Od kilku dni w Caracas, stolicy Wenezueli obywatele protestują przeciwko reżimowi. Jak się okazuje, dyktatura nie ma zamiaru tolerować takich zachowań - i w środę 12 lutego policja otworzyła do protestujących osób ogień. Zginęły co najmniej trzy osoby.
Protesty zorganizowali studenci i tylko w samym Caracas na ulice wyszło 40 tysięcy ludzi. Do tego kolejne tysiące protestowały w innych dużych miastach w Wenezueli. Manifestujący domagali się zwolnienia z aresztów osób, które zostały już zatrzymane podczas protestów.
Młodzi domagają się przede wszystkim reform gospodarczych i poprawy bezpieczeństwa. Choć jest to kraj posiadający największe zasoby ropy na świecie - większe nawet niż Arabia Saudyjska - to gospodarka tam mocno kuleje, głównie ze względu na wprowadzony przez Hugo Chaveza szeroko zakrojony socjalizm. Doszło do sytuacji, w której od wielu miesięcy obywatele mają problemy z kupieniem najzwyklejszych produktów spożywczych, takich jak masło czy mleko.
Do tego, co podkreśla "Gazeta Wyborcza", w Wenezueli jest bardzo wysoki wskaźnik przestępczości - tylko w 2013 roku zabito tam prawie 25 tysięcy osób. Liczba ludności w tym kraju to niecałe 30 milionów ludzi.
Policja zaatakowała protestujących już po tym, jak ich manifestacja się rozeszła. Studenci twierdzą, że kamienie, które poleciały w kierunku policji, były dziełem policyjnych prowokatorów. "GW" zaznacza, że zdjęcia prasowe zdają się to potwierdzać - agresywni protestujący dysponowali bowiem sprzętem normalnie posiadanym przez policję.
Prezydent Wenezueli Nicolas Maduro powiedział, że za protesty odpowiadają "faszystowskie bojówki" i stwierdził, że wprowadzi prawo dopuszczające manifestacje tylko za zgodą władzy. Nielegalnie protestujący będą zaś aresztowani. W starciach z policją zginęły co najmniej trzy osoby, kilkadziesiąt zostało rannych.