– Genderyści też nie szanują człowieka: niszczą, używają inwektyw, nie mają argumentów – mówi Beata Kempa z Solidarnej Polski w "Bez autoryzacji". Jak podkreśla, premier bagatelizuje problem gender i jest "otoczony genderystami".
Jaki chciała Pani uzyskać efekt, pisząc do Małgorzaty Tusk? I jakiej reakcji realnie Pani oczekuje?
Premier ma wszelkie narzędzia do tego, by chronić dzieci przed atakami i zagrożeniami, które mogą dotyczyć ich bezpieczeństwa, szczególnie psychicznego. Pan premier bagatelizuje ten problem – może go nie zna, a może został wprowadzony w błąd, bo otaczają go środowiska skrajnie genderowe. Może mój list sprawi, że Małgorzata Tusk zainteresuje się tym tematem, sięgnie po podręczniki antygenderowe, pokazujące jak chronić dzieci przed tą ideologią, a potem porozmawia z mężem. Może wtedy premier nie ulegnie genderystom, tylko zadba o nasze dzieci.
Chciałam też, żeby Małgorzata Tusk miała świadomość, że setki dzieci odbierane są rodzicom z powodu ubóstwa czy braku pracy. Nie oczekuję jakiejś spektakularnej odpowiedzi. Chciałabym jedynie osiągnąć taki efekt, by dzieci nie były odbierane rodzicom z powodów problemów finansowych, by nie rozbijać rodzin. By Małgorzata Tusk porozmawiała z mężem nawet po cichu, rzeczowo, by chronić nasz najlepszy kapitał – dzieci. Tylko tyle.
A nie jest tak, że Pani i kilku innych polityków wyciągnęło gender kilka miesięcy przed wyborami do europarlamentu i na tym budujecie kampanię wyborczą?
To najbardziej prymitywne uzasadnienie od przeciwników mojej osoby, jakie słyszałam. Ja się tego typu zarzutami nie przejmuję. Nie potrzebuję popularności, bo działam od pierwszego dnia po wyborach do ostatniego. Prawda jest taka, że powstał problem, i to duży problem, który trzeba rozwiązać.
To znaczy: jak się pojawił? Jak Pani dowiedziała się o „problemie” gender?
Część studentów, pisali do mnie, narzeka, że narzucane im są treści i podręczniki, z którymi się nie zgadzają. Jeśli studenci piszą, że im nie wolno dyskutować, bo chcą podważać pewne teorie skrajnych genderystów, jeśli dziewczyna mówi, że się nie zgadza z tymi poglądami, ale nie może swojego zdania wyrazić, to już nie jest świat nauki, tylko ideologii.
Tyle, że gender to faktycznie nauka. Sam miałem – i to kilka lat temu – zajęcia o tematyce genderowej, chociaż moje studia daleko były od tych tematów.
Nauka jest czymś innym, niż ideologia. Gdyby ideologowie byli naukowcami z prawdziwego zdarzenia, nie baliby się dyskusji z genetykami, psychologami, osobami które są dużo lepiej przygotowane niż genderyści, bo mają określone badania i mogą obalić odjechane tezy ideologów gender. Genderyści też nie szanują człowieka: niszczą, używają inwektyw, nie mają argumentów. My proponujemy rozmowę o wyrównaniu szans poprzez realne instrumenty, a nie uzgadnianie płci przez ustawę i brutalne wkraczanie w wychowanie seksualne dzieci. Jesteśmy za tym, by kobieta miała równe szanse: dostała zasiłek, gdy urodzi dziecko, miała gwarancję elastycznego czasu pracy, a jeśli zdecyduje się na wychowanie trójki dzieci – zapewnioną najniższą emeryturę.
Czemu genderyści wyśmiewają kobiety, które wolą być w domu niż pracować? Nie możemy odwrócić myślenia? Spór o gender to spór o filozofię i postrzeganie rodziny.
Tyle, że na zajęciach z gender – ja to tak pamiętam - nikt twierdzi, że to złe jeśli kobieta chce być tylko matką. Wręcz przeciwnie – wyjaśnia się tam, że biologiczne przygotowanie do roli matki po prostu nie oznacza, że kobieta ma robić w życiu tylko to. Gender postuluje, żeby kobiety mogły sobie to wybrać.
Pan trafił na normalnego wykładowcę. Ale proszę zauważyć, ilu doktorów się na tym wylansowało, nawet na moim garbie? Sposób, w jaki oni definiują gender, jest inny niż przedstawiony przez Pana. Ci genderyści są skażeni ideologią. I studenci mają ruletkę: albo trafią na kogoś normalnego, albo na skażonego ideologią. Przy czym my przestrzegamy głównie przed tym, że już pojawiają się niebezpieczeństwa w postaci ustalanego prawa, na przykład przed ustawą o kulturowym określaniu płci. To już jest po pierwszym czytaniu, czyli w przedsionku obowiązującego prawa. I przed tym chcemy ostrzegać. Reszta to uprawniona dyskusja, pytanie tylko, czy prowadzą ją naukowcy, czy ideolodzy. Ci pierwsi dyskutują, a ci drudzy obrażają. Szczególnie ci, którzy czerpią z tego korzyści, są skrajnie agresywni.
Ale wie Pani, że przytoczone przez Panią sytuacje, np. wykładowca karci studentów za inne poglądy, zdarzają się na wielu różnych przedmiotach. Ja sam nie zaliczyłem kiedyś jednego, bo miałem odmienne poglądy na temat PRL, niż wykładowca. Tacy ludzie to też ideologowie? Trzeba ich wyciąć?
Pytanie, na ile świat nauki panuje nad tą dziedziną, a na ile pozwolił na wkroczenie do niej ideologii. Jeśli nauka będzie trzymać ideologię z boku i dbać o to, by poziom nauczania był należyty, to okej. Ja też będę wiedziała, że moje dziecko jest bezpieczne. Należy zwrócić rektorom na to uwagę, bo może ufając wykładowcom rektorzy wierzyli, że ta nauka będzie realizowana według najlepszych reguł.
Studiowanie polega na tym, że studentowi pozwala się rozwijać. Na wzajemnym poszanowaniu, a ideologowie nie mają szacunku dla ludzi. Odbierają studentom dobre imię i zrobią wszystko, by taką osobę zniszczyć. Bezwzględnie należy takie osoby wycinać. Nie powinni nauczać, bo nie wykazują najwyższych standardów, nie potrafią pokonać własnych zaburzeń. Ale przede wszystkim nie szanują drugiego człowieka. Nie po to był rok 1989, by ktoś dziś narzucał nam jedyną słuszną ideologię.
Ale wie Pani, że to samo mówi się o przeciwnikach genderu? Że są ideologami, którzy znaleźli wroga i teraz próbują wszystkim narzucić jeden tok myślenia?
To najpierw ci ludzie muszą się douczyć. Ideologia nie znosi sprzeciwu. Może moi koledzy tacy są, skrajni, trudno. Jeśli nasi przeciwnicy uważają, że odbieranie dzieci z powodu ubóstwa jest okej, to ja będę z nimi walczyć. Jeśli uważają, że dziecku w wieku 1-4 lat wolno mieszać w umyśle, ingerować w jego psychikę, to z nimi też będę walczyć. Tacy ludzie dla poklasku wykorzystują swoją pozycję polityczną, nie myśląc o losie dzieci, nie mają systemu wartości. Dla mnie to już nie politycy, a ludzie, którzy powinni odejść.
Reasumując: jest Pani przeciwniczką gender całego jako nauki, czy tylko jego skrajnych odmian i genderu dla dzieci?
Dopóki dyskutowano na temat równości szans, nie równości płci, czyli możliwości prawnych i organizacyjnych do wyrównywania szans kobiet i mężczyzn, to było wszystko w porządku. Nie kwestionowano płci biologicznej ani tradycyjnego modelu rodziny, zapisanego w konstytucyji, wszystko było ok. I z tymi pierwotnymi, nieskażonymi ideologią zamysłami ja się zgadzam, trzeba tworzyć warunki do wyrównywania szans. Ale po co mieszać w głowach dzieciom do 4 lat? W gronie ludzi dorosłych można było dyskutować, dopóki nie dotykało to systemu wartości maleńkich dzieci. Ale ponieważ łapy skrajnych genderystów dotykają obszarów wychowania, brutalne i skrajnie podchodzą do wychowania seksualnego, trzeba z tym walczyć. Naiwnie myślałam, że państwo chroni przed tym dzieci.
A nie chroni?
Ja w ubiegłym roku wysłałam już interpelację w tej sprawie, bo docierały do mnie głosy studentów i rodziców, ale nie dostałam odpowiedzi. Proszę zauważyć, że Palikot promuje coś, co dla dzieci nie jest zdrowe, może prowadzić do uzależnień, oni są autorami genderowych ustaw. O uzgodnieniu płci, o mowie nienawiści – to jest chore, bo mówiąc o tradycyjnym modelu rodziny mogę kogoś obrazić i mieć sprawę w sądzie. Do tego ustawa o wychowaniu seksualnym, na które rodzice w takiej formie się nie zgadzają. Rodzic najlepiej wie, jak edukować seksualnie swoje dziecko, do tego te podręczniki promowane przez genderystki, których tytułów nawet nie przytoczę, bo mi nie wypada. Dlatego apeluję też do Palikota, by przestał promować takie rzeczy dla dzieci.
Sądzi Pani, że takie apele przyniosą jakiś skutek?
Przeciwnicy mogą mi zarzucać, co chcą, ale ja się nie ugnę. Środowiska lewackie nie pierwszy raz próbują mnie dyskredytować, ale ja, szczerze mówiąc, nie przejmuję się ich opiniami.