Według teorii sześciu stopni oddalenia (inaczej "sześciu kroków") każdego z nas dzieli tylko sześć kontaktów od dowolnie wybranej osoby na świecie. Ponoć każdy zna kogoś, kto przez swojego znajomego może dotrzeć do kolejnych osób i w ten sposób, dzięki kolejnym sześciu kontaktom, szary człowiek może np. przekazać list dla z Baracka Obamy lub Scarlett Johansson. Brzmi nieprawdopodobnie? Naukowcy uważają, że to prawda. Niedawno spróbował to przetestować Michał Wolniak ze znanej agencji VML.
Początkowo hipoteza sześciu stopni oddalenia byłą niczym innym, jak fikcją literacką. W 1929 roku węgierski pisarz, Frigyes Karinthy, napisał nowelę "Ogniwa łańcucha", w której opisał fundamenty tego, co po kilkunastu latach miało stać się teorią naukową. Trudno powiedzieć, czy to właśnie fantazja węgierskiego pisarza czy może przypadek spowodowały, że amerykańscy naukowcy zaczęli prowadzić badania dotyczące tego, jak najskuteczniej budować swoją sieć kontaktów. I jak wiele "kroków" dzieli nas od konkretnej osoby, która może mieszkać w dowolnej części świata.
Pierwsze badania, dotyczące funkcjonowania sieci społecznych przeprowadził matematyk z Massachusetts Institute of Technology, Michael Gurevich na początku lat 60. W kolejnych latach eksperymenty dotyczące tego, w jaki sposób ludzie są ze sobą powiązani przeprowadzał min. austriacki matematyk, Manfred Kochen. Jednak najważniejsze badanie, które de facto zdefiniowało teorię sześciu kroków był słynny eksperyment Stanley'a Milgrama.
Milgram wcześniej prowadził min. badania nad posłuszeństwem, wg. których stwierdził, że aż dwie na trzy osoby są gotowe torturować, a nawet zabić innych ludzi, jeżeli tylko poprosi je o to autorytet. W 1967 roku namówił 300 mieszkańców dwóch sąsiednich stanów położonych w środkowej części kraju– Nebraski i Kansas – żeby przekazali przesyłkę pewnemu brokerowi w Massachusetts, czyli stanie oddalonym o około 2308 km. Musiał być spełniony warunek: uczestnicy badania mogli prosić o pomoc tylko i wyłącznie swoich znajomych.
Podczas eksperymentu okazało się, że aby list dotarł do adresata w Bostonie, wystarczyło przekazać go równo sześć razy. W ten właśnie sposób narodziła się słynna teoria, według której dwóch przypadkowo wybranych mieszkańców kuli ziemskiej dzieli jedynie sześć poziomów znajomych. Jeżeli chciałabym dotrzeć np. do Roberta Planta, to uruchamiając sieć kontaktów mogłabym bez problemu przekazać mu własnoręcznie wykonaną laurkę lub prośbę o autograf.
Taki eksperyment postanowił wykonać dziennikarz związany z "Gazetą Wyborczą", Leszek Talko. Dzięki teorii sześciu stopni próbował dotrzeć do kilku wielkich postaci światowego sportu, kina, polityki i nauki. Poprzez sieć znajomych próbował skontaktować się min. z piłkarzem Leo Messim, noblistą Muhammadem Yunusem, byłym premierem Włoch Silvio Berlusconim, reżyserem Stevenem Spielbergiem i aktorką Monicą Belucci. Niestety, próby kontaktu zazwyczaj kończyły się na drugim, ewentualnie trzecim znajomym znajomego. Autor tekstu stwierdził między wierszami, że opisana teoria po prostu nie działa i nie ma co zawracać sobie nią głowy.
Dotrzeć do Goslinga
Do zgoła innych wniosków doszedł Michał Wolniak, partner i szef strategii w agencji interaktywnej VML. Postanowił skontaktować się Ryanem Goslingiem (i rzeszą innych gwiazd Hollywood) właśnie dzięki teorii sześciu kroków. Na razie nie chce zdradzać szczegółów, ale wierzy, że taki sposób szukania kontaktu naprawdę działa. – Uważam, że to interesujący sposób dotarcia do konkretnej osoby, to jedna z ważniejszych dróg budowania kontaktów biznesowych – mówi Wolniak. – Dotarcie w ten sposób jest absolutnie możliwe – dodaje.
Według naszego rozmówcy, żeby dotrzeć do wielkiej postaci np. ze świata show- biznesu lub nauki, należy przede wszystkim mieć dobry pretekst, czyli coś, czym dany człowiek uwiarygodni swoje starania. – Nie chodzi o to, żeby budować sam kontakt dla kontaktu, ważna jest przede wszystkim motywacja – podkreśla. – Jeżeli ktoś chce np. zdobyć autograf takiej osoby, to w tym staraniu nie ma niczego nowatorskiego, na świecie są setki takich osób – mówi.
Wolniak podkreśla, że relacje międzyludzkie to bardzo delikatna i wrażliwa sprawa, a to, że ktoś kogoś zna, wcale nie znaczy, że przekażę kontakt dalej. – Nie wystarczy mieć sposób na dotarcie do danej osoby, kiedyś policzyłem, że dzięki internetowi do prezydenta Obamy tak naprawdę mam trzy lub cztery kroki – podkreśla. Idąc tym tokiem myślenia teoretycznie do Obamy też udało by dotrzeć mi się w podobnej ilości kroków. Teoretycznie.
Wolniak postanowił szukać Goslinga (i innych hollywoodzkich aktorów) za pomocą Facebooka. Nie znaczy to, że po prostu do nich napisał. Wręcz przeciwnie: zamieścił na swoim profilu informację, że szuka kontaktu do takiej a takiej osoby. W ciągu kilkunastu minut pojawiła się masa – mniej lub bardziej – pomocnych odpowiedzi. Jak przekonywał sam zainteresowany, niektóre z nich były nie tylko bardzo realne, ale i konkretne. Szczegółów poszukiwań na razie nie zdradza, ale patrząc na jego facebook'owy entuzjazm, wygląda na to, że może się udać.
Anachroniczne gadu-gadu
Według badań przeprowadzonych w pierwszych kilku latach XXI wieku rzeczywiście, od każdej przypadkowej osoby z którą mogliśmy nawiązać kontakt za pośrednictwem komunikatorów dzieliło nas ok. 6 znajomych znajomych. Pierwsze takie badania przeprowadził Microsoft w 2006 roku – przedstawiciele firmy przebadali połączenia 30 mld wiadomości wysłanych przez 240 mln osób rozmawiających ze sobą za pośrednictwem popularnego niegdyś komunikatora MSN. Według wyników średnia długość możliwości kontaktowych wyniosła ok. 6,6 ogniw pośredniczących.
W 2008 roku zainspirowani teorią Stanley'a Milgrama naukowcy z Uniwersytetu Warszawskiego postanowili podobne badania przeprowadzić na anachronicznym, ale niegdyś ogromnie popularnym komunikatorze Gadu-Gadu. W 2008 roku korzystało z niego 6 milionów osób, a cztery lata wcześniej – dwa razy mniej internautów. Mimo wszystko badacze z Interdyscyplinarne Centrum Modelowania Matematycznego i Komputerowego UW, którzy pod kierunkiem dr Dominika Batorskiego stwierdzili, że zarówno w 2004, jaki i w 2008 roku konkretną osobę dzieli od każdej innej korzystającej z sieci średnio 5,78 kroków.
Dr Batorski uważał, że milgramowski list z lat 60. w 2008 roku został zastąpiony przez wysyłanie wiadomości za pośrednictwem komunikatorów internetowych, jednak cały czas wynik jest dokładnie taki sam. Jednak popularne sześć lat temu narzędzia komunikacji już dawno przeszły do lamusa. Fenomen Facebooka pokazał jednak, że teoria sześciu stopni oddalenia przestała mieć odzwierciedlenie w rzeczywistości.
Dobry, zły i Facebook
Dzięki badaniom użytkowników najpopularniejszego portalu społecznościowego okazało się, że dzielą nas od siebie zaledwie cztery stopnie znajomości.
Naukowcy z Uniwersytetu w Mediolanie przebadali Facebooka i jego użytkowników, którzy wówczas stanowili aż 10 proc. populacji ziemi. 721 milionów aktywnych użytkowników portalu tworzy łącznie aż 69 miliardów relacji, z czego aż 99,6 proc. nie jest oddalona od kogokolwiek innego o więcej niż pięć stopni, a 92 proc. dzieli od siebie odległość nie większa niż cztery stopnie.
Sprawa znacznie upraszcza się w momencie, gdy chcemy dotrzeć do osoby, która mieszka w tym samym kraju – w tym przypadku wystarczą tylko trzy stopnie znajomości. Jest to związane przede wszystkim z tym, że Facebook znacznie zmienił definicję tych osób, których nazywamy "znajomymi". Niegdyś bezpośredni kontakt utrzymywaliśmy z kilkunastoma lub kilkudziesięcioma osobami, dziś liczymy je w setkach, lub nawet tysiącach często przypadkowo dodanych profili.
Według badań naukowców z Oxfordu, człowiek jest w stanie utrzymywać aktywne kontakty tylko z grupą ok. 150 osób – tysiące znajomych są więc tylko wirtualną "wartością". Ale jak widać, bardzo pomocną w szukaniu kontaktów do innych.
Okazuje się więc, że w dobie Facebooka, Twittera i Instagrama dotarcie do znanego polityka może odbyć się szybciej, niż poprzez szóstkę znajomych znajomych naszych znajomych. Pozostaje jednak pytanie o celowość takich działań.
Potrzebuję albo dotrzeć osobiście, to ideał, albo do głównego managera, osoby realnie zarządzającej czasem tej gwiazdy i mającej realny wpływ na jej decyzje. NIE potrzebuję docierać do samozwańczego szefa nieoficjalnego fanklubu ani do agencji PR, która udaje, że rzekomo potrafi załatwić obecność tej gwiazdy na każdym evencie.
BTW, w praktyce sprawdzę w ten sposób, czy teoria 6 stopni separacji Milgrama się sprawdzi (kiedyś liczyłem sobie, że do Obamy mam 4 schodki, ale akurat Obama nie pasuje mi do projektu ;)) (...)
Tak więc, jeśli ktoś z moich szanownych znajomych zna kogoś, kto słyszał o kimś, kto siedział kiedyś w autobusie koło człowieka, który opowiadał, że powąchał kiedyś kuzyna Goslinga, albo którąkolwiek z gwiazd z mojej wishlisty wymienionej na dole tego posta, proszę o kontakt na PRIVa. (...)