Związki zawodowe torpedują starania władz PLL LOT o przetrwanie spółki.
Związki zawodowe torpedują starania władz PLL LOT o przetrwanie spółki. Fot. Grzegorz Celejewski / Agencja Gazeta

Walczący o przetrwanie LOT musi zmagać się nie tylko z konkurencją, ale i z własnymi pracownikami. A dokładnie z ich częścią, zrzeszoną w związkach zawodowych. W wysuwaniu kolejnych żądań przodują piloci. Firma właśnie zwolniła kilkunastu z nich, którzy próbowali sabotować działalność linii lotniczej masowo udając się na zwolenienia lekarskie w szczycie przedświątecznego sezonu. W tym starciu górą były władze firmy, ale walka o złamanie dominacji związków będzie długa i trudna. Ale nie ma innej możliwości.

REKLAMA
Dotarliśmy do kopii listu, który prezes LOT Sebastian Mikosz wysłał niedawno do załogi Polskich Linii Lotniczych. Nie brak w nim podziękowań za ciężką pracę. Ale są także bardzo ostre słowa. I zarzut "sabotowania" pracy firmy przez grupę związkowców.
Tajemnicza choroba
Pod koniec zeszłego roku 26 pilotów nagle zapadło na tajemniczą chorobę (podobno ból ucha) i zgłosiło się do zakładowego doktora po zwolnienia lekarskie. Doktor musiał je wystawić, ale ostrzegł, że cała sprawa wydaje mu się podejrzana i władze firmy mogą wyciągnąć konsekwencje wobec związkowców. Część z nich nagle więc ozdrowiała, ale 14 pilotów odmówiło wejścia do kokpitu. Oprócz bólu ucha tłumaczyło się złym samopoczuciem, a nawet nagle wyrobionym lękiem przed lataniem!
Oto fragment listu:

W tym tygodniu zakończyliśmy wręczanie wypowiedzeń niedużej grupie pilotów, która w świetle zgromadzonych dowodów w drodze zmowy usiłowała okazać swój brak zgody na przeprowadzane zmian niezbędnych do poprawy sytuacji Spółki.

Tuż przed Świętami Bożego Narodzenia, w kilkanaście minut po zakończeniu spotkania związkowego kilkunastu zaplanowanych na ten dzień i dzień następny pilotów grupowo zapadło na tajemniczą chorobę i ustawiło się w kolejce do lekarza po zwolnienia.

Sytuacja ta wywołała ogromne trudności operacyjne. Wyszliśmy z nich tylko dzięki mobilizacji centrum operacyjnego i pracy tych pilotów, którzy tego dnia zdecydowali się na dodatkowe rejsy, pomimo zaplanowanego wypoczynku.

Jako, iż w dniu 20 grudnia mieliśmy bardzo duży ruch przedświąteczny, zmuszeni zostaliśmy do wynajmowania dodatkowych samolotów od konkurencji, ale co najgorsze, również do anulowania niektórych rejsów. Tak więc w pierwszej kolejności uszczerbek ponieśli pasażerowie, a drugiej my wszyscy jako firma.

Tego dnia zamiast zarabiać, musieliśmy wydać dodatkowo i zupełnie niepotrzebnie kilkaset tysięcy złotych. W sytuacji restrukturyzacji, walki o płynność finansową, szukania wszędzie mniejszych kosztów, zadaję sobie pytanie, kto odda nam te stracone pieniądze?

Dlatego chciałem Państwu jednoznacznie przekazać, że zachowania takie Zarząd będzie zawsze traktował jako działanie na szkodę Spółki, uważał je za w pełni dyskwalifikujące i wyciągał możliwe w świetle prawa konsekwencje.


Czy nagła epidemia była efektem przypadkowego przewiania grupy pilotów. Są co do tego poważne wątpliwości. Piloci poczuli się słabo akurat w dniu, w którym zarządzający LOT byli na wyjazdowej sesji strategicznej. "Chorzy" mieli zapewne nadzieję zadania własnej firmie bardzo bolesnych strat.
W gorącym przedświątecznym okresie trzeba było odwołać 5 lotów i wynająć od konkurencji dwa samoloty. Władze LOT-u oceniły koszty tej epidemii na kilkaset tysięcy złotych. Co dla firmy walczącej o przetrwanie jest bardzo bolesną stratą. Oczywiście piloci - związkowcy mieli nadzieję zadać stratę boleśniejszą i sparaliżować LOT w gorących dniach przed Bożym Narodzeniem. To im się nie udało. Do pracy przyszła bowiem część pilotów, która tego dnia miała wolne. Centrum Operacyjne LOT robiło co mogło, by uratować jak najwięcej połączeń. Honorem unieśli się też niektórzy doświadczeni piloci linii i osobiście zaangażowali się w "leczenie" rzekomo chorych kolegów. Ich autorytet miał znaczenie.
Piloci chcą więcej
Do związku zawodowego należy 80% pilotów LOT. Związek to wpływowa organizacja, która coraz zacieklej walczy o swoją pozycję. Aby poprawić publiczny wizerunek właśnie zatrudniła rzecznika prasowego i firmę zajmującą się public relations.
Stawka jest duża, bo dzisiaj piloci mają w LOT silną pozycję. Średnie zarobki w tej grupie pracowników to 22 tys. zł miesięcznie. Nowe władze firmy spróbowały zmienić zasady obliczania wynagrodzeń. O ok. 40 proc. spadło wynagrodzenie stałe (pensum), ale około trzykrotnie podniesiono stawkę za godzinę w powietrzu, więc najlepsi piloci zarabiają lepiej niż kiedyś. Związki tradycyjnie stanęły w obronie status quo. Piloci zresztą martwią się wyłącznie o swoje przywileje. W ostatnim roku pracę straciło kilkuset pracowników administracji LOT. Na pilotach nie zrobiło to wrażenia.

W zależności od typu samolotu i zajmowanego stanowiska nowe stawki dla pilotów wyniosą od 9945 do 15 800 zł. W dotychczas obowiązującym regulaminie było to od 9495 do 22 521 zł. CZYTAJ WIĘCEJ

za "Dziennik Gazeta Prawna"

Związkowcy zdają się jednak nie dostrzegać, że cięcia to jedyne wyjście, jakie pozostało firmie. – Zarząd spółki robi wszystko by nie brać drugiej transzy pomocy (od rządu – red.‚, bo musiałby jeszcze mocniej zredukować siatkę połączeń – wyjaśnia Barbara Pijanowska-Kuras, rzecznik prasowy PLL LOT. – To z kolei oznaczałoby mniej pracy. Cała firma, w tym związkowcy, powinna patrzeć bardziej długofalowo. Spojrzenie krótkoterminowe jest w pewnym sensie pułapką. Obecny stan rzeczy jest po prostu nie do utrzymania – ocenia.
Ray Bany i pralnia na koszt firmy
Stojący w obliczu bankructwa LOT chciał zawiązać z pilotami układ gwarantujący im zatrudnienie (chociaż już podczas ostatniej redukcji pracy nie stracił żaden latający pracownik). W zamian oczekiwał zgody na zmniejszenie budżetu na wynagrodzenia o ok. 30 mln zł.
Piloci stwierdzili, że przystaną na tę propozycję, pod warunkiem przywrócenia odebranych im w pierwszej połowie 2013 r. przywilejów. Przysługiwał im zakup munduru i koszul z firmowej kasy (łącznie z okularami Ray Ban), pralnie mundurów na koszt firmy, dodatki dla instruktorów, zwrot kosztów za szkolenia, 4-gwiazdkowe hotele (zamieniono je na 3-gwiazdkowe) i dodatkowe 10 dni urlopu.
Lista jest znacznie dłuższa, a koszty jej zrealizowania oszacowano na 45 mln zł. De facto więc związkowcy uznali, że lepiej, aby część pilotów straciła pracę, niż wszyscy mieli zacisnąć nieco pasa. – Uważamy, że ta decyzja jest niepoważna – mówił Ireneusz Oziembała, przewodniczący związku pilotów kiedy odbierano pilotom przywileje.
Nie chcą rozmawiać
Chociaż piloci są zawodowo w zdecydowanie najlepszej sytuacji, ich związek działa najostrzej, nie stroniąc od gróźb strajku. Nie są też raczej skłonni do dialogu.
– Organizujemy dwa typy spotkań. Mniej więcej raz w miesiącu zapraszamy wszystkich pracowników firmy. Przychodzą głównie pracownicy administracji, rzadko personel pokładowy, przedstawiciele związków praktycznie się nie pojawiają, a szkoda – relacjonuje Pijanowska-Kuras.
– Są też spotkania tylko dla związkowców, tylko dla pilotów i personelu pokładowego. Jednak kiedy Zarząd chciał porozmawiać o nowych zasadach wynagradzania, rozmówcy opuścili spotkanie zanim usłyszeli propozycje. Nie było więc szansy na dialog. Na drugim posłuchali przez chwilę informacji prezesa na temat sytuacji firmy i też wyszli. Rozmowy nie zostały podjęte mimo, że zarząd był gotowy i chciał rozmawiać. To są trudne decyzje, nikt nie lubi zmian, ale mam nadzieję, że ostatecznie dojdzie do porozumienia, chodzi przecież o interes firmy, która jest w trudnej sytuacji i jej wszystkich pracowników – dodaje rzecznik PLL LOT.
Jedynym źródłem komunikacji z pracownikami znowu okazał się list.

Jesteśmy na świeczniku. Obserwują nas i media i politycy i przede wszystkim Unia Europejska, która podejmie decyzje o akceptacji pomocy publicznej. Ale to nie od Komisji zależy to czy LOT przetrwa – to zależy od tego czy udowodnimy Komisji, że przetrwanie LOT-u ma sens, że sami tego chcemy i jesteśmy w stanie to osiągnąć. Tym bardziej dziwi mnie i mocno niepokoi postawa przedstawicieli związków zawodowych, brak najmniejszych chęci nawiązania dialogu, porozumienia i tym samym skupienie na własnych, partykularnych interesach, a nie na interesie spółki i jej pracowników.

List prezesa PLL LOT do pracowników z listopada 2013 r.

Polityczne wsparcie PiS-u
Związkowcy w LOT korzystają z politycznego wsparcia. Sebastian Mikosz jest po raz drugi prezesem LOT. Za pierwszym razem stanowisko stracił, bo związkowcy wylobbowali jego zwolnienie u polityków. Teraz, gdy LOT jest w fatalnej sytuacji, związkowcy nie mają wsparcia w PO. Mają za to w PiS. W atakach na władze firmy przodują Adam Kwiatkowski, Maciej Małecki i Dawid Jackiewicz. Ale niedawno trafiła kosa na kamień – politycy zostali pozwani za wysuwanie pod adresem LOT-u nieprawdziwych oskarżeń.
Sebastian Mikosz i jego współpracownicy są w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Przejęli stery LOT-u w chwili, gdy firma ostro pikowała. LOT przynosił straty (i przynosi nadal, chociaż coraz mniejsze), a jego przetrwanie było uzależnione od rządowej pomocy. Plan ratunkowy zakłada wychodzenie z kłopotów przez zarabianie większej ilości pieniędzy oraz ostre cięcia. A te, podobnie jak w innych państwowych firmach wymagających reform, budzą ogromny opór związków zawodowych. Wiadomo: "po nas choćby potop".
Także dlatego zarząd firmy ściąga do LOT managerów z międzynarodowym doświadczeniem. U przewoźnika pracują zarządzający, którzy pracowali wcześniej dla międzynarodowych liderów branży: między innymi Air France. W Polsce brakuje ekspertów z różnorodnym doświadczeniem, bo LOT to jedyna linia lotnicza. Poszukiwanie managerów bez klapek na oczach także się związkokracji nie podoba.
W związku pilotów nie znalazł się dzisiaj nikt, kto mógłby z nami porozmawiać i przedstawić postulaty jego członków.