W europejskich mediach trwa burza komentarzy, jaką wywołał opublikowany w kilku dużych dziennikach poemat Güntera Grassa "Co musi zostać powiedziane". Autor słynnego "Blaszanego bębenka" opowiada się przeciw izraelskiej interwencji zbrojnej w Iranie. "Prototyp wykształconego antysemity", "agresywny, kłamliwy pamflet" czy "bezładny szum" - to tylko niektóre komentarze padające z wszystkich stron niemieckiej sceny politycznej oraz środowisk żydowskich.
Pochodzący z Gdańska noblista ostatnimi czasy odzywa się rzadko, jednak jego słowa prawie zawsze budzą żywiołowe dyskusje. Tak jest i tym razem, po opublikowaniu przez kilka prestiżowych gazet wierszowanego tekstu "Co musi zostać powiedziane". Grass krytykuje w nim politykę Izraela i Stanów Zjednoczonych, które wyraźnie dają do zrozumienia, że są gotowe zaatakować Iran. Kilkakrotnie pisze o "zbyt długim" milczeniu (nazwa je też "kłamstwem"), które panowało w tej sprawie z powodu obaw o oskarżenie o antysemityzm.
Komentarze zbierają dziś dziennikarze "Rzeczpospolitej" i "Gazety Wyborczej". A te są w przytłaczającej części krytyczne. - Taka już jest europejska tradycja, by przed świętem Paschy oskarżać Żydów o morderstwa rytualne. Kiedyś ofiarami miały padać chrześcijańskie dzieci, których krew wykorzystywano do produkcji macy. Teraz ofiarą jest naród irański, który Izrael chce zmieść z powierzchni świata - stwierdził Emmanuel Nahshona, izraelski ambasador w Berlinie. Z kolei cytowany przez "GW" szef komisji spraw zagranicznych Ruprecht Polenz ocenia, że "ilekroć [Grass] zabiera się za politykę, zwykle się myli. A tym razem pomylił się całkowicie". Choć on, jako jeden z niewielu krytyków noblisty zauważa, że spór jest typowo polityczny, a nie ideologiczny.
Tymczasem Andreas Nachama, rabin i szef berlińskiego muzeum Topografia Terroru mówi w "Rzeczpospolitej": "Co najmniej od chwili przyznania się do członkostwa w Waffen SS Grass nie może pretendować do roli moralnej instancji. Obecnie idzie dalej, uznając Izrael za przyczynę wszelkiego zła, pomijając rolę przywódców Iranu". Tymczasem w poemacie o Irańczykach autor pisze "ujarzmiony przez zarozumialca i regularnie zmuszany do owacji naród". Zapomina się o fali protestów, jakie szargały Iranem po wyborach prezydenckich w czerwcu 2009 roku. Z drugiej jednak strony za pewnik uznaje się (które to już) zapewnienia irańskich naukowców, że "są już blisko celu".
Przeciw potencjalnemu zagrożeniu ze strony Iranu noblista stawia, bardziej według niego realne, zagrożenie atakiem ze strony Izraela. Domaga się również jednolitych standardów dla Iranu i Izraela licząc na "swobodną i nieprzerwaną kontrolę izraelskiego arsenału nuklearnego oraz irańskich urządzeń atomowych przez którąś z międzynarodowych organizacji". Oczywiście nie można porównywać dyktatury ajatollahów z demokratycznymi władzami Izraela, jednak niezbadane są wyroki wyborców.
Nie mamy żadnej gwarancji, że kolejni przywódcy tego państwa będą odpowiedzialnie obchodzić się z bronią masowego rażenia. Zresztą wystarczy przypomnieć, jak się później okazało, bezpodstawną interwencję amerykańską w Iraku - mimo zapewnień prezydenta George'a W. Busha nie znaleziono broni biologicznej. Wśród komentatorów pojawiają się też oceny, że zagrożenie z Iranu jest znacznie mniejsze niż twierdzą władze, a atmosfera zagrożenia ma pomóc w reelekcji Barackowi Obamie.
Duży rozdźwięk między deklaracjami a realnym działaniem mamy też w przypadku samego prezydenta Iranu. Mahmud Ahmadineżad rozpoczął swoją pierwszą kadencję od udziału w konferencji "Świat bez syjonizmu", gdzie zadeklarował konieczność wymazania Izraela z mapy świata. Mało kto dodaje, że powtarzając słowa ajatollaha Chomeiniego, mówił raczej o instytucji, nie narodzie. Zresztą nie jest to na Bliskim Wschodzie pogląd odosobniony. Licząca około 30 tys. żydowska diaspora w Iranie jest jedną z trzech mniejszości religijnych, które zgodnie z konstytucją mogą dowolnie praktykować swoje wyznanie. I choć Żydzi są dyskryminowani w wielu kwestiach, ich sytuacja nie odbiega od sytuacji innych mniejszości w Iranie. "Iran jest krajem paradoksów. Krajem, w którym założyciel Islamskiej Republiki uznawał Żydów za wrogów islamu, ale który jednocześnie wydał religijny dekret nakazujący ich ochronę." - konstatuje Dariusz Krajewski w prestiżowym miesięczniku "Stosunki Międzynarodowe".
Równie niejednoznaczne jak postępowanie władz Iranu jest sam poemat Grassa. Autor akcentuje potrzebę zwrócenia uwagi na drugą stronę medalu. Wzywa do traktowania Izraela jak każdego innego aktora na scenie międzynarodowej. Tymczasem w komentatorzy próbują ubrać tekst Grassa w antysemicki podtekst, wytykając mu, że jako 17-latek był członkiem Waffen SS. Prorocze były więc słowa Grassa z "Co trzeba powiedzieć", który przewidział, że po publikacji wiersza padnie wiele oskarżeń o antysemityzm. Oskarżeń stawianych na wyrost.