– "Rzeźbienie" powypadkowych aut i składanie jednego z kilku to dobry, bo w zasadzie legalny interes. Jeśli auto jest dobrze zrobione, to bez problemu przejdzie polski, dość pobieżny przegląd. Potem za ew. konsekwencje odpowiadać może już tylko stacja diagnostyczna... – słyszymy od byłego "rzeźbiarza" aut. Jego zdaniem, auta bardzo wielu Polaków wyglądają jak ten, z popularnego ostatnio w sieci filmu, na którym "rozbierają" rzeźbione auto.
"Rzeźbiarze", czyli blacharze i mechanicy, którzy wypuszczają na rynek auta wcześniej przeznaczone do kasacji to zmora polskich kierowców. Gdy pisaliśmy o ich procederze już przed kilkoma miesiącami, większość komentujących przyznała, że choć raz trafiła na ofertę stworzoną właśnie przez takich ludzi. Kiedy ostatnio w sieci pojawił się kolejny głośny materiał pokazujący samochód, w którym osławioną szpachlę zastąpiono wręcz kilogramami "betonu", postanowiliśmy jeszcze raz przyjrzeć się bliżej temu światkowi.
"Beton" w aucie
Tak udało nam się skontaktować z Krzysztofem, blacho-lakiernikiem z Gdańska, który bez wahania stwierdza, że Polska jest wysypiskiem Europy, a większość posiadaczy aut marek takich, jak Volkswagen, BMW, Peugeot, czy Honda prawdopodobnie nawet nie ma świadomości tego, w jakim stanie z ich autem rozstawał się jego poprzedni właściciel.
Film z demontażu "wyrzeźbionej" renault laguna podbija sieć. W ciągu tygodnia zobaczyło go już ponad 700 tys. internautów. Większości pewnie ciarki przechodzą po skórze, gdy pomyślą, że ich auto może kryć pod lakierem równie dużo "betonu".
Oglądając ten filmik od razu pomyślałem, że zrobili to auto w jednym z trzech regionów, które słyną z takich "rzeźbiarzy". To Wielkopolska, lubuskie i pomorskie. W komisach w zachodniej Polsce dominują jednak poprawiane auta z lawet. Na Kaszubach i Kociewiu jest tymczasem mnóstwo takich garaży, gdzie robią fury po prostu z resztek z lawet. To wszystko nie dzieje się jednak bez powodu. Używane auta wcale nie są w Polsce tanie, a ludzie i tak niczego nie wymagają. Nawet jak znajomym mówię, by kupując auto przyjechali do nas na kanał, to oni wolą robić swoją głową.
Polaków nie obchodzi czym jeżdżą?
Jest coraz lepiej z tego, co obserwuję, ale "rzeźbienie" wciąż jest złotym interesem. Bo ludzie owszem zaczęli przyjeżdżać przed zakupem na stację, ale raczej na normalny przegląd. Interesuje ich silnik, rozrząd, zawieszenie i może układ kierowniczy. Żeby wiedzieć, ile trzeba jeszcze w kupowane auto zainwestować, by spokojnie jeździć. Jak jest spoko, to bezpieczeństwo już tak głowy nie zaprząta...
Bo bezpieczeństwo to nie tylko działające hamulce i poduszki powietrzne na swoim miejscu?
Bynajmniej! Ludzie interesują się przede wszystkim tym, czy poduszki nie wystrzeliły. Chyba coraz więcej osób nie daje już się naciągnąć na auta, które mają widoczne wklejoną poduszkę powietrzną. Jeszcze parę lat temu jak ciepłe bułeczki szły jednak bmw, które ludzie kupowali z takim pomiętym kawałkiem plastiku w miejscu poduszki pasażera. Byle tylko mieć tę nową 3-kę czy 5-kę. Teraz to już może tak nie przechodzi, ale w przypadku naprawdę groźnej sytuacji na drodze ratuje nas strefa zgniotu i przede wszystkim słupki. Wyobraźcie sobie teraz dachowanie takim samochodem jak np. ten na filmie? Słupki się tam nie tylko poskładają, ale ten kit jeszcze może kogoś dodatkowo zranić.
Mówisz o tym z oburzeniem, ale rozmawiamy właśnie dlatego, że sam masz doświadczenie w "rzeźbieniu".
Możesz to zatytułować więc "spowiedź rzeźbiarza"... (śmiech) Choć po prawdzie to do mnie raczej pasowałoby określenie "składacz". I tu trzeba podkreślić, że każdy koleś, który skończył samochodówkę za gówniarza robił przy takich akcjach. Nie ma świętych. Ja się cieszę, że mam na sumieniu tylko jedną taką naprawdę szaloną robotę. BMW E36 parę lat temu z kumplami składaliśmy z dwóch na zasadzie lewo-prawo. Na własne oczy widziałem jednak też właśnie renault lagunę złożoną z czterech, czy pięciu innych egzemplarzy. Znajomi skądinąd wzięli przód, tył, dach ze słupkami, a jeszcze inne pochodzenie miały drzwi i maska. Nie zdziwiło mnie, że w tym hitowym filmiku to właśnie stara laguna. To bardzo wdzięczne do składania auto.
Normą jest składanie z dwóch?
Jeśli mowa o klasycznym składaniu, to tak. I co do zasady przy założeniu, że dajemy inny przód i tył. To dużo trwalsze rozwiązanie niż składanie stronami. No i dużo łatwiej się to robi. Składanie stronami dotyczy raczej najdroższych marek i to w sytuacjach, gdy okazyjnie trafi się materiał na takiego ryzykownego składaka.
Najdroższe, czyli jakie?
Gdybym miał radzić natychmiastowe udanie się do ASO na badania, to doradzałbym to w pierwszym rzędzie właścicielom kilkuletnich i kilkunastolatniech bmw w każdej wersji. Poza tym hitami od rzeźbiarzy są volkswagen passat, audi A4 i A6, peugeot 406, honda civic i accord. Wbrew pozorom rzadko składakami są golfy i inne auta z tego segmentu. Tam się raczej klepie blachę, bo na więcej szkoda czasu, nerwów i pieniędzy.
Są jakieś modele, których wyrzeźbić się nie da?
Nie ma rzeczy niemożliwych, w polskich garażach to dobitnie potwierdzamy. Są jednak auta wredne dla blacharza. Na czele są stare citroeny xantia i xsara. Ich blacharka jest jakby wymyślona, by nie dało się już kombinować. Trudno idą też fury amerykańskie, w których trzeba uważać ze szpachlą, bo może zacząć brakować odpowiedniego miejsca na elektrykę albo mocowania elementów tapicerskich. Składane z kilku rzadko są też fiaty. Jednak w przypadku punto z dwóch pierwszych generacji są wręcz ustalone schematy, jak wymieniać tam przednie słupki. Nie ma reguły...
Jak się bronić przed kupnem auta, które może okazać się niebezpieczną pułapką nawet przy kolizji?
Przede wszystkim warto przed zakupem poszukać sprawdzonego serwisu z profesjonalnymi przyrządami pomiarowymi do mierzenia pokrywy lakierniczej. Jeśli komuś szkoda pieniędzy na takie fanaberie, bo kupuje bardzo tanie i wieloletnie auto, warto po prostu zachować zdrowy rozsądek. Tak naprawdę ludzie czasem nie chcą widzieć, że coś jest nie tak. Przecież jeśli ktoś twierdzi, że auto jest bezwypadkowe, to dlaczego maska lub drzwi są w innym odcieniu? Najczęstsze grzeszki są bezczelnie widoczne, ale o świadomy kupowaniu aut powinno się napisać równie wiele książek, co o trikach handlowców z galerii.
"Rzeźbienie aut" to naprawdę tak dobry interes?
Po pierwsze jest on w zasadzie legalny. Największy problem z prawem stanowią ogłoszenia, w których ktoś pisze, że auto jest bezwypadkowe. Jeśli prawda wyjdzie na jaw, można mieć spore problemy. Tylko kto reklamuje swoją ofertę, że auto jest po wypadku, w którym ktoś mógł zostać kaleką albo i nawet zginąć? Bo to wcale nie jest takie rzadkie w przypadku aut po dachowaniach, gdzie czasem najpierw trzeba ciśnieniowo krew usuwać. A jeśli auto jest dobrze zrobione, to bez problemu przejdzie polski, dość pobieżny przegląd. Potem to już odpowiadać może tylko stacja diagnostyczna. Tymczasem ludzie kupują, bo wiele "podrzeźbionych" fur wygląda tak:
Ile można na tym zarobić?
Naprawdę różnie. Wszystko zależy od tego, o jakim samochodzie mowa. Jeśli mamy luksusowe auto ze skasowanym przodem, bokiem albo po dachowaniu, ale z ocalonym wnętrzem, to na przykład dach do niego można znaleźć za relatywnie tanie pieniądze. Inwestycja rzędu kilku tysięcy złotych może się zwracać autorom tak remontowanych aut w transakcji wartej kilkanaście tysięcy.