- Nie mam zamiaru kupować czegokolwiek Cropp, ani żadnej innej marki LPP - deklaruje na swoim blogu Michał Zaczyński, zastępca redaktora naczelnego "Fashion Magazine". - Polska firma przyłożyła rękę do wyzysku, który kosztował życie ponad tysiąca stu osób - wyjaśnia przyczyny swojej decyzji.
Chodzi o tragedię, która wydarzyła się w kwietniu 2013 roku na przedmieściach stolicy Bangladeszu Dhace. Doszło wtedy do zawalenia budynku Rana Plaza, w którym mieściły się fabryki odzieżowe. Zginęło 1127 osób.
Po tej katastrofie 70 firm odzieżowych (m.in. H&M, Esprit, Tesco, Lidl) stworzyło fundusz, z którego finansowani będą inspektorzy pracy kontrolujący bezpieczeństwo w fabrykach w Bangladeszu.
Firmy zaczęły też działać na własną rękę. Tesco przeprowadziło surowe kontrole, po których wycofało część zamówień, H&M zdecydowało, że co roku przeznaczy pół miliona dolarów na ochronę przeciwpożarową w fabrykach, z którymi współpracuje, a Primark wypłacił milion dolarów rodzinom ofiar z Rana Plaza.
Niektóry firmy nie chcą jednak współpracować w celu poprawienia warunków pracy czy wypłaty odszkodowań. Są wśród nich m.in. Liberty Fashion z Bangladeszu, Woolworth z Australii i LPP z Polski.
O tej ostatniej pisze na swoim blogu Michał Zaczyński. - Tak długo, jak firma sama będzie czuć się ofiarą tej katastrofy, nie mam zamiaru kupować czegokolwiek Cropp, ani żadnej innej marki LPP - dla siebie czy na prezent - czytamy we wpisie.
LPP sprzedaje w Polsce ubrania pod szyldem Reserved, House, Promostars i Mohito.
Zaczyński w ostrych słowach krytykuje postawę firmy. - Kupują t-shirty za 22,90 złotych, swetry za 49 złotych, rękawiczki za 17,90 złotych i ani myślą z tego zrezygnować. Niska cena jest dla nich całkowitym usprawiedliwieniem, więc nie będą sobie zaśmiecać sumienia jakimiś rozterkami, jakimś Bangladeszem - pisze na blogu.
Dariusz Pachla, wiceprezes LPP, powiedział "Gazecie Wyborczej", że jego firma nie ponosi winy za kwietniową katastrofę w Dhace. - Nie mamy własnych fabryk, zlecamy produkcję zewnętrznym firmom za pośrednictwem agentów i nie mamy wpływu na to, gdzie nasze ubrania zostaną uszyte. Agent, który ulokował produkcję w jednej z fabryk w Rana Plaza, zapewniał, że panują tam odpowiednie warunki - mówił.
Wyjaśnił też, że jego firma nie przystąpi do funduszu odszkodowawczego na rzecz ofiar rodzin. - Nie godzimy się na to, bo nie poczuwamy się do winy - powiedział Pachla.
Wielki tani biznes
W Bangladeszu co czwarty mieszkaniec żyje w ubóstwie, to oznacza, że wydaje nie więcej niż dolara dziennie. Kraj jest drugim na świecie eksporterem tekstyliów. W fabrykach odzieżowych pracują około cztery miliony ludzi. Największym odbiorcą ubrań z Bangladeszu jest Unia Europejska, która sprowadza około 60 proc. całej produkcji.
Od półtora miesiąca pracownicy fabryk w Bangladeszu protestują przeciwko niskim pensjom i złym warunkom pracy. Demonstranci zapowiadają, że nie wrócą do pracy, jeżeli nie otrzymają podwyżki. Chcą zarabiać 100 dol. miesięcznie.