Czy aplikacja na smartfona może pomóc kobiecie, która rozważa aborcję? W to wierzą twórcy Pro-Life APP. Konserwatywni informatycy ze Stanów Zjednoczonych są przekonani, że jeśli ich projekt stanie się hitem AppStore, ocalone zostanie życie setek tysięcy nienarodzonych dzieci.
Pro-Life APP przedstawiono przed kilkoma dniami na waszyngtońskiej konferencji Pro Life Con. Zamiast skupiać się na typowych tematach tego typu wydarzeń, tym razem proliferzy postanowili pójść z duchem czasu. Kluczowym punktem konferencji była zatem premiera aplikacji na smartfony, która pomaga ocalić nienarodzone dzieci przed aborcją.
"Po ściągnięciu Pro-Life APP otrzymacie w czasie rzeczywistym alarmy o tym, że jakaś kobieta z twojej okolicy rozważa dokonanie aborcji. Zaproś swoich przyjaciół i razem módlcie się oraz dzielcie się dobrymi wiadomościami, gdy jedna z tych kobiet wybierze życie" - zachęcali twórcy aplikacji.
Proliferzy przekonują, że w ten sposób nowe technologie pomagają ratować nienarodzone życie i rozwiązują problemy kobiet, które do aborcji są w ogóle zmuszone pomyśleć. Nie brakuje jednak sceptyków tej idei. Projekt szczególnie mocno krytykuje Adam Weinstein z portalu Gawker.com. Jego zdaniem, nowy program w AppStore nie ma na celu nic innego niż reklamę jego twórców i organizacji proliferskich.
W rzeczywistości Pro-Life APP ma bowiem kilka minusów, które nie pozwalają na to, by wierzyć, iż ta aplikacja może komukolwiek uratować życie. Weinstein zwraca przede wszystkim uwagę na fakt, że twórcy Pro-Life APP kłamią, iż ich program informuje o każdej kobiecie, która rozważa aborcję. Ponieważ alarm w smartfonie podnosi się tylko wtedy, gdy taka osoba trafia do proliferów.
Po drugie, skierowana do wierzących aplikacja ma służyć modlitwie. Dane o tysiącach uratowanych dzięki temu dzieci, które pojawiają się w statystykach wszystkich użytkowników tworzone są tymczasem jedynie na podstawie tego, ile osób kliknęło w przycisk "pray". A to trochę mało wiarygodny dowód na skuteczność modlitwy...