Teatr musi być blisko ludzi – zgodnie twierdzą twórcy „Pijanej Sypialni”: Stanisław Dembski, Sławomir Narloch i Katarzyna Lasota, z którymi spotkałam się w jednej z warszawskich kawiarni, gdzie grupa od czasu do czasu pokazuje zaskoczonej publiczności tańce warszawskie. Zwyczajna popołudniowa kawa, lub herbata z koleżanką, a tu nagle bum! - wpada roześmiana zgraja pięknych, młodych ludzi w jasnych kostiumach i zaczyna tańczyć, a wraz z nimi cała kawiarnia trzęsie się w posadach.
Ich porywająca energia nie pozwala spokojnie siedzieć nawet w trakcie przedstawień. Te odbywają się na Hożej 51, w dawnej fabryce sera, gdzie mają swój tymczasowy „dom”, który kiedyś odwiedziłam.
Jak zwykle spóźniona, weszłam na salę, gdzie nie było już wolnych miejsc. Schowałam się za barem, aby nikomu nie przeszkadzać. Okazało się jednak, że ten bar w trakcie przedstawienia staje się bufetem dla jednej z głównych postaci „Wodewilu Warszawskiego”, Hani Walczyk i chcąc nie chcąc, zostałam jej partnerką sceniczną. Mimo dużego speszenia całą sytuacją, wtedy faktycznie poczułam, że teatr jest blisko mnie. I pokochałam ekipę Pijanej Sypialnii, która później z uśmiechem podziękowała mi za „urozmaicenie” spektaklu.
Młodzi, którym się chce
Stanisław Dembski, dyrektor artystyczny teatru, jest aktorem i reżyserem, który prowadzi także warsztaty aktorskie dla młodzieży. - Znalazła się grupa, która zapragnęła ze mną pracować częściej, ludzie kochający scenę tak mocno, że nie wystarczały im zajęcia dwa razy w tygodniu. Wyszli do mnie z propozycją, że chcieliby robić prawdziwy teatr – opowiada krakowski aktor. Stwierdził, że skoro młodzi chcą pracować intensywniej, to im w tym pomoże. Zaprosił do współpracy Daniela Zielińskiego, rozpisującego aktorom muzykę na głosy i szkolącego ich warsztat wokalny, oraz Izabelę Massalską, czuwającą nad choreografią i ruchem scenicznym. Zorganizował nowy casting i utworzył pierwszy skład teatru, który czwartego lutego, czyli przedwczoraj, obchodził swoje drugie urodziny.
- Nazwa wzięła się z tego, że na samym początku pracowaliśmy nad tekstem „Fabrykant Torped”, Anatola Sterna, w którym pojawia się aktor o nazwisku Kicz, grający „Pijanej Sypialni” - opowiada Sławomir Narloch, dwudziestodwuletni Pomorzanin, który mimo swojego bardzo młodego wieku, oprócz grania w spektaklach zajmuje się kontaktem z mediami i managementem teatru. Jego szalone pomysły na promocję niejednokrotnie przerażają dyrektora, lecz odnoszą dobry skutek i widownia prawie zawsze jest pełna. - Kiedy przyjechałem do Warszawy i zobaczyłem jak wielkie możliwości daje to miasto, zacząłem szukać czegoś ciekawego związanego z teatrem. Tak trafiłem do Staszka – mówi.
- Początki moich kontaktów ze sztuką miały miejsce około dziesiątego roku życia, aktorstwem natomiast zajmuję się od pięciu lat, także odkąd trafiłam na warsztaty do Staszka – mówi Katarzyna Lasota, która w ostatnim spektaklu „Pijanej Sypialni” brawurowo wciela się w dowcipną rolę Gagi Esler, kojarzonej w oczywisty sposób ze słynną restauratorką.
Koniec podziałów
Katarzyna ma 25 lat. Cały zespół nie przekroczył jeszcze trzydziestki, a najmłodszy aktor ma 17 lat. „Pijaną Sypialnię” tworzą ludzie pełni entuzjazmu, którzy mimo młodego wieku mają poczucie misji – Skończmy z podziałem na aktorów profesjonalnych i amatorów. To sztucznie wytworzona granica. Publiczność niejednokrotnie pyta nas, czy skończyliśmy szkołę teatralną. Ale jakie to ma znaczenie, jeżeli kochamy to, co robimy? - pyta Sławek.
- Trzeba skończyć z nabożnością i koturnowością ołtarza szkoły teatralnej. Ludzi, którzy tworzą, należy oceniać po ich pracowitości i talencie. Członkowie naszego zespołu kochają teatr, a nie siebie w teatrze. – wtóruje mu dyrektor, Stanisław Dembski. - Robią coś świetnego, jednak bardzo trudno jest nam się przebić do mediów. Ze strony popularnych recenzentów i telewizji, mimo że są przez nas niejednokrotnie zapraszani, spotyka nas brak zainteresowania.
Marzenie o scenie
Aktorzy marzą o tym, by mieć miejsce, w którym mogą grać na stałe. - Scena na Hożej nie jest nasza, a jako teatr potrzebujemy domu, gdzie moglibyśmy na stałe próbować i prezentować spektakle. Ludzie przychodzą do nas i mówią, że mamy piękny teatr, ale trzy godziny wcześniej go tutaj nie było. Codziennie czekamy na telefon od kogoś, kto zauważy, że to co robimy ma sens, doceni tę pracę, zaufa nam i zaoferuje scenę – mówi Sławomir Narloch.
Trudno dziwić się jego marzeniom. Energia grupy przed i po każdym spektaklu jest poświęcana na sprzątanie sali, ustawianie i składanie widowni, montowanie świateł oraz nagłośnienia, co sprawia, że zespól opuszcza swój tymczasowy dom na Hożej grubo po północy. - Chcemy tworzyć, zamiast nosić krzesła – Narloch komentuje sytuację młodych aktorów.
Jednak trudne warunki ich nie odstraszają. - Nie boimy się widza, bo gramy w różnych miejscach, „Osmędeuszy” Białoszewskiego wystawiamy w parkach, na rynkach, grywaliśmy w tramwajach i kawiarniach. W lecie, gdy robi się ciepło, możemy grać wszędzie, zespół jest w tym zaprawiony, a w dodatku to lubi. Na zwykłej scenie aktor jest zbyt bezpieczny, może nawet kogoś zanudzać przez pół godziny, a ta osoba przecież nie wyjdzie. U nas jest tak, że kiedy coś ci się nie podoba, to wstajesz i wychodzisz. O widza trzeba walczyć – twierdzi Stanisław Dembski.
Bliskość widza
Granie blisko ludzi jest bardziej emocjonujące od wygodnej sceny i prowokuje wiele przygód, oraz niespodziewanych sytuacji. - Kiedy graliśmy „Osmędeuszy” na rynku w Krakowie, zatrzymała się para obcokrajowców, którzy słuchali nas do samego końca i powiedzieli, że nie zrozumieli nic, ale to było niesamowite. I to jest właśnie magia „Pijanej Sypialni”. – mówi Katarzyna Lasota.
Według młodej aktorki, każdy moment na ich „zwykłej” scenie także jest zupełnie inny. - Jednego dnia mamy więcej energii, innego mniej. Jesteśmy tylko ludźmi. Zawsze towarzyszy nam ogromna adrenalina i nie wiemy co zaraz się wydarzy, jak przyjmie nas publiczność i jaka będzie relacja między aktorami.
Po to robimy teatr – wtóruje jej Narloch. - Film zawsze jest taki sam, a w teatrze nigdy nic się nie powtarza. Raz widzowie w kawiarni uciekają w popłochu, a innym razem ktoś staje za naszym bufetem, tak jak ty - uśmiecha się do mnie młody aktor. - Poza tym, my naprawdę kochamy widzów i chcemy, aby czuli się u nas jak najlepiej. Nie wypuszczamy żadnego spektaklu na szybko. Szanujemy publiczność, która widzi, że włożyliśmy w coś dużo pracy. Może jej się podobać, lub nie, jednak powinna docenić nasz wysiłek – dodaje. - Mamy taką maksymę w pracy: „traktuj widza jako inteligentniejszego od siebie” - twierdzi Stanisław Dembski. - Wtedy nasza relacja jest odpowiednio ustawiona. Zupełnie odwrotnie niż w kulturze masowej, gdzie odbiorców traktuje się jak idiotów.
Buntownicy z wyboru
- Nikt wam kiedyś nie powiedział, żebyście zajęli się czymś „normalnym” i przestali „bawić” się w teatr? - zapytałam na koniec. „To jest zbuntowana młodzież” zaśmiał się dyrektor, a Sławomir odpowiedział – Tak, ale co z tego? Faktycznie, to ciężka i niestała profesja, ale dzięki temu mamy piękne życie. Ja wkładam w ten teatr wszystko co mam i dążę do tego, żeby kiedy za 30 lat ktoś zada pytanie młodemu aktorowi o to, na jakim osiągnięciu najbardziej mu zależy, on powie, że chciałby grać w „Pijanej Sypialni”.
Aby tak się stało, teatr musi uzyskać odpowiednie zainteresowanie mediów z głównego nurtu, które do tej pory konsekwentnie go omijały. Mam nadzieję, że czynimy ku temu pierwszy krok, za to 8 lutego, „Pijana Sypialnia” organizuje akcję na jedenastym piętrze budynku PASTy, polegającą na oblepianiu kartonów gazetami, które zostaną później rozwiezione do redakcji gazet, z prośbą o objęcie patronatu nad organizowanym przez nich festiwalem teatralnym „Wrzawa”.
Jeżeli chcecie im pomóc, posłuchać mini-koncertu, oraz osobiście poznać tych niezwykle zdolnych ludzi, odwiedźcie ich koniecznie w tę sobotę. I zabierzcie ze sobą nożyczki.