Kiedy wyobrażasz sobie zajęcia na Akademii Teatralnej, to co masz na myśli? Jeżeli widzisz oczyma wyobraźni grupkę studentów recytujących kilka razy ten sam wiersz, idących później na próbę spektaklu, w trakcie której świetnie się bawią, a potem rozchodzących się spokojnie do domu, to jesteś w wielkim błędzie. Studia aktorskie są brutalną szkołą życia, gdzie zarówno psychiczne, jak i fizyczne granice, są systematycznie przesuwane.
- Czy te studia są męczące? - pytam Bartosza Szpaka, studenta IV roku aktorstwa na łódzkiej Filmówce, obecnie grającego w trzech spektaklach dyplomowych: „Poskromienia Złośnicy”, "Marat/Sade" i "Prób" Schaeffera, które w piątek miały swoją premierę. - Powinnaś raczej zapytać, jak bardzo są męczące i do jakiej ruiny mogą kogoś doprowadzić – odpowiada ironicznie Bartek. - Drugi i trzeci rok są naprawdę ciężkie. Siedzi się tutaj do nocy, niektórzy nawet śpią w szkole, bo nie opłaca im się wracać do domu, a czas spędza się głównie na... czekaniu, ponieważ większość zajęć odbywa się indywidualnie. Wpisujesz się na listę i czekasz. Nazywamy taki stan „korytarzowaniem” – mówił ze śmiechem student.
Dla Bartka weekend przestał istnieć, ponieważ także wtedy jest na uczelni. Wolne zdarza mu się tylko w pojedyncze dni, kiedy jakieś zajęcia zostają odwołane i wtedy studenci orientują się, że nie mają zielonego pojęcia co ze sobą zrobić, więc po prostu odsypiają.
Monika Frajczyk, studiująca na krakowskiej Akademii Teatralnej, zdaje się być w bardziej komfortowej sytuacji niż Bartosz - Zajęć jest faktycznie dużo i trzeba się do nich dobrze przygotować, ale to już zależy od każdego indywidualnie, ile czasu temu poświęci: jedni robią więcej prób, inni mniej i w zależności od tego łatwiej, lub trudniej jest im pogodzić życie prywatne ze szkołą. Te studia wymagają cierpliwości, a proces nauki nawet najprostszych rzeczy jest długi, jednak wszystkie zawody twórcze są trudne, związane ze stresem i z frustracją, kiedy nie wychodzi.
Relacje
Na studiach aktorskich relacje pomiędzy studentami, a pedagogami są bardzo specyficzne. Kamila Hernik opisała to dokładnie w swojej pracy pod tytułem „Doświadczenie konwersji przez studentów Wydziału Aktorskiego Akademii Teatralnej w Warszawie”, gdzie opowiada o szeregu wariantów relacji na linii wykładowca-student. Zdarzają się wykładowcy, którzy otaczają studentów rodzinnym ciepłem, zastępują ojca lub matkę. Pożyczają pieniądze, przytulają po nieudanym egzaminie, pomagają uczniom, którzy nagle nie mają gdzie się podziać, rozkładając im materac w swojej kuchni. Za to inni wręcz przeciwnie - oddzielają się od wychowanków warstwą „lodu”, wywołują strach i doskonale wiedzą, co zrobić, lub co powiedzieć, żeby zabolało.
- Na pewno nie jest między nami tak, jak na zwykłych studiach. Niby jest to szkoła wyższa, ale rzeczy, które tutaj się dzieją nie można nazwać tego typową relacją student-wykładowca – przyznaje Bartosz. - Rozmowa z pedagogami zawsze bardzo mocno dotyczy ciebie, twojej wrażliwości i wnętrza, przez to rzeczy, które mówią profesorowie mocno wpływają na ludzi. Potrafią targnąć w tobie jakąś wewnętrzną strunę, co sprawia, że albo się załamujesz, albo wręcz fruwasz ze szczęścia. Często u nas pojawiają się domysły typu: „czy mnie wyrzucą, czy nie”. Ludzie zaczynają się stresować. Zastanawiają się nawet nad tym, czy fakt, że krzywo siedzą na zajęciach, może być przyczyną tego, że ktoś będzie chciał ich wywalić – żartuje student ostatniego roku.
W szkołach teatralnych nad większością studentów wisi widmo wyrzucenia, co wielu z nich bierze mocno do siebie. Czyjeś „być, albo nie być” na uczelni zależy głównie od opiekuna roku i jego wizji na daną grupę. Na aktorstwie nie jak na zwykłych studiach, gdzie wyrzuca się tego, kto zupełnie nic nie robi. Często jest odwrotnie - ktoś po prostu nie pasuje i odpada.
Monika Frajczyk natomiast przyznaje, że relacje między studentami, a wykładowcami są rzeczywiście inne niż na uniwersytecie, jednak na szczęście w jej przypadku nie wiążą się z ciągłym stresem - Mamy ponad pięć godzin przedmiotu z jednym pedagogiem, w bardzo niewielkich grupach. Poza tym, pracujemy nad rzeczami, które są delikatne, takimi jak: muzyka, malarstwo i wszystko co dotyczy dziedziny w której kreujemy, więc to nie są wykłady, ani spotkania, gdzie pedagog ma w stu procentach oficjalny stosunek do studenta. To niemożliwe – przyznaje Monika
Według niej w takich warunkach więzi zawsze się zacieśniają, jednak nie chce ich nazywać rodzicielską relacją. Szkoła jest krótka, intensywna i tak naprawdę trwa tylko trzy lata, bo ostatni rok, to wyłącznie praca nad dyplomem. Pedagodzy praktycznie zmieniają się co semestr. - Wiadomo, że zawsze oferują nam pomoc i są przyjaźnie nastawieni, ale mówią jasno, że za 4 lata wyjdziemy ze szkoły i nie możemy się zagapić. Z takiego domu szybko się wyfruwa i trzeba sobie radzić dalej – dodaje przyszła aktorka.
Sens studiowania
- Czy nie zastanawiałeś się nad tą codzienną harówką? Nad tym, czy ona ma sens? - pytam Bartka - To śmieszne, bo wszystkich zawsze nachodzi takie pytanie na zajęciach z rytmiki, gdzie siedzą i myślą: „ja nie mogę! Moje studia polegają na mieleniu językiem, robieniu fikołków i klaskaniu. Ja z tego będę mieć tytuł magistra?” - śmieje się Bartosz.
Później jednak dotarło do niego to, co jest na tych studiach najważniejsze - Najlepsze rzeczy robi się po swojemu, trzeba zwyczajnie sobie zaufać. Pod koniec drugiego roku miałem bardzo kryzysowy nastrój i w pewnym momencie stwierdziłem, że mam to gdzieś i będę robił wszystko tak jak ja chcę. Okazało się, że właśnie to najlepiej działa. Niby tak prosto brzmi, ale trudno jest to sobie przyswoić i przekroczyć taką granicę – twierdzi.
Nigdy jednak nie żałował swojej decyzji o podjęciu tych studiów, bo dostanie się na filmówkę było dużym osiągnięciem, z którego jest dumny, czemu nie można się dziwić - nawet najlepsi aktorzy nie dostają się na Akademię Teatralną, lub Szkołę Filmową za pierwszym razem, tak jak jemu się to udało. Uważa, że nie zamieniłby swoich studiów na żadne inne, ponieważ niesamowicie dużo go nauczyły. Miał jednak momenty zwątpienia - Taki sposób myślenia, to pułapka, w którą bardzo łatwo popaść. Nie zdawałem sobie z niej sprawy, tak jak z wielu rzeczy, zarówno trudnych, jak i pięknych, które mnie spotkały na filmówce. Zanim tu przyszedłem, moje wyobrażenie o tej szkole było tylko jakimś ułamkiem tego, co dzieje się tutaj faktycznie.
Anna Dymna, wybitna polska aktorka, pracująca od 25 lat w krakowskiej Akademii Teatralnej przyznaje, że wielu przyszłych studentów nie zdaje sobie sprawy z tego, jak ciężka praca ich czeka - Uczę na pierwszym roku i początkowe zajęcia zawsze polegają na indywidualnej rozmowie. Opowiadam uczniom, jak wygląda ta praca i jaki stres się z nią wiąże. Mówię czym powinni się przejmować, a czym nie. Uczę ich tego, że nasz zawód wymaga pokory, nieprawdopodobnej pracowitości i pasji.
Według Anny Dymnej, wielu młodym ludziom, którzy przystępują do egzaminu wydaje się, że zawód aktora to tylko okładki gazet i granie w reklamach. Wielokrotnie przeprowadzała rozmowy, podczas których ktoś opowiadał, że chce grać w filmach, a w teatrze to nie za bardzo, bo nie podoba mu się praca wieczorami. - Ludzie mylą egzaminy do szkoły teatralnej z castingami do programów telewizyjnych. Czasami to jest żałosne, jednak przychodzą do nas także ludzie, którzy mają ogromną pasję i to oni zostają – twierdzi aktorka.
Już w pierwszych dniach studiów studenci zdają sobie sprawę, że aktorstwo to przedziwny zawód i muszą nauczyć się rzeczy, których w ogóle nie są nauczeni. Muszą być zawsze punktualni, umiejętnie współpracować z partnerem i z grupą, mieć w sobie duże pokłady empatii. Anny Dymna twierdzi także, że zawód aktora jest pewnego rodzaju służbą, co wpaja swoim studentom od zawsze, a oni niezależnie od tego jak dawno temu skończyli studia, przy spotkaniu po latach przyznają swojej dawnej profesorce rację. Według niej na Akademii Teatralnej nic się nie zmieniło, a jedynie świat wokół stał się bardziej skomplikowany.