Chociaż prezes PiS Jarosław Kaczyński zadeklarował, że nie będzie startował w wyborach prezydenckich, Zbigniew Kuźmiuk ocenia, że to jeszcze nie przesądzone. O najbliższych wyborach mówi w "Bez autoryzacji": – Byłem już w Brukseli, to ciężka praca i męczące podróże. Nie przebieram nogami do startu w tych wyborach.
Rząd dokonał w poniedziałek przejęcia części pieniędzy OFE. Zabawmy się w historię alternatywną i załóżmy, że PiS wygrał wybory w 2007 i w 2011 roku. Co wasz rząd zrobiłby, aby przytłoczony kryzysem gospodarczym, nie sięgać jednak po te pieniądze?
Po pierwsze, nie dopuścilibyśmy do takiego gigantycznego spowolnienia gospodarczego. Za czasów Prawa i Sprawiedliwości wzrost sięgał siedmiu proc. PKB, a w pierwszym kwartale 2013 roku został sprowadzony prawie do zera.
Panie pośle, wtedy nie było kryzysu.
Wiedziałem, że pan wysunie ten argument, ale 2/3 naszego wzrostu zależy od czynników krajowych, czyli konsumpcji i inwestycji, a zaledwie 1/3 od eksportu netto i tego, co się dzieje poza granicami naszego kraju. Ze zdziwieniem patrzyłem jak od 2008 roku zaczęło się ograniczanie konsumpcji i inwestycji, szczególnie prywatnych.
Wszystkie podwyżki składek i podatków powodowały ograniczenie konsumpcji. Pomimo wielkich pieniędzy europejskich nie było mobilizacji inwestycyjnej. Poza nimi rząd nie mobilizował ani zasobów własnych, ani prywatnych, by te pieniądze były inwestowane. I doszliśmy do niskiego wzrostu, którego rezultatem było rozwalenie finansów publicznych.
Wydajność podatków, które przecież za PiS-u obniżono, wynosiła 17 proc. PKB w 2007 roku. W 2013 ten wskaźnik spadł do 14 proc. PKB, mimo podwyżek podatków dokonanych przez PO. To gigantyczne oskarżenie, jakie rzucił sam na siebie minister Rostowski. To oznacza 48 mld zł mniej wpływów w budżecie państwa. My na pewno byśmy do takich rzeczy nie dopuścili i pewnie nie trzeba by rozmontowywać OFE. Nie twierdzę, że wzrost gospodarczy wynosiłby cały czas siedem proc., ale na pewno nie spadłby do zera.
Rozumiem, że ta mobilizacja środków krajowych to bilion, o którym mówił prezes Kaczyńskich. Wydaje mi się, że to dość karkołomne założenie.
Szczegóły pojawią się dopiero w naszym programie. Ale nie ulega wątpliwości, że ze środkami europejskimi, z uruchomieniem oszczędności przedsiębiorców, którzy przecież od paru lat nie chcą inwestować, ta kwota jest możliwa. Doprowadzimy do tego, że one zostaną przeznaczone na inwestycje. Ale tak naprawdę tych pieniędzy może być więcej, niż bilion.
Bilion i 200 miliardów? Półtora biliona?
Nie chcę tego dokładnie określać. Zobaczymy czy po zmianach w podatku dochodowym od osób prawnych przedsiębiorcy zdecydują się uruchomić te 200 mld zł, które mają rocznie na rachunkach i ich nie uruchamiają. Chcemy wprowadzić mechanizm odliczenia wydatków inwestycyjnych. Mamy nadzieję, że on skłoni do inwestowania pieniędzy, bo te wydatki zostaną automatycznie wliczone w koszty.
Część tego biliona ma też pochodzić ze zwiększenia akcji kredytowej banków. Dotychczas pożyczały one bardzo ostrożnie i w apogeum kryzysu gospodarczego nie musiały bać się bankructwa. Dlaczego chcecie to zmienić?
Nic takiego nie chcemy robić. Nie chcemy, by banki rozdawały pieniądze na inwestycje. Wie pan, przedsiębiorca chce zainwestować wtedy, kiedy ma szansę na wyprodukowanie większej ilości dóbr i usług, ale pod warunkiem, że je sprzeda. Przedsiębiorcy będą inwestować, gdy wróci koniunktura i wtedy trzeba im pomóc wydać im te pieniądze. Chcę pana uspokoić – program jest logicznie ułożony i nie będziemy rozrzucać pieniędzy z helikoptera.
Prezes Kaczyński potwierdza w wywiadzie w „Do Rzeczy”, że interesuje go premierostwo, nie prezydentura. Kto zmierzy się z Bronisławem Komorowskim?
Sytuacja jest dynamiczna. Do wyborów prezydenckich jest ponad rok, poczekajmy. Rzeczywiście prezes zadeklarował, że bardziej interesuje go stanowisko szefa rządu, ale po drodze są jeszcze wybory do Parlamentu Europejskiego i samorządowe. Zobaczymy, jak będzie układała się sytuacja w kraju. Jest za wcześnie, nie będę spekulował, kto będzie naszym kandydatem na prezydenta.
Jak pan ocenia kandydaturę prof. Glińskiego? Był już kandydatem na premiera technicznego i na prezydenta Warszawy. Teraz jest typowany na kolejne stanowisko.
Nie ma jego kandydatury na żadne kolejne stanowisko. Nie wiem skąd pan to wziął. Był kandydatem na premiera technicznego, ale jeśli wygramy wybory, szczególnie z większością bezwzględną, premierem będzie Jarosław Kaczyński. Nie ma kandydatury prof. Glińskiego na każde stanowisko, które się pojawi, ani też nie ma wprost stwierdzenia, że na pewno Jarosław Kaczyński nie będzie kandydował na prezydenta. Pożyjemy, zobaczymy.
Sam prezes mówił, że to Gliński mógłby kandydować na prezydenta.
No to, że „mógłby”… Na razie nie jest żadnym kandydatem. Pan profesor jest niewątpliwie wartością dodaną do PiS-u, nie jest członkiem partii, ale zmobilizował ogromny zespół ekspercki, który będzie pracował, by usprawnić nasz program, który zostanie mam nadzieję przyjęty 15 lutego.
Chce pan wrócić do Brukseli? Będzie pan kandydował?
Specjalnie mnie to nie ciągnie, szczególnie, że jestem już 10 lat starszy niż wtedy, gdy kandydowałem pierwszy raz. Ale oczywiście tego nie wykluczam. To zależy od tego, jaka będzie koncepcja gremiów kierowniczych partii. Najpierw program, a na przełomie lutego i marca zapadną decyzje o tym, kto zostaje w kraju, a kto startuje w wyborach europejskich. Ale powiem panu, że ja nie przebieram nogami. To trudna praca i bardzo męczące dojazdy.