Czy w Polsce istnieje podział klasowy? Po raz kolejny zaczęliśmy sobie zadawać to pytanie. Zastanawiamy się nad tym, kto należy do klasy niższej, kto jest w średniej, a kto jest w klasie najwyższej. Bierzemy wtedy pod uwagę zamożność, choć to absolutnie wyrwany z kontekstu czynnik. Prawda jest taka, że w Polsce nie ma klas społecznych.
Rozmowa dwóch osób ze świata kultury. Jedna drugiej zarzuca, że jest z elity, klasy wyższej, on ta pierwsza ma pochodzić ze średniej wyższej. Zarzucający to Paweł Demirski, scenarzysta, drugi to Michał Żebrowski, aktor. Jak jest naprawdę? W Polsce nie mamy tradycyjnych klas społecznych. A jeśli nawet istnieją, to ich zupełnie nie rozumiemy.
Wystarczy za przykład ostatni główny temat „Newsweeka”. Punktem wyjścia debata Demirskiego z Żebrowskim. Ponoć wg ekspertów panowie tej samej klasy (i gdyby nie nazwa średnia, to by było cacy). Tymczasem autorzy owego tekstu lawirowali wokół różnych teorii, czym jest klasa średnia. Głównym determinantem były tu zarobki. Tyle, że to stan posiadania, a nie klasa społeczna. To mały szczegół. Te dwie rzeczy zdecydowanie się różnią. Nie jestem w stanie wyobrazić, jak wielu zamożnych osób mogłoby należeć do średniej klasy.
Stan majątkowy nie decyduje, do jakiej klasy ktoś należy
Weźmy na pierwszy ogień piłkarzy. Krytykowani za niebotyczne zarobki, które zdaniem wielu nie są adekwatne do edukacji, jaką pobrali. Wg opisanych ostatnio standardów spokojnie znajdują się w klasie średniej. I to nawet kopacze grający w drugoligowych zespołach. Dlaczego? Bo podobno do klasy średniej zalicza się osoby zarabiające od 3 do 50 tysięcy złotych miesięcznie. Tyle, że z całym szacunkiem dla piłkarzy — nie są oni żadną klasą średnią. Przynajmniej większość. To klasa robotnicza, w końcu wykonują oni pracę fizyczną. I większość z nich nie zawraca sobie głów pożywkami intelektualnymi (książki, muzyka, sztuka).
Podobnie jest z wieloma fachowcami. Oczywiście, coraz częściej zdarza się dobrze wyedukowany majster. Jednak większość to panowie po szkole zawodowej, którzy od dawna nie widzieli na oczy książki. Podobnie jest z innymi osobami, które czasami wyglądają do nas z gazet. Może i zarobki są odpowiednie, ale poziom intelektualny świadczy o tym, że nie należą do klasy średniej (a co najwyżej zamożnej). Spotkałem takie osoby, które nie tylko uważają książki za nudy, ale wychodzą z założenia że muzyka klasyczna to muzyka kościelna. Skąd wiem? Kilka razy osoby majętne klasy robotniczej śmiały się, że podobają mi się piosenki starych babć. No cóż, nie wiedziałem, że w kościołach grają Verdiego i Rossiniego. Nie wspominając o Paganinim.
Strach przed degradacją
Jeszcze jedno mnie zaciekawiło. Zauważyłem, że klasy średnie boją się deklasacji. Dziennikarze „Newsweeka” mówią, że Polska klasa średnia boi się spadku do niższej klasy.
Co oznacza degradacja? Koniec z wczasami na dalekim wschodzie, kitesurfingiem w Brazylii. Do tego będą zmuszeni do zajadania się niemodną szynką parmeńską, zamiast czymś bardziej „wykwintnym”. Tyle, że to bardziej brzmi mi na snobizm. Tak się zachowują nuworysze, a nie przedstawiciele klasy średniej.
Zresztą nie każdy przedstawiciel klasy inteligenckiej musi być zamożny. Ba! Może być i ubogi, o ile ma za sobą odpowiednie wychowanie, czy wykształcenie. Na pewno do klasy inteligenckiej należą ludzie, którzy zarabiają poniżej tych trzech tysięcy złotych miesięcznie. I nie chodzi mi tu o tych, co pracują na kasie w Biedronce, ale o ludzi wykonujących pracę intelektualną. Na pewno nie zaliczylibyśmy ich przecież do klasy robotniczej.
Teraz zapomnijcie wszystko, co napisałem. Wymażcie. Bo w Polsce nie mamy społeczności klasowej. Nie mamy klasy robotniczej, nie mamy klasy średniej. Nie mamy nawet klasy wyższej, zamożnej. Łatwo to udowodnić.
Jak wprowadzić podział klas?
Ze względu na inteligencję? Inteligentami przed wojną uważano osoby po studiach. Tyle że, dziś każdy może uchodzić za inteligenta. Część osób kończy dobre uczelnie, inni kurs z „Łopatologii Stosowanej". Dlatego wykształcenie przestało być wykładnikiem do ustalenia klasy.
Pochodzenie? Niektórzy mówią, że pochodzenie ma znaczenie. Nie zgodzę się z tym. Przed wojną na klasę średnią składali się lekarze, pisarze, pracownicy umysłowi, potomkowie szlachty (nie magnaterii, właścicieli wielkich dworów i pałaców).
Zawód? Tu się można zastanawiać, ale niedługo. Owszem jest coraz więcej pracowników „umysłowych”, pracujących za biurkiem. Tyle, czy wystarczy biurko, by powiedzieć, że ktoś należy do tej klasy średniej? Za biurkiem przecież siedzą pracownicy call center. Z całym szacunkiem dla nich, ale wykonują mechaniczną robotę. Nie wznoszą się na wyżyny intelektualne, czytając przez 20 minut warunki przedłużenie umowy na dekoder cyfrowy. Przepraszam jeżeli uraziłem dumę dzwoniących, ale każdy kto umie czytać, może tę robotę wykonać. To nie jest tak, że są niezastąpieni. Nie muszą przychodzić do pracy z głową pełną pomysłów, po prostu biorą do ręki książkę i dzwonią. Jak w fabryce.
Majątek? Już nie muszę dalej tłumaczyć, że na pewno nie. Bo po prostu w naszym społeczeństwie nie istnieją klasy społeczne. Mamy ludzi bardziej zamożnych i mniej zamożnych. Jednak na pewno nie można podzielić wszystkich na klasy ze względu na majątki. Bo jak tu porównać piłkarza do pracownika międzynarodowej korporacji? Raczej nudziliby się w swoim towarzystwie. Nawet jeśli zarabiają takie same pieniądze i jeżdżą na wakacje w te same miejsca.
Klasa średnia? Jakoś jej nie widać
Inna sprawa, że nawet wspomniany pracownik korporacji nie zawsze zachowuje się jak typowy przedstawiciel klasy średniej. Zarobki, dom, wakacje zagranicą, zainteresowanie zagraniczną kuchnią (czytaj zajadanie się sushi). Tyle czy poza "kajtami" nad ciepłym morzem robią coś "kulturalnego"? Chodzą do galerii sztuki? Raczej rzadko. Do opery? Nawet jak pójdą, to się ubiorą niestosownie. Są zaczytani? Czasami, ale nie zawsze (choć tu nie zamierzam krytykować gustów literackich, ważne że ludzie czytają). Nawet osoby uważające siebie za klasę średnią są pozbawione tych zainteresowań i nawyków. Częściej rozmowy toczą się o modzie, samochodach, czasem o sporcie, jedzeniu. Nie ma w tym nic złego, tyle że to nie jest do końca zachowanie klasy średniej.
Lata komunizmu, a następnie transformacji spowodowały, że zatarły się granice między klasami. Nie mamy już arystokracji w dosłownym tego słowa znaczeniu. Oczywiście są hrabiowie, książęta, ale wielu z nich nie postrzega siebie jako kogoś lepszego, wyżej urodzonego. Są też inteligenci. Ale są także majętne osoby „niskiego urodzenia”. Mamy prawdziwy miszmasz stanowy, więc po prostu dalej nie ma sensu dywagować nad klasami. Zwłaszcza polskimi. Nie mamy klasy pracującej, średniej, czy wyższej. Są tylko ludzie z pieniędzmi i ludzie bez nich.