Serialowe "Dziewczyny", czyli jak zostać głosem pokolenia
Marta Wawrzyn
21 lutego 2014, 08:48·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 21 lutego 2014, 08:48
Jeśli seriale opisują rzeczywistość, to żaden nie robi tego lepiej niż "Dziewczyny". Ich główna bohaterka, Hannah Horvath, od trzech sezonów miota się, nie umiejąc spełnić życiowego marzenia o napisaniu książki, dzięki której zostanie uznana za głos pokolenia. Ale paradoksalnie już od dawna nim jest - przynajmniej w świadomości telewidzów.
Reklama.
Partnerem sekcji jest HBO
Na początku tego tysiąclecia ówczesne 20- i 30-latki miały prawo czuć się dobrze w swojej skórze i z nadzieją patrzeć w przyszłość. Carrie Bradshaw, z gracją przechadzająca się ulicami Nowego Jorku, pozwalała wierzyć, że kobieta może mieć wszystko: modne ciuchy, karierę, wolność i każdego faceta, który jej się spodoba. I niezależnie od tego, czy zostanie z nim na zawsze, czy tylko przeżyje przygodę na jedną noc, będzie jeśli nie szczęśliwa, to przynajmniej zadowolona z życia.
Kilkanaście lat temu telewizja przekonywała kobiety, że mogą mieć to wszystko, co mężczyźni mieli od dawna. O problemach finansowych na ekranie prawie się nie mówiło. Żadna z pań z "Seksu w wielkim mieście" nie miała kłopotów z opłaceniem czynszu (Carrie przez chwilę miała problemy finansowe, kiedy chciała wykupić mieszkanie – ale szybko znikły. Wystarczyło, że zaczęła pisać dodatkowy felieton raz w tygodniu), żadnej nie oglądaliśmy w "spłukanej" wersji.
W sitcomach też biedy nie było widać – owszem, bohaterowie "Przyjaciół" miewali trudniejsze chwile, ale zawsze w końcu znajdowali pracę, na jaką zasługiwali. Z wyjątkiem Joeya, ale cóż, jeśli marzy nam się kariera aktorska, musimy być przygotowani na porażkę.
Zapomnieć o spełnianiu marzeń
Historie życiowe poprzednich pokoleń przyzwyczaiły nas, że jeśli jesteśmy inteligentni i pracowici będziemy mieć wszystko. Musimy tylko zdobywać dobre stopnie na studiach, zrobić dyplom, a potem zacząć szukać pracy. Tak to działało przez lata. Dziś wiemy, że ta kolejność już zdążyła się przestawić i że jeśli kończymy studia w Polsce, mamy 24 lata i zero doświadczenia w pracy, prawdopodobnie czeka nas niejedna wizyta w pośredniaku. O spełnianiu marzeń trzeba zapomnieć, wypada brać jakąkolwiek pracę, która zapewni pieniądze na czynsz i jako takie życie do pierwszego. Mało kto dostaje na starcie lepszą opcję niż "śmieciówka" albo samozatrudnienie.
"Dziewczyny" pokazują, że to nie tylko polskie problemy, we wspaniałym Nowym Jorku jest tak samo. Hannah, po tym jak rodzice przestają ją wspierać finansowo, musi odłożyć na półkę samorozwój i pisanie książki. Próbuje znaleźć pracę zgodną z wykształceniem, ale wszędzie oferują jej bezpłatne staże. W końcu zaczyna parzyć kawę w knajpie, a marzenie o książce zamienia się w coś bardziej realnego – e-booka, którego zresztą też na razie nie potrafi skończyć. W tej samej knajpie, u wspólnego znajomego, dostaje pracę Marnie, która przecież miała, tak jak Charlotte z "Seksu w wielkim mieście", być elegancką panią z galerii sztuki. Niemal wszystkich w "Dziewczynach" prędzej czy później dopadają tego typu kłopoty.
Dwudziestopięcioletnie dzieciaki
Ale nie tylko z powodów ekonomicznych ci młodzi ludzie nie potrafią odnaleźć się w dorosłym życiu. "Dziewczyny" świetnie pokazują stadium przejściowe – bohaterowie serialu mają po dwadzieścia kilka lat, w większości pokończyli studia. Już nie są dziećmi, ale wciąż nie są osobami dorosłymi. Na porażki reagują w niedojrzały sposób, jak skrajni egoiści.
I choć nie da się ich lubić, bez problemu można ich zrozumieć. W końcu kto z nas w tym wieku nie uważa, że ma święte prawo do wszystkiego, co mu się marzy? Zwłaszcza że przecież nie mamy wygórowanych żądań, chcemy tylko mieć jakieś skromne minimum. Mieszkanie, przyjaciół, fajną pracę, miłość. A jeśli mija kilka lat, zbliżamy się do trzydziestki, a my wciąż nie posiadamy żadnej z tych rzeczy, mamy prawo być sfrustrowani.
W "Dziewczynach" do tego zestawu dochodzi jeszcze jedno: oni wszyscy są nadwrażliwi, wszyscy nie do końca wiedzą, czego chcą. W jednym z odcinków Hannah jedzie do rodzinnego miasteczka, gdzie spotyka znajomego przystojniaka, z którym kiedyś chodziła do szkoły. Porównuje jego życie ze swoim, widzi, co on ma – własny dom, stałą pracę w rodzinnej aptece, stabilizację – i pojawia się lekka nutka zazdrości. Ale w końcu i tak dzwoni do Nowego Jorku, do Adama, bo jej życie jest tam, a nie w rodzinnym miasteczku. Podobne wizyty w domu na święta to nie tylko specjalność Amerykanów, to coś, co i my, "młodzi, wykształceni, z dużych miast" dobrze znamy.
A najgorsze jest poczucie wyjątkowości, to okropne wrażenie, że "coś" potrafimy i w związku z tym powinniśmy być "kimś". Kiedy Hannah w pilocie "Dziewczyn" oznajmia, że może być głosem pokolenia, trudno nie parsknąć śmiechem, tak zwyczajna i banalna z niej dziewczyna. Ale w miarę jak serial się rozwija, zaczynamy rozumieć, że coś w tym jest; że ta grupka roszczeniowych nieudaczników, przekonanych o swojej niezwykłej wartości mówi jakąś prawdę o nas. I czyni to fajnie, ironicznie, bez popadania w banały czy – co pewnie byłoby jeszcze gorsze – prawienia kazań.
Nieudacznik – bohater naszych czasów?
"Dziewczyny" nie są zresztą takie osamotnione, seriali, które pokazują szarą rzeczywistość młodych ludzi, jest teraz więcej. Ot, choćby "Dwie spłukane dziewczyny" – sitcom o kelnerkach z obskurnej jadłodajni na Brooklynie, których marzeniem jest posiadanie własnego biznesu. Nie jakiegoś wielkiego, a zwykłej knajpki z babeczkami. I okazuje się to koszmarnie trudne do spełnienia w mieście, w którym za byle klitkę trzeba płacić wysoki czynsz. Oglądamy więc od trzech sezonów, jak Max i Caroline odkładają pieniądze, pieką muffinki w swojej miniaturowej kuchni do białego rana, a parę godzin później idą do "prawdziwej" pracy. Jeśli nawet przez jakiś czas wiedzie im się lepiej, zawsze w końcu nadchodzi katastrofa i trzeba zaczynać od zera.
W "New Girl" ("Jess i chłopaki"), innym popularnym sitcomie z ostatnich lat, też mamy klasycznego nieudacznika - to Nick, chłopak, który miał być prawnikiem, a został barmanem. Po godzinach pisze książkę o zombie, ale szansa na to, że ją kiedykolwiek skończy, a tym bardziej wyda (to, co do tej pory napisał jest fatalne), jest nikła. Choć nie jest to serial, w którym problemy finansowe bohaterów stanowią główny temat, w czasach przed kryzysem byłyby one pewnie dużo bardziej zmarginalizowane.
Wysyp telewizyjnych produkcji, w których ludzie zmagają się skutkami kryzysu, nie wziął się znikąd. Pokolenie, które tyra na śmieciówkach, potrzebuje takich bohaterów. Beznadzieja staje się łatwiejsza do zniesienia, kiedy widzimy, że nie jesteśmy sami. A twórcy seriali coraz częściej to rozumieją i wykorzystują.