pisać, że to akurat „Polacy śmierdzą”, bo sama się od tego odżegnywałam w jednym ze swoich tekstów. Problem istnieje wszędzie, nie uwolnił się od niego ani magiczny Zachód, ani odmienny kulturowo Wschód – „smrodu na melanżu” doświadczają wszyscy, w każdym zakątku świata.
Marta, mieszkająca od roku w Hiszpanii, twierdzi że często zdarza jej się wyjść z klubu, bo po prostu nie może wytrzymać zapachu potu. – Nigdy nie odważyłam się zwrócić nikomu uwagi, więc zawsze wolałam wyjść, zamiast narażać się na jakieś nieprzyjemności. Ale tutaj to dość poważny problem, szczególnie latem. Coraz bardziej irytuje mnie fakt, że to ja muszę opuszczać imprezę, a nie ktoś, kto ją uprzykrza. Podobnie dzieje się nie tylko w klubach, ale także w kinach i teatrach – tam problem jest znacznie większy, bo przecież nie wyjdziesz w trakcie filmu lub spektaklu. Musisz już jakoś wytrzymać do końca – twierdzi Marta.
Koncert z niespodzianką
Zatem śmierdzi nie tylko rozrywka, ale i kultura, co potwierdza także Wojtek, dwudziestolatek z Warszawy. – Wybrałem się ostatnio na koncert, który odbywał się Miejscu Projektów Zachęty. Sala była niewielka, a wydarzenie bardzo kameralne. Bezpośrednio z podwórza wchodziło się do pomieszczenia, w którym grał zespół. Ktoś z ekipy organizatora uporczywie przytrzymywał drzwi tak, żeby były uchylone, przez co wszystkim gościom wiało po plecach – opowiadał Wojtek.
– Ja siedziałem z przodu, ale byłem troszkę podziębiony, więc nawet najmniejsze podmuchy zimnego wiatru sprawiały, że szlag mnie trafiał. Podszedłem w trakcie przerwy do drzwi i poprosiłem o ich zamknięcie. Kobieta, która je trzymała powiedziała, że musi wietrzyć salę, bo ktoś tutaj nieprzyjemnie pachnie. I faktycznie, kilka osób w ostatnim rzędzie miało nawet szaliki na nosach, albo się wachlowało. Ja sam, kiedy w końcu poczułem ten smród, uciekłem z powrotem do swojego rzędu. Taka sytuacja podczas kulturalnego wydarzenia bardzo mnie zdziwiła. A jeżeli chodzi o imprezy, to obrzydliwy zapach jest chlebem powszednim. Zastanawiam się zawsze, co z takimi ludźmi robić... Czy nie powinien ich wypraszać ochroniarz? – zastanawiał się dwudziestolatek podczas naszej rozmowy.
Wypad z baru!
Co zatem robić w sytuacji, kiedy czyjeś towarzystwo na imprezie jest nie do wytrzymania? Jarek, ochroniarz w jednym z warszawskich klubów zapytany o to, czy zdarzyło mu się kogoś wyprosić z powodu nieprzyjemnego zapachu, odpowiada, że niejednokrotnie był do tego zmuszony. Na ostatnie słowo kładzie szczególny nacisk.
Dlaczego? – Bo nie ma niczego fajnego w mówieniu komuś, że śmierdzi i ma sobie iść – przyznaje Jarek. – Domyślam się, że to sprawia przykrość, ale w momencie kiedy inni goście się skarżą, bo nie mogą już wytrzymać, to wiadomo, że muszę zadziałać. Sami pewnie boją się, że ktoś stanie się agresywny, gdy zwrócą mu uwagę – twierdzi Jarek. I po chwili dodaje. – Z drugiej strony zastanawiam się, czy ta osoba tego nie czuje, czy zwyczajnie olewa fakt, że wszystkim uprzykrza wieczór i po prostu dalej sobie śmierdzi? Jeżeli olewa, to totalnie zasługuje na wypad z baru. Kiedyś jednego takiego klienta musiałem wynosić, ponieważ stwierdził, że zapłacił za wstęp i nie wyjdzie. Ciągnąc go za ręce myślałem, że zwymiotuję – tak nieprzyjemnie pachniał.
Małe kina
Obsługa wyprasza "pachnących" delikwentów nie tylko z klubów. Agnieszka, pracująca w niewielkim, studyjnym kinie na Żoliborzu, dwukrotnie wypraszała nieprzyjemnie pachnących widzów z seansu. – Naprawdę przykro jest mówić obcej osobie, że jej zapach sprawia problem, jednak trudno dziwić, że ktoś prosi o interwencję. Sala kinowa nie jest ogromna i klimatyzowana, jak w multipleksach, przez co smród dochodzi do wszystkich widzów.
Innemu pracownikowi niewielkiego, warszawskiego kina taka sytuacja jeszcze się nie zdarzyła. – Ktoś musi być bardzo zdeterminowany, żeby w trakcie seansu pójść do obsługi i poprosić o "usunięcie" niepożądanego sąsiada – twierdzi Piotr – dlatego u nas jeszcze nikogo nie wyprosiliśmy. Jednak domyślam się, że wielu ludzi nosiło się z taką decyzją. Nieprzyjemny zapach w miejscu publicznym to przecież bardzo częsty problem i trudno go uniknąć nawet w instytucjach zajmujących się kulturą.
Savoir-vivre kontra "śmierdząca sprawa"
Fakt, iż problem jest poważny, potwierdza nasz bloger, Piotr Kłyk, trener w "Szkole Dobrych Manier", znawca savoir-vivre. – To kwestia bardzo dotkliwa i my, jako osoby dbające o higienę, możemy sobie nie zdawać sprawy z tego, jak często pojawia się taki problem. Zasady dotyczące higieny wynosi się z domu, lecz niestety nie wszystkim było dane odpowiednio się z nimi zapoznać – twierdzi.
Jak zatem zwrócić komuś uwagę na jego nieprzyjemny zapach? Co mówią o tym zasady savoir-vivre? – Przede wszystkim należy to robić na osobności, aby nie skrępować tej osoby – zaznacza Piotr Kłyk. – W miejscach takich jak praca, odpowiada za to przełożony. Powinien on zaprosić nieprzyjemnie pachnącego pracownika na rozmowę, dopytać o przyczyny takiej sytuacji, porozmawiać i ewentualnie udzielić szczegółowej instrukcji, jak tego uniknąć. Niejednokrotnie na szkoleniach poruszałem ten temat. W grę wchodzi pouczenie o tym, że trzeba brać prysznic dwa razy dziennie i używać antyperspirantu.
– Jeżeli chodzi o miejsca publiczne, takie jak teatr czy kino, to takie sytuacje faktycznie się zdarzają i mogą nas irytować – potwierdza Piotr Kłyk. – Należy jednak pamiętać, że zwracając na to uwagę, możemy sprawić danej osobie dużą przykrość, bo jej zapach może wynikać także z choroby, o czym nie zawsze zdajemy sobie sprawę. Należy liczyć na to, że ktoś z bliższych jej osób umiejętnie zwróci na to uwagę. Piotr Kłyk postuluje, aby w takich sytuacjach pozostawać biernym. – Trzeba po prostu sprawę zostawić, przetrzymać, lub w nieostentacyjny sposób zmienić miejsce, w którym stoimy bądź siedzimy.
Podobnie na imprezie – obcemu nie wypada zwrócić uwagi, lecz można poprosić obsługę o interwencję. – Z drugiej strojny, jeżeli osoba jest nam bliska, to myślę, że nie obrazi się, jeśli zwrócimy jej uwagę w sposób delikatny, w cztery oczy. Trzeba zadbać o to, aby znajomego nie urazić, aby nie poczuł się dotknięty, a na pewno tak będzie, kiedy to zrobimy chociażby przy 8 innych znajomych – twierdzi ekspert do spraw etykiety. Na sam koniec jednak dodaje, że i jemu jest trudno, nawet w zawoalowany sposób, powiedzieć komuś, że nieprzyjemnie pachnie.