W ostatnim numerze „Polityki” Justyna Sobolewska napisała w recenzji mojej książki o Kuklinskim "Mój przyjaciel zdrajca", zatytułowanej "Agent bawidamek", że „w filmie Pasikowskiego Kukliński niewiele mówi, inaczej niż w książce Nurowskiej, która jest stylizowana na gawędę i bez porównania ciekawiej wypada, gdy milczy.” Jest ogólnie przyjęte, że autorzy nie polemizują z recenzentami nawet wtedy, gdy uważają ich sądy za krzywdzące. Ale tym razem zrecenzowany został bohater opowieści, który jednak zechciał mówić.
Reklama.
Ja nagrałam jego zwierzenia na dwunastu kasetach, z których tylko część weszła do książki, inaczej zrobiłaby się z tego opowieść – rzeka. Starałam się wybrać te fragmenty, które składają się na obraz mojego bohatera, niestety nie odpowiadający oczekiwaniom pani recenzentki. Wolałaby, aby Kukliński miał inny życiorys, był przykładnym ojcem i mężem, jak u Pasikowskiego, nie przesiadywał w warszawskim Spatifie i nie interesował się innymi kobietami, poza własną żoną.
Pani Sobolewska dowiedziała się z mojej książki o Kuklińskim, trochę o jego działalności wojskowej, która miejscami ją nudziła, a trochę o romansach, „szlafroczki, powłóczyste spojrzenia”, pewnie chodziło jej o żonę dowódcy pułku w Pile, w którym jakiś czas służył mój bohater. Rudowłosa pułkownikowa wprowadziła w życie młodego podówczas Kuklińskiego. I tak jakoś było, że to kobiety o niego zabiegały, na potańcówce potrafiły go wypatrzyć nawet gdy stał pod ścianą, za plecami innych.
Tyle, że nie o tym była „gawęda” Kuklińskiego, ale o wędrówce przez wszystkie szczeble wojskowej kariery i dojrzewaniu do najważniejszej decyzji, jaką przyszło mu podjąć. Kukliński „nie obudził się” w 1972 roku, kiedy postanowił rozpocząć współpracę z Amerykanami, bardzo szybko nabrał wątpliwości czy naprawdę służy w tym wojsku, w którym składał przysięgę. Kiedy dotarło do niego, że struktura każdego wojska jest taka, iż nie może ono działać wbrew doktrynie wojennej, jego myśli, jego dążenia szły w tym kierunku, aby to wojsko nie dostało rozkazów samobójczych dla jego narodu.
Według jego słów: „nasi żołnierze, którzy strzelali do robotników na Wybrzeżu, rzygali, chorowali, ale nie mieli wyjścia, a ci, co w 68 roku wchodzili do Czechosłowacji i napotykali żywe barykady?” Przedtem Pułkownik nie miał odpowiedniej wiedzy i dostępu do najtajniejszych dokumentów Układu Warszawskiego, a kiedy to się stało, postanowił rzucić na szalę swój los i los swojej rodziny.
Ukarali go za to niedawni sojusznicy, jego synowie zapłacili życiem za działalność ojca, ukarała go i każe do tej pory wolna Polska, o której marzył. To marzenie się spełniło, tyle że wolna Ojczyzna nie stała mu się matką, ale macochą. Czasami myślę, że jesteśmy jakimś schizofrenicznym narodem, skoro nie umiemy odnaleźć się w naszej wolności. Dla połowy moich rodaków Pułkownik jest bohaterem, dla drugiej połowy zdrajcą, mimo że zdradził państwo ościenne, a jego starania, aby Polska wstąpiła do NATO bardzo się do tego przyczyniły.