Niedawno aktor Michał Żebrowski i dramatopisarz Paweł Demirski kłócili się w jednym programów na temat przynależności klasowej. Demirski stwierdził, że Żebrowski pochodzi z innej niż on klasy społecznej - elity. Swoje pochodzenie ocenił zaś jako klasa średnia - wyższa. Jak jest naprawdę z "uklasowieniem" Polaków? To postanowili sprawdzić dziennikarze „Newsweeka”.
Jesteśmy narodem klasy średniej. 69 procent naszych obywateli odpowiedziało tak CBOS-owi w 2012 roku. Natomiast do klasy zamożnych zaliczyło się 1 procent Polaków, a 28 procent uznało się za ludzi biednych. Takiej oceny dokonaliśmy my sami. Jednak kto według „Newsweeka” zalicza się do klasy średniej? Dziennikarze piszą, że kryteria są bardzo zróżnicowane.
Jednym z nich jest kryterium finansowe. Według "Newsweeka". do klasy średniej zaliczyliby się chociażby piłkarze, którzy wg angielskiego systemu klasowego należą do klasy pracującej. U nas w kraju do klasy średniej należą wszystkie osoby, które zarabiają od 3 do 50 tysięcy złotych miesięcznie. Do tego wszyscy, którzy pochodzą z zamożniejszych rodzin, jak chociażby syn lekarza pracujący za barem. Natomiast osoba na tym samym stanowisku, ale bez odpowiedniego wykształcenia, będzie już należała do niższej klasy.
Jak liczna jest klasa średnia?
– Klasa średnia w Polsce to kategoria bardzo pojemna. Jest w niej miejsce dla niezamożnego nauczyciela, który ledwo wiąże koniec z końcem, i dla wysokiej klasy menedżera, który zarabia kilkadziesiąt tysięcy miesięcznie. Warto zatem odróżnić klasę średnią wyższą, w której znajdują się ludzie sukcesu, zorientowani na dobra luksusowe, od tych, którzy do niej tak naprawdę aspirują – powiedział w rozmowie z „Newsweekiem” prof. Henryk Domański, Socjolog.
Jednak są też tacy, którzy uważają, że to nie majętność, czy zarobki a aspiracje i marzenia świadczą o przynależności do danej klasy. Dla prof. Andrzeja Ledera, filozofa kultury, tym co określa klasę średnią to dążenie do wysyłania dzieci do prywatnych szkół, domu z ogrodem, wakacji za granicą oraz lepszego samochodu.
Dziennikarze „Newsweeka” odkryli też, że osoby pochodzące z tzw. klasy średniej mają swoje obawy. Dokładnie takie, że stracą swoją pozycję bo nie będą w stanie się utrzymać. Jeden z rozmówców tygodnika, Zbigniew, 41-letni sprzedawca ubezpieczeń z Wrocławia podzielił się swoimi zmartwieniami. Mówi, że musi harować po to, by spełniać wymogi klasy średniej. Zarobić na samochód, dom za miastem. Jednak klasa społeczna (czytaj snobizm) nie pozwolił mu na to, by w chwili kryzysu finansowego dorabiał jako taksówkarz.
Jedzenie mówi o tym kim jesteśmy
Demirski, od którego zaczęła się debata na temat klasowości Polaków mówi także o innych wyznacznikach klasowych. Jego zdaniem można rozpoznać przedstawiciela klasy średniej po jedzeniu. Śmieje się, że dziś każdy się zachwyca prosecco, a do tego na mazurskie wczasy potrafią przywieźć ze sobą dojrzewającą szynkę z Włoch, zamiast kupić taką od miejscowego chłopa.
Są też osoby, które potrafią się zachwycać sushi. Nawet jeśli nie należy ono do najtańszego jedzenia, to wiele osób jest gotowych zapłacić nawet 300 złotych za lunch, tylko dlatego, że ludzie patrzą na nie z uznaniem. Inni rozmówcy „Newsweeka” mówili o tym, że wyznacznikiem należności klasowej jest codzienne chodzenie na siłownię (ale bez korzystania z karty Multisport), czy uczęszczanie na kursy pilotażu samolotu.
Tygodnik zauważa jednak, że większość przedstawicieli klasy średniej boi się deklasacji. Obawy są o to, że nie będą zarabiali tyle, by mogli utrzymać poziom życia i zostaną zaliczeni do klasy robotniczej. Wszystkim zależy na awansie społecznym. Taki mamy już kraj. Gdzie indziej o przynależności klasowej decyduje pochodzenie oraz wykonywana praca (fizyczna lub intelektualna). U nas dochodzi do tego jeszcze stan posiadania.