Wśród kijowskich manifestantów nietrudno natknąć się na sympatyków okrytego w Polsce złą sławą Stepana Bandery. Wielu z nich to członkowie nacjonalistycznego Prawego Sektora, który nie ukrywa swoich roszczeń terytorialnych względem Polski. – Po wojnie operacja „Wisła" spowodowała, że Ukraińcy z tych ziem etnicznych zostali wyrzuceni i sprawiedliwość nakazywałaby, aby te ziemie do Ukrainy wróciły. Mówię o Przemyślu i kilkunastu innych powiatach – powiedział "Rzeczpospolitej" rzecznik Prawego Sektora Andrij Tarasenko.
Podczas rozmowy z "Rzeczpospolitą" Tarasenko podkreślił, że Prawy Sektor chciałby odzyskać "Przemyśl i kilkanaście innych powiatów" w sposób dyplomatyczny. – Nie jesteśmy narodem imperialnym, nie sięgamy po cudze ziemie, chcemy jedynie tego, co nasze – zaznaczył Tarasenko.
Rzecznik Prawego Sektora, który nosi imię Stepana Bandery, wyjaśnił jednocześnie, że ten historyczny przywódca Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów jest "symbolem rewolucyjnej walki o niepodległość kraju". To właśnie dzięki niemu, jak zaznaczył Tarasenko, Ukraina zdołała przepędzić okupantów, wśród których znajdowali się Polacy i Niemcy.
Według Tarasenki opowieści o rzezi wołyńskiej, wskazujące na 100 tys. polskich ofiar ukraińskich nacjonalistów, to "brednie". – Owszem, Bandera zalecał stosowanie radykalnych metod, ale przecież z okupantem należy walczyć wszystkimi metodami. Tym bardziej kiedy ten okupant nie chce opuścić twojej ziemi – stwierdził rzecznik.
Obecnie Prawy Sektor chce, by Ukraina odzyskała broń atomową, dzięki której mogłaby czuć się w miarę bezpiecznie między Rosją i Zachodem utożsamianym z UE oraz NATO. Prawy Sektor zalicza się bowiem do przeciwników koncepcji przystąpienia do Unii Europejskiej.