Gdy w styczniu wyszło na jaw, że LPP ma zamiar dokonać "optymalizacji podatkowej" i część działalności przenieść na Cypr, w sieci zawrzało. Wcześniej, w październiku, właściciel marki Reserved miał inne problemy: z powodu szycia ubrań w Bangladeszu. Teraz się okazuje, że całe te protesty i bojkoty nic nie dały. Wyniki sprzedażowe w LPP miało wyśmienite - i od czerwca 2013 zalicza wzrosty.
Internauci, którzy protestowali w październiku i styczniu przeciwko LPP - właścicielowi marek Reserved, Cropp czy House - dzisiaj pewnie czują gorzki smak rozczarowania. LPP, choć w 2013 roku musiało poradzić sobie z poważnymi kryzysami wizerunkowymi, notuje świetne wyniki sprzedaży, o których inne firmy mogą tylko pomarzyć.
LPP miażdżone przez internautów...
Najpierw w październiku firmę oskarżono o wykorzystywanie pracowników. Chodziło o to, że LPP szyje ubrania w Bangladeszu, gdzie w szwalniach notorycznie łamie się prawa człowieka. "Polska firma przyłożyła rękę do wyzysku, który kosztował życie ponad tysiąca stu osób" - mówił wtedy Michał Zaczyński, zastępca redaktora naczelnego "Fashion Magazine". Zaczyński zadeklarował wówczas, że więcej nie kupi nic od Cropp, Reserved ani żadnej innej marki LPP.
Dosłownie trzy miesiące później, w styczniu 2014, wybuchła kolejna wielka awantura wokół producenta odzieży. Okazało się, że LPP wynosi się ze swoimi znakami towarowymi na Cypr. Oficjalnie nazwano to "optymalizacją podatkową", internauci nazywali to "uciekaniem" bądź "uchylaniem" od płacenia podatków. Tutaj jednak, w przeciwieństwie do sytuacji z października, zdania były podzielone. Część osób wskazywała, że nie dziwi się LPP - skoro system podatkowy jest tak nieprzyjazny. W naTemat doskonale ujął to Tomasz Jaroszek w swoim wpisie na blogu.
Zarówno w październiku, jak i styczniu, o LPP mówiły wszystkie media, szeroko dyskutowali internauci. Powstawały bojkoty i protesty, do których przyłączały się tysiące internautów. Kolejne persony deklarowały, że więcej ubrań z Croppa czy Reserved nie kupią. I co?
... Ale i tak zarabia miliony
I figa z makiem. Protesty i bojkoty z internetu nie przyniosły żadnego efektu. Zarówno w październiku, listopadzie i grudniu 2013 LPP odnotowywało wzrosty sprzedaży w skali rok do roku. W tych miesiącach odnotowywano kolejno wzrost o: 27 proc., 43 proc., 29 proc., 29 proc. W styczniu 2014 firma również zaliczyła sprzedażowy sukces: kolejny raz, rok do roku, miała wzrost o 29 proc.
W złotówkach wygląda to jeszcze bardziej spektakularnie. Jeśli chodzi o przychody grupy LPP, to w październiku wyniosły one 385 milionów złotych, w listopadzie - 351 mln, ale w grudniu już 526 milionów. Oczywiście, w pewnej mierze za taki wynik odpowiada świąteczna gorączka zakupów - w styczniu 2014 przychody LPP to było już "tylko" 320 milionów. Jak jednak widać, sprzedaż nawet w okresie jednego roku utrzymuje się na bardzo wysokim poziomie lub rośnie, zaś w skali rok do roku, od czerwca, LPP cały czas notuje wzrosty.
W skrócie: LPP, mimo protestów i bojkotów, ma się doskonale.
Internet silny, ale...
Oczywiście, to charakterystyczne dla sieci, że większość tego typu inicjatyw żyje tu 1-2 dni, a potem wszyscy o nich zapominają. Ale o LPP mówiło się naprawdę dużo, nawet poza siecią, nawet w branży PR padały słowa o poważnym kryzysie wizerunkowym, szczególnie w październiku. A i tak "kryzys" żadnej szkody firmie nie wyrządził.
To pokazuje, jak bardzo przeceniamy wciąż rolę internetu w Polsce w kształtowaniu rzeczywistości. Internauci w walce z "wielkim biznesem" nadal mogą tylko krzyczeć, i to cienkim głosikiem. Podobnie było z Sokołowem - w internecie rozpętała się gigantyczna burza, ale to nie internauci zapewniają tej firmie milionowe zyski. Bojkoty w sieci możemy liczyć w dziesiątkach tysięcy osób, ale nadal będzie to kropla w morzu potencjalnych odbiorców.
Nie przestawać protestować!
Czy to jednak oznacza, że bojkoty i protesty w sieci nie mają żadnego sensu i należy je porzucić? Bynajmniej! LPP przecież, tak jak i Sokołów, natychmiast zareagowało na swoje wizerunkowe problemy i kontrolowało rozwój sytuacji w sieci. Choć szefowie obu firm na pewno wiedzieli, że na ogólne wyniki sprzedaży raczej te afery nie wpłyną.
Dlatego też, chociaż w starciu z setkami zarabianych przez LPP milionów bojkoty na Facebooku wyglądają śmiesznie, to warto protestować w sieci. Już dzisiaj wiemy, że głos internautów jest na tyle ważny, by wielki biznes nie mógł go ignorować, ale jeszcze nie na tyle wpływowy, bo mógł znacząco wpływać na to, co w biznesie najważniejsze: kasę. Wszystko jednak wskazuje na to, że polscy internauci są na dobrej drodze do osiągnięcia tego drugiego stanu. I niech tak trzymają.