Unijni dyplomaci mają dzisiaj podjąć decyzję o nałożeniu sankcji na władze Ukrainy. Ale to spóźniony ruch. – Przez te wszystkie lata ciągle nas coś zaskakiwało, cały czas byliśmy krok z tyłu – tak unijną politykę w sprawie Ukrainy komentuje w "Bez autoryzacji" Danuta Huebner, poseł do Parlamentu Europejskiego z PO, była komisarz ds. rozwoju regionalnego.
Czy szefowie państw członkowskich UE i główni unijni urzędnicy powinni czuć się winni za to, co dzieje się na Ukrainie? Za to, że nie byli w stanie podjąć decyzji, która może uchroniłaby życie tych 28 ofiar?
Myślę, że nie należy tego rozpatrywać w kategoriach winy, choć powinniśmy być samokrytyczni. Przez te wszystkie lata ciągle nas coś zaskakiwało. Już po pomarańczowej rewolucji byliśmy zaskoczeni, że modernizacja i demokratyzacja się rozmyły. Później byliśmy zaskoczeni tym, że nie udał się szczyt Partnerstwa Wschodniego w Warszawie, że był drugi Majdan, bo Janukowycz nie podpisał umowy stowarzyszeniowej.
To świadczy chyba o tym, że słabo rozumiemy zmiany w tej dawnej przestrzeni postradzieckiej. Okazało się, że na Ukrainie nie ma skłonności do powtórzenia tego cudu, który nam się przydarzył w postaci Okrągłego Stołu. Przez to cały czas byliśmy krok z tyłu. Zawsze dziwiło mnie, dlaczego nie podpisano układu stowarzyszeniowego zaraz po jego wynegocjowaniu, ale utknięto w kwestiach technicznych, rozciągnęliśmy to na lata.
Na czym to zaskoczenie polegało?
Nikt sobie nie wyobrażał, że zmiana na Ukrainie będzie przebiegała inaczej niż w byłych krajach komunistycznych, które dzisiaj są w Unii. To nasza słabość, że nie przewidzieliśmy, jak to będzie przebiegało, przez co nasze pomysły na wsparcie były źle rozłożone. Dzisiaj potrzebne jest bardzo szybkie rozwiązanie polityczne i długi, oparty na programie politycznym proces modernizacji. Koszty społeczne reform będą ogromne, podobnie jak u nas były.
Dlatego potrzebne będzie wsparcie nie tylko Unii, ale także Stanów Zjednoczonych. Bo te procesy będą kosztowne nie tylko dla społeczeństwa ukraińskiego, ale i dla tych, którzy chcą pomóc.
Pani diagnoza brzmi jak oskarżenie wobec Radosława Sikorskiego, bo to przecież Polska jest głównym adwokatem i łącznikiem między Ukrainą a Unią. To polska dyplomacja odpowiada za to, że Unia zaspała?
Wręcz przeciwnie. Polska dzięki swoim doświadczeniom wiedziała, jak ciężko to może przebiegać i od początku nalegała na rozmowy i z tymi, którzy rządzą, i z tymi, którzy są po drugiej stronie barykady. Gdyby nie Polska ten ukraiński dramat mógłby być dużo poważniejszy, dużo większy. To zasługa różnych polityków: prezydenta Kwaśniewskiego, innych polityków z różnych stron sceny politycznej, którzy w ostatnich latach angażowali się w sprawy tego kraju, oczywiście rządu.
Z tego co widzę w Parlamencie Europejskim, to gdyby nie politycy z naszej części Europy, Zachód poruszałby się w tej tematyce jeszcze bardziej niezręcznie. Bo to przecież trudny obszar. Chodzi o to, by Atlantycka część świata zgodziła się na szybkie rozwiązania, które mają uspokoić sytuację teraz, a z drugiej strony pomyślała o kolejnym kroku. Trzeba zrobić wszystko, by nie doszło do podziału Ukrainy, bo to nie jest w niczyim interesie.
Na ile Barroso, Ashton i szefowie dyplomacji są zdeterminowani, by dzisiejsze spotkanie nie skończyło się wydaniem ogólnikowego oświadczenia, z którego nic nie wynika? To dzisiaj wreszcie padną konkrety?
Mówiąc nieco symbolicznie: ten dzień był wczoraj i myśmy go przespali, to minęło. Działamy z opóźnieniem i nie ma czasu na rozważania i straszenie potencjalnymi scenariuszami. Ale nałożenie sankcji wymaga jednomyślności w Radzie, a państwa członkowskie są podzielone. To nasz dramat, że unijna polityka zagraniczna jest nadal w budowie, nadal nie ma tego zaufania, by ktoś w naszym imieniu tę politykę uprawiał.
Te decyzje muszą dzisiaj zapaść. Ale liczę też na to, że także oligarchowie mający interesy na całym świecie, wywierają wpływ na prezydenta i lobbują za szybkim rozwiązaniem politycznym. Ale nawet jeżeli prezydent Janukowycz dzisiaj coś obieca, ludzie mogą mu nie uwierzyć. Pełni zaufania nie ma także do opozycji. Ludziom nie wytłumaczono dlaczego nie podpisano układu stowarzyszeniowego z Unią.
Co później?
Trzeba przedstawić jasny program wyjścia z sytuacji: rząd techniczny, debata z przedstawicielami różnych środowisk i wreszcie dojście do wspólnego stołu. Ale do tego potrzebny jest program, a dzisiaj nie widzę go u żadnej ze stron. To, że nad Majdanem powiewają unijne flagi i przynajmniej część Ukrainy chce wejścia do UE, może być niesłychanym bodźcem i nie powinniśmy go stracić. Kiedyś zlekceważyliśmy Ukrainę w kontekście wejścia do NATO, nie powinniśmy więc popełnić tego błędu jeszcze raz.
Ukraina to piękny i bogaty kraj, który dzisiaj stoi na skraju przepaści ekonomicznej. Mało mówimy o zapaści gospodarczej Ukrainy, która pcha ją w objęcia Rosji. To nie przypadkowe sympatie, ale twarda rzeczywistość gospodarcza.