Tak, wiem. Na ogół staram się nie oceniać ludzi po wyglądzie, ale w tej aplikacji inaczej się nie da. Ba, cała jej filozofia opiera się właśnie na przerzucaniu fotek kolejnych kandydatów/kandydatek i określaniu, czy są “hot or not”. To Tinder, uruchomiona w USA w 2012 roku ciekawa mobilna aplikacja służąca do nawiązywania nowych znajomości.
W poszukiwaniu dziewczyny z sąsiedztwa
Zaczyna się od założenia konta, co trwa kilka sekund, bo Tinder jest sprzężony z Facebookiem – to stamtąd “zasysa” zdjęcia i informacje o użytkownikach, a następnie, na podstawie odpowiednich algorytmów (uwzględniających nasz wiek, znajomości, ulubione filmy, książki, “lajkowane” fanpejdże i miejsce, w którym się obecnie znajdujemy) proponuje potencjalnych nowych znajomych – innych użytkowników Tindera.
W ustawieniach mogę dokładnie określić, czy poszukuję kobiet, mężczyzn (czy jednych i drugich), w jakim mają być wieku i w jakim promieniu ode mnie (aplikacja używa geolokalizacji) się znajdują.
Jak dokładnie działa ta aplikacja? Na ekranie pojawia się zdjęcie oraz kilka podstawowych informacji, które dana osoba udostępniła na Facebooku. Elegancki, czytelny interfejs pozwala mi teraz “polubić ją”, albo odrzucić. Jeśli okaże się, że ona także przeglądając bazę użytkowników “zlajkowała” mnie, aplikacja odpala tryb chatu. Nową znajomość czas zacząć!
"Kawa czy piwo?"
Już po kilku minutach zabawy z Tinderem widzę, że w mojej najbliższej okolicy nie ma chyba wciąż zbyt wielu użytkowników. Trzeba ostro rozszerzać kryteria wyszukiwania (np. do kilkunastu kilometrów odległości od miejsca, gdzie jestem. Choć można i więcej), a i tak pojawia się sporo użytkowników o zagranicznych imionach. Wydaje się, że generalnie więcej jest dziewczyn.
Tak czy inaczej po chwili udaje mi się “dobrać w parę” z 24-letnią Katarzyną z Warszawy. Od razu przyznaję, że jestem tu “służbowo” i choć moja rozmówczyni podejrzewa, że to raczej “podryw na dziennikarza” (choć to chyba byłby słaby pomysł), udaje mi się ją namówić na krótką rozmowę. Kasia mówi, że jest chyba zbyt nieśmiała, żeby się z kimś umawiać przez Tindera i traktuje aplikację jako rodzaj ciekawostki. I przyznaje, że choć sporo facetów do niej już pisało, raczej nie zrobili najlepszego wrażenia.
Jest zresztą tajemnicą Poliszynela, że Tinder w USA często służy (głównie mężczyznom) właśnie do mało wyszukanych zaczepek, w których chodzi tylko o niezobowiązujący seks. Dlatego też w amerykańskich portalach pojawiły się nawet poradniki dotyczące etykiety Tinderowego flirtu.
Właściciele Tindera zdają sobie sprawę z tego, że aplikacja może być postrzegana właśnie przez pryzmat poszukiwania erotycznych przygód i starają się ten wizerunek niuansować. Dają więc do zrozumienia, że w przeciwieństwie np. do Bang with Friends, Tinder może też pomagać znaleźć przyjaciół czy biznesowych partnerów. Czy rzeczywiście tak się jej używa?
– Zauważyłem już, że po samych zdjęciach można rozpoznać, czego szukają użytkownicy – twierdzi Piotrek z Warszawy, który Tinderem bawi się od tygodnia. Skąpe damskie stroje i gołe męskie klaty zdają się sugerować, że ci użytkownicy od razu przechodzą do rzeczy. Ale sporo osób chce po prostu pójść na randkę. Tak było i z Piotrkiem.
Piotrek twierdzi, że dla obojga z nich była to pierwsza “internetowa” randka.
– Ale było zupełnie standardowo, nic strasznego – mówi Piotrek. Dodaje, że aplikacja bardzo mu się spodobała, bo jest anonimowa (z Facebooka “zaciąga się” tylko imię), ale i daje gwarancję tego, że rozmawia się z prawdziwymi ludźmi, którzy mają na FB swoje konta. Mój rozmówca twierdzi, że jego znajomi lawinowo zakładają konta, spędzając długie godziny na “segregowaniu” potencjalnych partnerów i partnerek.
Śmierć randkowania?
– Stajemy się zbyt leniwi, by spotykać ludzi twarzą w twarz tak, jak robili to nasi rodzice i dziadkowie, poznając siebie nawzajem i odnajdując wspólne zainteresowania. Stajemy się też zbyt zależni od komputerów, które same nas swatają – mówiła w jednym z amerykańskich portali psycholożka Kaitlyn Cummings o Tinderze.
Felietonistka “Huffington Post” zastanawiała się zaś w jednym z artykułów, czy eksplozja popularności takich aplikacji nie oznacza “śmierci randkowania”.
I być może w amerykańskich realiach rzeczywiście problem staje się już całkiem spory: czytając tamtejsze portale można momentami odnieść wrażenie, że np. w Nowym Jorku na imprezach ludzie nie rozmawiają już ze sobą, tylko siedzą na Tinderze. I choć z pewnością to przerysowany obraz, do uzależnienia od tej aplikacji przyznają się nawet amerykańscy… olimpijczycy mieszkający w Soczi.
Czy i w Polsce Tinder się przyjmie? Czy również wywoła falę lamentów nad upadkiem obyczajów i seksualizacją młodzieży? Być może tak, ale wszystkim jego krytykom warto przypomnieć, że w takich przypadkach nie zawsze chodzi tylko o seks: Ryan Bills i Sarah Rajani zdobyli sobie w USA krótką popularność jako jedna z pierwszych par, które stanęły na ślubnym kobiercu właśnie dzięki… tej banalnej randkowej aplikacji.
Już pierwszego dnia dobrało mi kilkanaście par. Zagaiłem do pierwszej dziewczyny pytając, skąd jest. Chwilę później prosto z mostu zapytałem” “Kawa czy piwo?”. Roześmiała się, potem pogadaliśmy jeszcze chwilę i umówiliśmy się na randkę.
Jamie Anderson
amerykańska snowboardzistka
Tinder w Wiosce Olimpijskiej wchodzi na wyższy poziom. Sami sportowcy! W małej górskiej wiosce są sami sportowcy. To wspaniałe. Jest tu kilku przystojniaków. CZYTAJ WIĘCEJ